Dylematy przedwyborcze

   Nadal pozostaje zagadką jaką strategię na „trójbój (czy nawet czwórbój) wyborczy” przyjmą nasze czynniki decyzyjne z brudnego łona totalnej opozycji. Przy czym, aby rzecz była jasna, nie mam tutaj na myśli różnych pokracznych pacynek w rodzaju Schrecklich Scheta, Kasi Prymuski czy innych Pięknych Ryszardów. Idzie mi o realnych macherów od polityki, tych wszystkich strugających z banana kolejne dziwne twory „obywatelskie”, bo że wyżej wymienieni dostosują się do podanej z góry komendy, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Pytanie brzmi jaka komenda padnie. Łączymy się wszyscy do nomen omen kupy, czy może raczej łączymy się przez podział. Nie mam wątpliwości, że gorączkowe badania rynku już trwają. Z jednej strony pewna dywersyfikacja ofert antyPIS-u może przyciągnąć do urn środowiska wyborców, których dajmy na to zrażałaby obecność towarzyszki córuchny na tych samych listach co na ten przykład Jana „Oszołoma” Rulewskiego czy też prof. (wiem, brzmi to jak dowcip) Niesiołowskiego – w końcu jakby nie było nie tylko obecnych, ale i zaprzeszłych bojowników o wolność i demokrację. Coś by ich tutaj mogło jednak w parchate (uprasza się o nie kojarzenie wzmiankowanego określenia z jakimkolwiek innym narodem prócz polskiego aby uniknąć oskarżeń o antysemityzm i ksenofobię)  dupska uwierać.
   Z drugiej strony nie można podzielić się za bardzo. Jeśli objawią nam się przed wyborami cztery koalicje, które za naczelny cel swojej działalności przyjęłyby sobie odsunięcie kaczystowskich siepaczy od władzy, może się okazać, że nie do końca zorientowany (jak to wśród lemingów często gęsto bywa) i w rezultacie niezdecydowany potencjalny wyborca kartki wyborczej w urnie w ogóle nie umieści, pozostając w chałupie przed telewizorem (zwłaszcza, że odpadnie mu też inny pretekst do wyjścia z domu pod postacią konieczności zrobienia niedzielnych zakupów). W tym celu niezbędne jest wskazanie, namaszczenie przez odpowiednio do tego predestynowane ośrodki medialne, właściwej listy do zagłosowania na nią przez „ludzi na pewnym poziomie”, „MWzWM” czy jak ich tam zwał. Osobiście spodziewam się w wyborach parlamentarnych wystawienia przez „ulicę i zagranicę” dwóch zasadniczych list – tej reprezentowanej przez zdeklarowane dżenderowsko-dendżerowskie lwiczkowilczki lewicy ze wsparciem-poparciem wszystkich młodzieńczych odjechańców w rodzaju Sławusiów Sierakowskich i innych Jasiów Kapelmeistrów (nie wspominając rzecz jasna o całych tabunach rozżartych macic rodem z czarnych marszy, czarnych mszy i innych strajków bez strajkowania) oraz tej odwołującej się do tzw. środka, obsadzonej przez działaczy, którzy w rzeczywistości  niewiele różnią się pod względem wyznawanych poglądów od tych przedstawionych nieco powyżej, ale póki co zgodnie z mądrością etapu przystrajają nieco swoje parchate (patrz ostatni nawias w poprzednim akapicie) kupry w kolorowe piórka „umiarkowania w postępie”.
   Jako że potencjalny elektorat drugiej z wyszczególnionych list w swoich zasadniczych postulatach tak naprawdę niewiele różni się z kolei od tzw. zdrowego jądra narodu, głosującego zwyczajowo na zdeklarowaną prawicę, jego lojalność należy podsycać ustawicznym batożeniem go witkami nienawiści do naszych etatowych Goldsteinów w postaci Macierewicza czy Kaczyńskiego. I w tej sytuacji nawet przysłowiowa wręcz lichość, durnowatość i niekompetencja czołowych przedstawicieli (ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicielek) partii typu PO czy inne .N, bredzących przy byle okazji do kamer coraz to inne żałosne bonmoty, wraz z ich równie już przysłowiową chwiejnością, niestałością w wyznawanych poglądach, nie wspominając o braku charyzmy, schodzi w rzeczywistości na dalszy plan. Liczy się tylko ruch antykaczystowski i siła potrafiąca zgromadzić w sondażach największą ilość procentów. Co miałoby nastąpić potem, gdyby jakimś tyleż dziwnym co nieszczęśliwym zrządzeniem losu udało im się przejąć władzę, niech się martwią już inni. „Ja mogę ze śmietnika wyjadać, byleby ten paskudny Kaczor nie rządził” – właśnie w ten deseń trza opinię publiczną z tego kręgu ustawiać.
   Pierwsza lista charakteryzuje się niewątpliwie większym stopniem ideowości, w teorii przynajmniej rzecz nie rozchodzi się tutaj tylko i wyłącznie o ponowne przyssanie się do koryta. Ale niestety ichnie postulaty nie cieszą się zbytnim poparciem w społeczeństwie, a stary, głosujący na nich z przyzwyczajenia, nomenklaturowy elektorat wymiera, w odróżnieniu od tego radiomaryjnego, który od lat był skazywany przez różnych mędrków na wyginięcie, nie pozostawiając na świecie w godnej ilości odpowiednio uformowanych ideologicznie następców. Z punktu widzenia modnych kawiarenek umiejscowionych wokół Placu Zbawiciela być może ta perspektywa prezentuje się nieco inaczej, ale fakty są nieubłagane – owe kawiarenki to nie cała Polska. Być może jednak na fali wzmożenia antykaczystowskiego uda się także i temu środowisku cokolwiek głosów uciułać, jednak wielkiego sukcesu wyborczego nikt im tutaj raczej wieszczył nie będzie. No chyba, że pojawią się tutaj nowi, charyzmatyczni liderzy, wsparci poparciem ulicznych zadymiarzy w rodzaju Kucyków, Mezonów, Farmazonów i Trójzębów. Jednak po pierwsze - jakoś trudno byłoby wytypować w tym towarzystwie spełniającego wspomniane wymogi kandydata, po drugie - same dotychczasowe dokonania tejże galerii sław ulicznych mogłyby z marszu odstraszyć od takowej listy choć trochę rozsądniej myślących choć zarazem lewicowo ukształtowanych wyborców, posiadających jako taki zmysł estetyczny, a po trzecie - trudno jednak byłoby, przy całej dokonanej już dawno utracie wiarygodności przez obu panów, wyobrazić sobie Władka Frasyniuka idącego pod rączkę z Włodkiem Czarzastym. Choć z drugiej strony nie takich już millerowo-palikuciarskich mezaliansów byliśmy w polityce świadkami.
   Jaki będzie ostateczny werdykt imć panów decydentów? Kto dostanie polecenie by firmować swoją facjatą takie czy inne „nowosformowane” ugrupowanie, bo i takie najpewniej się pojawi, uzyskując na samym wstępie minimum 10% w zamówionych sondażach, a kto otrzyma dyrektywę by wycofać się w cień aby nie psuć potencjalnemu elektoratowi sielankowego obrazu „demokratycznej opozycji”? Z pewnością wiele tego rodzaju rozstrzygnięć rozegra się także przy okazji wyborów samorządowych, niewykluczona jest jakaś koalicja ugrupowań „lokalnych”, na co PiS w swojej taktyce ogarniania przeciwnika skrzydłami również musi znaleźć stosowną do okoliczności odpowiedź. Miejmy nadzieję, że odpowiednie czynniki decyzyjne także po tej „lepszej” (nie mylić z idealną) stronie nie śpią, czuwając w tej materii i trzymając rękę na wyborczym pulsie, bo wszyscy chyba doskonale zdajemy sobie sprawę, że od rezultatów tego przywołanego na wstępie „wyborczego ciągu technologicznego” będzie wiele dla naszego kraju zależeć.
amach której na ten przykład dwie, przywodzące swym wizerunkiem na myśl wyliniałe pajęczyce, stare wariatki, z których jedna robi ponoć za „popularną pisarkę”, zaś druga swego czasu zasłynęła jako nie mniej znana plagiatorka, plują swą wydzieliną z ekranu na wszystkich myślących inaczej niż one, odsądzając m. in. od czci i wiary lidera partii rządzącej i w bezsilnym szale chrzcząc go mianem zła wcielonego, podczas gdy jedna z rzeczonych matron na jednym dechu przyznaje się do odprawiania na kukłach, mających w jej zamyśle przedstawiać nie darzonych przez nią sympatią polityków, satanistycznych w swej istocie obrzędów. Można by także przytoczyć dla odmiany działania innych, nieco mniej brylujących w mediach, za to o wiele liczniejszych członków komórkobojówek obywatelsko-rewolucyjnych, czerpiących niebywałą wręcz satysfakcję w ubieraniu w idiotyczne koszulki coraz to nowych pomników, przedstawiających mniej lub bardziej zasłużone dla jakże delikatnej idei demokracji osobistości, co ma rzecz jasna stanowić chyba najwznioślejszy akt ichniej heroicznej walki ze znienawidzonym kaczystowskim reżymem. Już z dwóch wskazanych obrazków można by wysnuć ewidentne wnioski, że opozycja to dzisiaj stan umysłu, jednak jak widać niekoniecznie w dniu dzisiejszym należałoby takoż szukać genezy tego stanu.