Czas najwyższy ściągnąć cugle

   Do przestrzeni publicznej ostatnim czasem przeniknęło kilka symptomów mogących wskazywać ze zdwojoną mocą, że partia obecnej władzy coraz bardziej zdaje się w swych działaniach rozmijać z oczekiwaniami własnego „żelaznego” elektoratu, bezwiednie i bezrefleksyjnie dryfując w kierunku mitycznego „centrum”. Po raz kolejny przychodzi nam ćwiczyć tę samą melodię, na dźwięk której ujawniają się wypełzając z szaf i zakamarków stare zmurszałe kościotrupy będące pogrobowcami nieboszczki Unii Wolności. Wyborcom, którzy już dawno przy urnach zdecydowali o zepchnięciu tego środowiska na polityczny margines może się zdawać, że śnią kiedy jego kolejna mutacja, przedzierzgnięta tym razem wzorem Bredka i s-ki w kotylionowych patriotów, daje o sobie znać na najwyższych szczeblach władzy. Okazuje się, że do decydowania o istotnych dla Polski sprawach predestynowani są przede wszystkim ci, którzy na jakimś etapie swojej działalności się o owe środowisko otarli i – jak widać po efektach – gdzieś tam zostali dotknięci przypisanemu mu swoistemu heglowskiemu ukąszeniu. Zastanawiać może fakt, że tego rodzaju ludzie tworzący finalnie UDecką jaczejkę na szczytach każdej władzy są do tych decyzyjnych szczebli mniej lub bardziej oficjalnie dopuszczani.
   Powodów rzekomego tąpnięcia w sondażach – o ile ono nastąpi, bo póki co stanowi ono jedynie obiekt pobożnych życzeń totalniackiej hałastry – upatrywać należałoby nie w wyniku ogłoszenia wszem i wobec, że oto najwyżsi urzędnicy państwowi otrzymali za swoją pracę premie(!), ale w rezultacie podejmowania kolejnych nietrafionych i z gruntu szkodliwych decyzji w pozornie błahych sprawach. Fundowanie kolejnych muzeów, stanowiących w swej istocie - co widać na przykładzie już zasponsorowanych różnych POLINów - wyhodowane na własnej piersi kłębowiska żmij, czy też dopłacanie do innych instytucji, co do których obsady personalnej państwo polskie nie jest w stanie uzyskać głosu decydującego, wywalanie fur szmalu na bynajmniej nie polskie nekropolie (w sytuacji gdy chociażby Powązki borykają się od lat z problemami finansowymi, że o odpuszczeniu kwestii renowacji Cmentarza Orląt Lwowskich nie wspomnę), zakrawa o kpinę z podatnika, a ostatnia wisienka na torcie w postaci ufundowania pewnemu Sindbadowi Żeglarzowi, mającemu jak mniemam w niezmiennej pogardzie nasz polski grajdoł i ciemnogród, możliwości realizacji „marzenia jego życia” pod pozorem promocji 100-lecia odzyskania niepodległości w szerokim świecie (ale jedynie tym ograniczonym ściśle do red, przy których cumują katamarany), może okazać się kroplą przepełniającą czarę goryczy.
   Nie mam pojęcia kto podpowiada różnym PFN-om tego rodzaju pomysły i dlaczego znajduje posłuch, ale obawiam się, że jak w starym powiedzeniu nikt kto tutaj zdążył stracić cnotę, rubla na tym nie zarobi. Pieniądze wywalone wprost do oceanu posłużą jedynie wąskiemu środowisku krewnych i znajomych Leonida Teligi dla ubogich i mentalnie upośledzonych, które to towarzystwo na owym „wydarzeniu” nie omieszka się wypromować, aby po wszystkim powrócić jakby nigdy nic do opluwania znienawidzonych moherów wraz z przyległościami. Od dłuższego czasu obserwuję w różnorakich mediach „dobrej zmiany” rzucającą się na oczy i uszy obecność przeróżnych dziwnych indywiduów, którzy już dawno winni być z owych miejsc relegowani, a tymczasem po staremu lansują się po antenach, zarabiając na promocji przez środowisko, którego szczerze i serdecznie nienawidzą, a którego wyborcami gardzą. I chyba najwyższy czas by panowie decydenci otrząsnęli się z dziwnego letargu, w jaki zdążyli popaść i zrozumieli raz na zawsze, że tego rodzaju kooptacja się nie powiedzie, bo powieść się nie ma prawa. Różnej maści celebrytów nie warto w żaden sposób podkupywać, bo dla targetu, w który winniście celować (jeśli na poważnie myślicie o zbudowaniu partii wpisującej się na stałe w nasz polityczny krajobraz) nie są to żadne autorytety. Wręcz przeciwnie – potrafią skutecznie odpychać zwykłych ludzi od firmowanych przez siebie projektów. Twierdzę tak podpierając się chociażby przykładami członków własnej rodziny, którzy kierując się tego rodzaju względami zmieniali swoje sieci komórkowe, banki czy ubezpieczalnie. Monotematyczny i monopartyjny kanał informacyjny telewizji publicznej nie załatwi wszystkiego bo ludzie zwyczajnie nie odczuwają potrzeby aby go oglądać, choćby z tego powodu, że dobrze wiedzą co tam zobaczą i usłyszą. I naprawdę nie trza ich walić pałą w łeb traktując jak stado baranów, a zamiast tego należałoby się zastanowić jak dotrzeć do serc i umysłów nie wprost, ale za pomocą nieco bardziej subtelnych środków. A w tej materii pan prezes, robiący za lustrzane odbicie swego bliskiego krewniaka, stojącego de facto na czele redakcji pewnego niegdyś dość poczytnego szmatławca, stanowi moją prywatną kandydaturę, w pierwszej kolejności kwalifikującą się do „dobrej zmiany”’
   Narodu nie połączy się w całość, ani tym bardziej nie wyrobi mu się w świecie pozytywnej opinii za pomocą bzdurnych eventów. Potrzebna jest ciężka praca wielu zaangażowanych osób, także tych robiących od lat doskonałą robotę za symbolicznie wynagrodzenie lub działających wręcz hobbystycznie, którym dziś wyprawiając takie cuda zwyczajnie odbieracie paliwo i motywację do dalszych działań. Jeśli przyjmiemy teorię, że jako rządzący nie jesteście w stanie nawet tego zrozumieć, to chyba musiałoby oznaczać, że do rządzenia jako takiego zabraliście się jak pies do jeża i zgodnie z narracją niektórych „ekspertów” wszystkie wasze sukcesy stanowią jedynie dzieło przypadku. A w mojej ocenie owe opinie są raczej dalekie od prawdy. Jednak nadal jakoś nie mogę się doczekać aby ktoś obdarzony odpowiednią mocą ujął w karby ten decyzyjny bajzel, odsiał ziarna od plew i wyprowadził tę polską (a nie tylko pomalowaną na biało-czerwono) łajbę na właściwe tory. Chciałbym wierzyć, że zawinięcie „o świcie” kolejnego delikwenta robiącego swego czasu za całkiem prominentną figurę poprzedniego układu stanowi tego zapowiedź. Ale za tym posunięciem muszą iść kolejne. Tymczasem mam wrażenie, że cały pomysł na „dobrą zmianę” nabrał piasku w tryby zamiast wiatru w żagle. Ci, którzy dawno powinni grzać cele nadal cieszą się wolnością, przeróżnej maści celebrytani i pseudodziennikarze brylują w publicznych mediach, różniste szemrane środowiska, wzmocnione faktem stopniowego wycofywania się przez koalicję rządzącą z pomysłów zawartych w już uchwalonych ustawach, nadal ostentacyjnie plują  w twarz Narodowi, a podczas gdy Pani Prezydent Wszystkich Kamieniczników kpi sobie z kolejnych wezwań wydawanych przez niemalże konstytucyjny organ, na Śląsku po raz kolejny pod byle pretekstem wsadza się do pierdla Zygmunta Miernika. Być może jest to ostatni moment byście panowie decydenci opamiętali się i porzucili w porę ten marazm i samozadowolenie, w które zdajecie się popadać, bo wasi wyborcy nie zapomną wam bezczynności i zatrzymania się wpół drogi w przekształcaniu państwa z teoretycznego w całkiem realne i zwyczajnie w chwili próby pozostaną w domach zamiast walić tłumnie do urn. I właśnie w tej perspektywie winniście zauważyć realne zagrożenie. Dla swoich rządów i dla Ojczyzny zarazem.