Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Top Chef wyjechał, ugotowani zostali
Wysłane przez Magdalena Figurska w 04-10-2014 [09:12]
Mąż wpatrzony w ekran mówi do żony: - Nie ma co oglądać w tej telewizji. Ciągle tylko gotowanie i gotowanie. – W mikrofalówkę patrzysz – odpowiada żona.
Niestety, miał chłop rację, choć pomylił ekrany. Bo do masowego i ludycznego trendu naszych medialnych decydentów, także tych „misyjnych”, po śpiewie, tańcu i sprzątaniu, doszedł jeszcze jeden - gotowanie. Jak mówią spece od kulturoznawstwa, przestrzeń kuchni służy komunikacji i porozumieniu, ułatwia rozwiązywanie konfliktów, a wspólne przygotowywanie posiłku i biesiadowanie przy stole sprzyja otwartości, nawiązywaniu dialogu, tworzy wspólnotę i scala naród. He, he, a u Sowy nie scaliła narodu, a nawet podzieliła partię. A potrzeba niewiele. Studio telewizyjne oferuje przestrzeń, garnek zapewniają sponsorzy, do tego trochę produktów z obcojęzycznego dyskontu i znak rozpoznawczy programu. Może to być wspomniany market, firma Makłowicza, biust Miss Polonii, czapka krakowska Gmyza czy cały zespół zachowań „kreatorki dobrego smaku”, od pomiatania ludźmi, rzucania garami, wybijania okien, aż po latające noże, które zderzają się w powietrzu z rynsztokowymi wulgaryzmami. Wybór należy do widza, choć najlepiej, by oglądał wszystko jak leci, bo z finansowego założenia na być tylko gapiem, głupim, bezrefleksyjnym konsumentem medialnego produktu, a dzięki przekazom podprogowym, wizualnym i estetycznym w dodatku wierzyć, że nie jest ogłupiany, tylko edukowany. Cała Polska więc gotuje, świetnie wpasowując się w tę naszą narodową przypadłość, że jesteśmy wyjątkowi, znamy się na wszystkim, najlepiej na medycynie, ale i w kuchni dajemy sobie radę. Doniosłość rozwijania tej umiejętności od dziecka dostrzegła też prezydent Warszawy, wprowadzając wraz z Kartą Młodego Warszawiaka i zniżkami na basen, i inne dobra kultury, także upusty na zajęcia w szkole gotowania, prowadzące do zdobycia sprawności Małego i Dużego Kucharza. Taki mały Sowa i przyjaciele z przedszkola. Przydatne albo przeklęte w dorosłym życiu.
Gotują też politycy, jedni narodowo i patriotycznie, inni kosmopolitycznie, szczególnie ci, którzy wcześniej woleli jeść za pieniądze podatnika i liderzy partii, głównie tych bez szans na zwycięstwo, jak Paweł Kowal, zwolennik kuchni narodowej i kresowej, oraz Janusz Palikot, autor książki kucharskiej „Sposób na sukces. Kuchnia Palikota”. Obu łączy pasja i przyświeca cel zacierania granic między kuchnią a polityką, choć w rzeczywistości marzą o ociepleniu własnego, zszarganego wizerunku poprzez sięgnięcie do tego, co lubi wyborca i co wykształciły w nim media. „Dla poważnego polityka takie zabawy w gotowanie to obciach”, uważa jeden z politologów. „Dowód na to, że nie potrafi w atrakcyjny dla wyborców sposób mówić o sprawach poważnych i chce się im przypodobać”. Klęska partii Palikota to potwierdza.
Polityczny wymiar jedzenia od lat był i do dzisiaj jest oczywisty. Wystarczy choćby przypomnieć "La cucina futurista" – „Kuchnię futurystyczną” Filippo Tommaso Marinettiego, autora kulinarnej rewolty podyktowanej trochę szaleństwem, a bardziej włoskim nacjonalizmem. Zwolennik powrotu Imperium postulował, by w tym celu wzmacniać narodowego ducha i krzepić mięśnie, wypowiadając wojnę makaronowi, którego spożywanie czyni człowieka ociężałym i sprzyja gnuśności, który poza tym, nie jest potrawą narodową. Włosi pozostali jednak nieczuli na jego „nowatorstwa”, podobnie jak dzisiaj Polacy nie kupią jego zaleceń spożywania posiłków bez pomocy sztućców. Z prostego, choć politycznego powodu. Nie ma większej rozkoszy, niż wbicie widelca w ruskiego pieroga. Jeden ruch, a trzy rany kłute.
Lekceważenie jednak tego, co, gdzie i z kim się je, może doprowadzić do katastrofy, czego przykładem ośmiorniczki u Sowy. Prezes Kaczyński był bardziej ostrożny przed wyborami, gdy publicznie chwalił żurek u „Paprykarza” czy roladę, kluski śląskie i modrą kapustę u rodziny w Katowicach. Zwolennikiem patriotyzmu kulinarnego jest też prezydent Bronisław Komorowski, który próbował za pomocą „bigosowania” wytłumaczyć prezydentowi USA Barackowi Obamie, na czym polega polska polityka. Polakom nie wytłumaczył, podobnie jak były premier Tusk, który jako MasterChef, czyli samorodny talent kucharski wśród amatorów, przez siedem lat gotował Polakom aż szedł dym i rzucał nożami w opozycję. Jego kuchnia była widowiskowa tylko w spotach telewizyjnych. Kucharz nie wykazywał się wiedzą, smakiem, gustem ani kreatywnością, w odróżnieniu od swoich księgowych. Jakie oferował menu? Kolesiostwo, partyjniactwo i nepotyzm, a na deser kłamstwa w słodkiej, lukrowej polewie. A tak naprawdę serwował biedę, do mediów chwalił polskie smaki kotletów mielonych z mizerią, ale nie jest też tajemnicą, że nie gardził sushi zjadanym wprost z nagiej modelki w lokalu „Rich and Pretty”. Teraz, gdy stał się bardziej rich obsługiwać go będzie w Brukseli kilku kamerdynerów, choć bigos, który zostawił w Polsce, odbijać się nam będzie jeszcze długo.
Ten bigos zgotował trzydziestu kilku milionom rodaków, bo ponad dwa miliony wybrało fish 'n' chips, których też załatwił rękami Camerona w zamian za poparcie. Poszedł więc gdzie lepiej i jak najdalej od polskiej kuchni, na którą nigdy nie miał przepisu, oddał „fartucha” Ewie Kopacz i namaścił ją na top szefową. Niech teraz ona się użera z całą tą polityczną gastronomią i protestującymi głodnymi. Ewa nie jest taka zła, jak myślicie. Ale też nie jest taka dobra, żebyście jej sobie nie mogli wymienić – powiedział na odchodne Tusk, haratnął w gałę i sam siebie nominował do odejścia.
Kuchenne rewolucje zaczęła Kopacz od wykopania dwóch buraków, zamieszała w kotle chochlą, dorzuciła kilka koleżanek, stare, partyjne mięso, POsoliła, POpieprzyła według instrukcji Tuska i zaserwowała Polakom rząd, stawiając na straży „obywatelskiego” gara – dawnego dyplomatę i miłośnika pizzy, który czuwać będzie nad menu. A w kuchni bieda. Towaru nie dowieźli, choć owoce i warzywa gniją, a Piechociński z Sawickim tłumaczą się, że to wina Ruskich, albo może Ukraińców, bo zachciało się, bezczelnym, wolności. W lodówce hula wiatr, w zamrażarce ustawy opozycji i „pakiet demokratyczny”, w garnkach pusto, pokrywki brzęczą, gaz na pół gwizdka, nowe, polityczne „zakupy” to stare, przeterminowane atrapy, przesuwane z półki na półkę, które przyszły się najeść. Ale w państwowej spiżarni pustki, więc cała nadzieja w spółkach skarbu państwa. Tę nadzieję, zwaną expose, którą pisze trzynastu „fachowców”, będą serwowali nam od śniadania do kolacji, chyba że koło obiadu swoje kuchenne rewolucje zrobią górnicy.
I co zostanie rządowi peowskiej Hell`s Kitchen z jej „mistrzami”, którzy sami się ugotowali? Wypić to nawarzone piwo, wywiesić kartkę „przepraszamy, nieczynne”i zgasić światło.
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"
Komentarze
04-10-2014 [09:45] - Marek1taki | Link: O.K. Kopacz i Tusek to
O.K. Kopacz i Tusek to kucharze ale tylko przy zastrzeżeniu, że w wersji szoł. Przepisy dostają od wielkiego brata. Oni mogą najwyżej dorzucić pietruszkę, podać talerz i wystawić rachunek. Fiskalizuje kasa.
04-10-2014 [14:09] - Magdalena Figurska | Link: Dokładnie. Albo wurst albo
Dokładnie. Albo wurst albo ruskie pierogi.
04-10-2014 [13:13] - NASZ_HENRY | Link: Kulinarny majstersztyk ;-)
Kulinarny majstersztyk ;-)
04-10-2014 [14:08] - Magdalena Figurska | Link: Czyli druga Magda Gessler:-))
Czyli druga Magda Gessler:-))
04-10-2014 [19:56] - licho | Link: Oni tylko wywiesza kartke i
Oni tylko wywiesza kartke i zgasza swiatlo, piwo, przez nich nawarzone, wypijemy, niestety, my.
Czy jest chociaz szansa na to, ze ludzie w koncu zorientuja sie, ze ci kucharze ich podtruwaja?
Ma Pani talent, tylko zazdroscic.
04-10-2014 [21:15] - Magdalena Figurska | Link: Nie sądzę, by się
Nie sądzę, by się zorientowali, skoro w ostatniej sondzie ulicznej nasza młodzież ( co by nie powiedzieć przyszłość narodu), nawet nie wie, kto nami rządzi. Dzięki za miłe słowa.