Ginące słowa: szaber

Czekając na autobus pod budynkiem dawnej Cepelii na rogu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich w Warszawie często podziwiam naczynia zdobione charakterystycznymi kółeczkami. Trudno je opisać ale można znaleźć w sieci stronę Zakładów Ceramiki Bolesławiec i obejrzeć ich katalogi . Mam do tych skorup osobisty stosunek. Jestem właścicielką mlecznika w podobne klasyczne wzory z napisem Bunzlau. Tak kiedyś nazywał się Bolesławiec. Mlecznik jest wzruszająco piękny w swojej -że tak powiem - estetycznej nieporadności. Nigdy nie był naczyniem dworskim. Z całą pewnością służył jakimś bardzo ubogim ludziom. Trafił do mnie kupiony w Urzędzie Likwidacyjnym albo w Desie. To Desy (po Urzędach Likwidacyjnych) podjęły trud rozprowadzania poniemieckiego szabru, który awansował w Polsce do roli antyków.

Czasami zastanawiam się na czyim stole stał ten mlecznik i czuję się zobowiązana do opieki nad nim. Zobowiązana wobec ludzi, którzy zapewne – jak my- byli tylko mierzwą historii. Kiedyś władzę w ich kraju przejął niebezpieczny wariat. W efekcie tego musieli opuścić swój dom zostawiając pierzyny i naczynia. Tak jak my na wschodzie zostawiliśmy konie, srebra i porcelanę.

Tyle, że nasze konie zostały wystrzelane przez sowietów, dla rozrywki nie z głodu. A ze sreber i porcelany nie zostało literalnie nic.

W zeszłym roku odwiedziłam muzeum w Mankiewiczach na Białorusi i długo rozmawiałam z niezwykle kulturalną i kompetentną panią kustosz (Cbяmлaнa Вяp϶ніч). Muzeum mieści się w baraczku, bo z pałacu Radziwiłłów nie zostało ani śladu. Zbiory przypominają raczej pchli targ niż muzeum. Nie ma tam nic cennego, nie ma naczyń, sreber , ubrań charakterystycznych dla życia dworskiego tej epoki. Kilka podrabianych szabel, jakiś podejrzany kontusz, maszyna Singera. „ To raczej z poniemieckiego szabru niż po Radziwiłłach”- zauważyłam, a pani kustosz gorliwie potwierdziła .Okazało się, że gdy organizowano muzeum nie udało się odkupić od okolicznej ludności nawet jednej filiżanki. Te wyszabrowane przedmioty jako zupełnie dla nich -w ich strasznej powojennej nędzy – nieużyteczne, uległy całkowitemu zniszczeniu. Sic transit gloria mundi.

Wniosek jest prosty- resztki kultury materialnej, te żywe znaki czasów, przetrwały w rękach amatorów. Ludzi, którzy- jak Franciszek Starowieyski- uważają, że człowiek jest tylko etapem w życiu przedmiotów.

W moim domu wiszą dwa kinkiety. Mam do nich stosunek ambiwalentny. Kinkiety pochodzą z domu esesmana. Pewna moja znajoma, po dwóch fakultetach zresztą, znalazła powołanie czy zarobek w opiece nad starcami w Niemczech. Ostatnim jej klientem był bardzo zdyscyplinowany starszy pan. Gdy znajoma kolejny raz zapytała go o samopoczucie odparł zniecierpliwiony: „ Po co pani ciągle mnie o to pyta?. Ja nie żyję od 1945 roku. Jestem zombi. Byłem esesmanem. Robiłem rzeczy straszne, ale nie umiałem ze sobą skończyć”. Po śmierci starszego pana jego rodzina nie chciała nic zabrać z jego domu. Fotele, kinkiety, etażerki zostały rozdane, a dom zburzony. Ja zdecydowałam się przyjąć pod opiekę dwa kinkiety. To ciężki obowiązek. Wiele razy miałam ochotę wyrzucić je na śmietnik. Perswaduję sobie jednak, że kinkiety nic nie są winne, a staruszek żałował swoich zbrodni. W przeciwieństwie do stalinowskich oprawców, którzy do dziś dnia się nimi szczycą.

Zbiory amatorów są z konieczności – nazwijmy to- eklektyczne. Doświadczyłam tego w Maćkowej Rudzie, posiadłości Andrzeja Strumiłły. Pojechałyśmy tam z koleżanką na reportaż dla „Ładnego Domu”. Strumiłło niezwykle uprzejmie zaprezentował nam swój dworek pokryty pięknym gontem, swoje wspaniałe, rozpieszczone araby i swoje wnętrza. Zaszokowała mnie menora ustawiona na pasie słuckim. „To chyba nie bardzo koresponduje” -zauważyłam nieśmiało, ale Strumiłło był przeciwnego zdania. Chętnie zgodził się, że jego zbiory powstały w wyniku szabru. Nie znaczy to oczywiście, że to on osobiście szabrował dwory i bóżnice. Odkupował co się dało od szabrowników.

Ratowanie przez szabrowanie- było to w latach sześćdziesiątych hasło studentów Akademii Sztuk Pięknych. W ramach tego ratowania pustoszyli przykościelne magazynki i łemkowskie cerkiewki. Byłam tym procederem niezwykle oburzona do czasu wizyty w Lubiążu. Znajomi konserwowali plafon sali jadalnej słynnego Opactwa Cystersów- dzieło Christiana Bentuma lub Willmanna (nie wiem). Przebił go swym ciałem żołnierz rosyjski poszukujący na strychu szabru. Zapłacił za to życiem. W jednej z piwnic w Lubiążu mieściły się magazyny Domu Książki. Dzieła Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina pod wpływem wilgoci skamieniały i można je było zlikwidować tylko dynamitem. Nie wiem jak sobie z tym ostatecznie poradzono. Znajomi zaprowadzili mnie do magazynów PKZ mieszczących się w sąsiedniej piwnicy. Piwnicą płynęła woda. W pewnej chwili zza węgła wypłynął wspaniały barokowy święty. „ Bierz co chcesz, przecież to wszystko zgnije” - powiedzieli. Nie wyobrażałam sobie jednak podróży do Wrocławia autobusem, z barokową figurą na ramieniu. Zabrałam na pamiątkę niewielki fryz z jakiegoś ołtarza, który, oczyszczony z pozłoty, wisi u mnie w domu. Jest do zwrotu gdyby znalazł się prawowity właściciel.

Gorąco polecam wszystkim odwiedzenie tego wspaniałego obiektu. Najlepiej w czasie „nocy muzeów”, gdy pozwalają zwiedzać miejsca na co dzień niedostępne dla turystów. Kompleks Lubiąża ma powierzchnię przeszło dwa razy większą od Wawelu i najdłuższą barokową fasadę w Europie. Jest to podobno drugi co do wielkości taki obiekt sakralny w Europie. Pierwszym jest kompleks pałacowo-klasztorny Eskurial w Hiszpanii.

Cóż można dodać- w czasach mego dzieciństwa mawiano, że „chaber” to jedyny rym do słowa „szaber”. Dlatego chabry trzeba chronić, choć są uważane za chwast. Chabrów na polach jest coraz mniej. Jak mówią ekolodzy kurczy się pula genetyczna Ziemi. Słowa też trzeba chronić, nie tylko organizmy. Rozumiał to dobrze Aleksander Sołżenicyn. Niezależnie od tego czy jemu samemu udało mu się „жить не по лжи” ( żyć bez kłamstwa). O tym też napiszę.

Tekst drukowany w numerze 37 ( 378) "Gazety Warszawskiej"

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Andrzej.A

14-09-2014 [19:53] - Andrzej.A | Link:

Proponuję Pani udanie się do Sztokholmu - Muzeum Narodowe.
Na co drugim eksponacie można by zawiesić karteczkę - WYWIEZIONO Z POLSKI.
Do ustalenia pozostaje kiedy wywieziono.

Obrazek użytkownika izabela

14-09-2014 [20:53] - izabela | Link:

To ciekawe. Chciałbym wiedzieć. Może wybiorę się żeby to ustalić. 

Obrazek użytkownika jazgdyni

15-09-2014 [09:59] - jazgdyni | Link:

Witaj Izo!

Dwa sprzeczne stanowiska:
- ocalić od zapomnienia,
- kupowanie od szabrowników czyni z nas pasera.

Często gęsto nie jest to już nabywanie od szabrownika, bo dobra dworskie były rozkradane w czasie wojny i tuż po wojnie. Już w latach 60-tych i 70-tych trudno było wyśledzić cały łańcuch kolejnych posiadaczy.
Oczywiście, było to możliwe w przypadku dzieł sztuki. Ale muszę Ciebie zapewnić, że wszystkie te naprawdę wartościowe, wyszabrowane w Polsce, są już daleko poza granicami. Niemcy, Austria, Holandia i Szwecja. Nawet Włochy. Tam właśnie mój przyjaciel z dzieciństwa, dr Józiu Grabski ( http://irsa.com.pl/publishing_... ), zdobywa na powrót dla Polski rozkradzione dobra narodowe.
Co pozostało w kraju? Marne skorupki, jakieś oleodruki, trochę sreber i tyle.
Czy pozostawiać takie np. miśnie, czy ćmielowy w rękach nieświadomych posiadaczy? Nie wydaje mi się, że to najlepsze wyjście. To są małe cudeńka, które powinny znaleźć posiadacza, który potrafi je docenić. I obdarzyć należnym szacunkiem, dając tym gwarancje, że nie zostanie coś zniszczone, lub bezrozumnie wyrzucone na śmietnik.

Pozdrawiam serdecznie

Obrazek użytkownika izabela

15-09-2014 [14:56] - izabela | Link:

Doświadczenie uczy, że nie kupując od szabrowników skazujemy te przedmioty na zagładę. Gdyby na Białorusi był rynek na wyszabrowane w dworach i pałacach przedmioty przetrwałyby zapewne do dziś. A z drugiej strony mój mlecznik z napisem Bunzlau na pewno zostałby dawno wyrzucony na śmietnik gdyby nie moja troska o ten przedmiot. Jest trochę wyszczerbiony. Nie ma żadnej realnej wartości. Oczywiście, że wolałabym oddać go właścicielom, ale na to nie ma szans. Uświadommy sobie, że największym szabrownikiem był po wojnie PRL i jego instytucje. Muzeum Narodowe gromadziło i oddawało w ręce prominentów skradzione dobra. Lista depozytów jak pisałam zaginęła. Czerwona nomenklatura posiada cudze portrety, do ktorych dorabia legendy o rzekomych przodkach i cudze meble i naczynia. Ja też krzywiłam się na bric-à-brac u Strumiłły ale zmieniłam zdanie po wizycie w Mankiewiczach. Szkoda, że dla tubylców na Białorusi te wszystkie przedmioty wydawały się bez wartości i je powyrzucali czy zniszczyli. Mówią o tym z całą otwartością. Przeszli niewyobrażalną nędzę za czasów sowieckich. Za Łukaszenki jest im dobrze. "Zawsze może być gorzej"- mówią. Przy takiej filozofii życiowej trudno troszczyć się o zabytki. Ale i tak odbudowali Nieśwież i Mir. Remontują kościoły i cerkwie. Tyle, że nie bardzo mają czym wypełnić te obiekty. Dlatego nasi historycy sztuki marudzą. Chcieliby konsultować remonty i scenografię wnętrz. Białorusini tego nie chcą. Są świadomi swoich ograniczeń.

Obrazek użytkownika cyborg59

15-09-2014 [11:00] - cyborg59 (niezweryfikowany) | Link:

Powoli wracają wyszabrowane do Warszawy skarby Szczecina. Stanął na cokole Bartolomeo Colleoni, wreszcie dotarł Mojżesz z tablicami. Mojżesz postrzelany z pepeszy, bez nosa stał na Akademii koło toalety. Jak uzbieramy pieniądze
odzyska nos, ale parę śladów postrzałów ma pozostać na pamiątkę.
Szaber, szabrownicy - z tymi słowami żyło się w Szczecinie jeszcze do lat sześćdziesiątych. Profesjonalnie szabrowano cegłę na odbudowę Warszawy, nawet magnolie wykopywano, rozebrano operę (po co komu opera w stoczniowym/portowym mieście?
W Holandii na pierwszym z brzegu pchlim targu leży taka Desa, że oko bieleje ! (też już nie używane powiedzenie !)Byłem w galeryjce marszanda, dwa pokoje w małej kamieniczce pełne obrazów polskich z przełomu XIX-XX w. Rama w ramę, pełne ściany olej, akwarela, gwasz. To co leży na straganach, zalegało w domach. Za antyki robić nie może, za dużo tego, tam (!) bo u nas... Natomiast wszystkie obrazy to właśnie niechciane "pamiątki" po niemieckich " Naszych ojcach i matkach", wywiezione do marszanda "w tamtą, neutralną stronę". Jesli kupcem jest Niemiec, to bardzo starannie umieszcza certyfikat pochodzenia z Holandii.

Obrazek użytkownika izabela

15-09-2014 [15:03] - izabela | Link:

Masz rację, ja też pamiętam wozy z cegłą na odbudowę stolicy. Była wśród nie cegła gotycka z klinkierem. Zastanawiałam się zawsze co rozebrano w tym celu. W Holandii, we Francji można znaleźć na pchlich targach rzeczy ewidentnie wywiezione z Polski. Jedyna rada- odkupić. Widziałam portrety podpisane polskimi nazwiskami. Zapewne wywieźli je szeregowi Niemcy jako łupy wojenne. A ile uległo zniszczeniu i spaleniu. Na Mazurach w rewanżu władze PRL likwidowały ślady niemieckie wysadzając pałace . Na przykład pałac w Pomielinie nad Jeziorakiem. Najpierw mieszkali w nim robotnicy z PGR, potem zdewastowano linię elektryczną, a potem pałac. Było to w latach 70- tych. Nie miało żadnego sensu.

Obrazek użytkownika joawa123

18-09-2014 [00:18] - joawa123 | Link:

W owych wspomnianych latach 60-tych, moja dobrze ustawiona matka wpadła na pomysł kupna i odrestaurowania jakiegoś starego dworku. Jeździłyśmy wtedy po okolicach Warszawy i oglądałyśmy różne mniej lub bardziej zdewastowane obiekty. Dwory do obejrzenia wskazywała konserwator zabytków p. Izabela Galicka odkrywczyni obrazu Francisco Goyi na malutkiej plebanii. Nota bene obraz zaraz po odkryciu zniknął jak kamfora ... Oglądane dwory i dworki najczęściej "własność" pegieerów były zwykle mocno zdewastowane i remont ich był poza zasięgiem mojej matki. Niewiele Lepiej wyglądały tzw resztówki. O każdym z tych miejsc można by napisać książkę. Na wyobraźnię dziewczynki, którą wtedy byłam, działały poniewierające się gdzieniegdzie fragmenty zabawek, nart a raz- resztki malutkiego, kiedyś pewnie czerwonego siodła na kucyka.
Jedną z wizyt zapamiętałam szczególnie. Było to gdzieś w okolicach Wiązownej. Piękny dwór był bardzo zniszczony. Połowa dachu zapadła się zupełnie. Większość okien była powybijana. Po parku zostały pnie ściętych drzew i dziko rosnące krzewy bzu i jaśminu. W tej ruinie jakimś cudem egzystowała bardzo stara schorowana pani. Oczywiście o kupnie tak zdegradowanego budynku matka nawet nie pomyślała, ale widząc wokół zalewane wodą piękne meble, obrazy i gnijące stare książki, zaproponowała właścicielce kupno choćby ich części. Stara pani popatrzyła smutno i rzekła: "Ja wiem ile one są warte. Mogłabym sprzedać je w "Desie". Sporo było też chętnych poza panią. Nie sprzedam ich. Nie chcę żeby trafiły w ręce ....hmmm... w złe ręce. Ja umieram, dom umiera, wszyscy już umarli z mojej rodziny. Te wszystkie rzeczy które były częścią tamtego świata - powinny też umrzeć"
Zapewne tak to się właśnie skończyło.
Czy tamta pani miała rację?...

Obrazek użytkownika izabela

18-09-2014 [15:43] - izabela | Link:

W czasach PRL moi znajomi ( byli) ze sfer literackich zawieźli mnie do pewnego dworku w okolicach Warszawy. Dwie staruszki, ziemianki prowadziły coś w rodzaju nieformalnej knajpki. Podawały różne potrawy na pięknej zastawie. Do dziś zapamiętałam, że był to móżdżek w kokilkach. Powiem, że bardzo mnie to zabolało. odebrałam to jako formę prostytucji. Literaci nasładzali się atmosferą i wyraźnie cieszyło ich, że posługują im byłe ziemianki.
Byłam wstrząśnięta tym, że dla chleba biedne staruszki muszą czy chcą posługiwać rozpartym w ich fotelach - powiedzmy- socrealistom. Traktuję te ostatnie słowo jako obelgę.