Ześwirowany opozycyjny świstak

 W politycznej młócce od dawna trwa dzień świstaka, co w ludowej wersji oznacza: w koło Macieju czyli dookoła Wojtek. A wzbogacając skojarzenia filmowe, nieustające trzepanie zbuków to istny dzień świra, od poranka kojota, po wieczorne koszmary z ulicy więzów z elytami III RP.
Dla jasności. Określeniem “trzepanie zbuków” zastępuję idiom: bicie piany, bo ta, zważywszy na bezy, Wenus z obrazu Botticellego czy właściwości erotyczne(“ty kąpiesz się nie dla mnie w pieszczocie pian”,  jak śpiewał Michnikowski), nie zasługuje na szarganie. Wyjątek czynię jedynie dla spienionej żółci, którą toczą z ust funkcjonariusze Generatorów Rzeczywistości Urojonej i harcownicy totalnej opozycji.
Aż dziw, że prawicowi desperaci akceptują konwencję dnia świstaka w publicznych dysputach z walącymi na odlew kiziorami. Toż ci zagończycy o mentalności kosmopolitycznych rabów, przy wtórze liberyjnych mediów, klepią od wyborów w kółko te same dyrdymały i roztaczają czarne wizje tak groteskowe, że szkoda mitrężyć czasu na egzemplifikacje.
Ponieważ jednak próby choćby nadwątlenia świstakowej konwencji kończą się zazwyczaj kakofonią, należałoby raczej ową manierę sprowadzić do absurdu. I zamiast odpierać na przykład haniebne potwarze propagandowych gnojków, że Bogu ducha winny pan Tomasz komenda przesiedział 18 lat w kryminale przez zaniedbania Lecha Kaczyńskiego, wystarczy jeden tekst pasujący do każdego programu. “Siała baba mak. Nie wiedziała jak. A dziad wiedział. Nie powiedział. A to było tak. Siała baba mak…” Aby nie drażnić wojujących feministek babę można zmienić na damę, a dziada na… Eee, tam, po jakiego grzyba? Za dziadem i tak nikt się nie ujmie.
Jeszcze bardziej skuteczną formą dysputy ze świstakowcami byłoby uprzejme milczenie. Wówczas bowiem złotouści(i złotouste naturalnie) mogliby bez przeszkód chlustać swą bezbrzeżną elokwencją niczym rzygulce podczas ulewy. Jeśli kogoś razi takie biesiadne określenie wylotu rynny, służę zamiennikami typu plwacz, lub gargulec.
natomiast rozwiązaniem optymalnym są konwektykle samych iluminatów. Wyborny przykład stanowi “Drugie śniadanie mistrzów” w TVN 24, choć do pełni mocy intelektualnej brakuje tam być może mistrza zmianowego z fabryki pustaków. Wszak za wzorzec metra, ba, kilometra czy wręcz roku świetlnego należy uznać występy w pewnym rynsztokowym radiowęźle w piątkowe poranki czteroosobowego klubu IQ 240. Nazwa stąd, że ci faceci mają w sumie IQ właśnie 240.
Powybrzydzawszy na temat dnia świstaka w dysputach politycznych, niczym chomik wskakuję na kołowrotek wyborów samorządowych. I powtarzam do znudzenia, że moim zdaniem modus operandi w sprawie kandydata prawicy na prezydenta Warszawy nadal pozostawia niedosyt. Na teraz tyle, lecz kołowrotek wciąż się kręci.
 
Sekator
 
PS.
 
- A kogo ty byś wystawił do boju o stolicę - pyta mój komputer.
- Nie tyle chodzi o nazwisko, ile o konstrukcję modelu idealnego i poszukiwanie kandydatki(kandydata) na obraz i  podobieństwo… -  Odpowiadam w zadumie.