Ohe, iam satis est!

 
… albo ostatni przegląd starych klamotów. Jest to skrócony  i zmodyfikowany tekst, który pierwotnie ukazał się na stronie NFA pod innym tytułem.

"W swoim czasie trzeba walczyć,
w swoim czasie się urządzić"
Piosenka o wuju, historii i przypadku
Jan Krzysztof Kelus.

 
30 kwietnia 2014 odbyło się posiedzenie Rady Programowej PiS, w której uznano: „Żeby zrealizować program PiS, trzeba nowego państwa”. Przewodniczący Rady, profesor Piotr Gliński  stwierdził, że zadanie zbudowania nowego państwa choć trudne nie jest niewykonalne: "w sytuacji innej komunikacji pomiędzy elitami i masami można państwo z większą nadzieją próbować zmieniać”.
Frontem do mas…
To, że przyczyna kryzysu państwa  leży w utracie  kontaktu z masami nie jest, zwłaszcza dla starszych czytelników, żadną niespodzianką i doprawdy nie trzeba socjologa, a w dodatku męża stanu, żeby móc takie zdanie - będące lejtmotywem referatu każdego nowego I sekretarza KC PZPR, który wyłaniał się z „dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej”  tzw. polskich miesięcy czasów Peerelu - wpleść między frazy swych propaństwowych przemyśleń. Nie wiem w jaki sposób prof. Gliński będzie chciał poprawić komunikację z masami. Ale to w końcu problem techniczny. Zawsze jakiegoś machera można wytrzepać z rękawa. Gorzej z elitami.
Bo wprawdzie historia III RP pokazuje, że je również można wytrzepać – tak z rękawa jak z innych części garderoby – np. nogawki, a dzieje Peerelu dopowiadają, że  także z walonek (iluż jeszcze przedstawicieli takich walonkowych elit tumani i przestrasza, mogliśmy się przekonać przy okazji sprawy prof. dr. mjr. hab. Zygmunta Baumana) -  ale problem w tym, czy ludzie zechcą uznać za przewodników te - wytrząśnięte z różnych, czasem niezbyt reprezentacyjnych, zakamarków  - przezacności („Cała rzecz stanęła na tem, jak pogodzić de z batem”).
Kto, kogo, kiedy i z kim zdradzał.
Kilkanaście dni wcześniej Piotr Gliński powiedział: „25 lat III RP to historia zdrady elit”.  W tym kontekście warto przypomnieć, że w 1999 w wywiadzie udzielonym portalowi ekologów pracownia.org.pl. zatytułowanym W ruchu ekologicznym jest mniej g.... niż w całym świecie, Piotr Gliński dał specyficzny popis elitarności, mówiąc o „obecnej rzeczywistości społeczno-kulturalnej”, która jak wynikało z kontekstu wypowiedzi powoduje, że niektóre radykalne, choć tak w ogóle słuszne, działania ekologów, nie mogą być podejmowane, bo spotkają się z niezrozumieniem tubylców – „tego kraju”. Pan profesor mówił też o g…e,  które zalega w świecie, „ale w ruchu ekologicznym jest [go] mniej”. A skoro tam było go mniej, to gdzieś musiało być go więcej. Ciekawe gdzie ?
Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną…
Poza tym prof. Gliński mówił o „przysłowiowych babciach słuchających Radia Maryja”, obsadzając je w zaszczytnej roli użytecznych idiotek. Konserwatystek, które jako nieposiadające samochodów, a zapewne w dodatku darzące pierwotną czcią przyrodę, będącą niewysychającym źródłem ziół tak potrzebnych w guślarskich praktykach,  nieświadomie popierają zmagania ekooświeconych, walczących o integralność ekosystemu Góry św. Anny, przez którą to (górę) planowano w tym czasie przeprowadzić drogę szybkiego ruchu.
W owych latach prof. Gliński musiał chyba uważać, że jego wierność, jako bez wątpienia przedstawiciela elity należy się raczej głuszcom, paprociom i rzadkim okazom robaków płaskich lub obłych. W tych czasach babciom słuchającym Radia Maryja wierności dochowywali co najwyżej mnisi z zakonu redemptorystów. Wobec których każdy przyzwoity i na pewnym poziomie człowiek mógł zająć tylko jedno stanowisko – takie jakie nakazuje aktualna linia redakcji „GW” i Unii Wolności. Nie dość przypominania, że z listy tej ostatniej prof. Gliński startował w 1997 r. do sejmu III RP.  Podobnie jak to, że w 2003 zakładał partię Zieloni 2004, której program polityczny zawierał i zawiera wszystko co zarówno wówczas jak i dziś uchodzi za najmodniejsze. Europejskie.
Laureat zasłużonej nagrody, albo: wszyscy go lubią.
 „Jaka władza, tacy odznaczeni”, tak na konferencji prasowej 10 maja 2014 r., skomentował Jarosław Kaczyński fakt obwieszenia przez Bronisława Komorowskiego odznaczeniami za zasługi redaktorów i dziennikarzy „GW” …
Ale, jak to się mówi:  revenons à nos moutons.
Piętnaście lat temu pan Gliński był młodym, zdolnym profesorem socjologii, więc nie wypadało mu nucić inaczej niż nakazywała nowa świecka tradycja, której kanon obmyślano przy ulicy Czerskiej. To zrozumiałe: gdy się ma  profesurkę i synekurkę (uczelnianą), to głupotą byłoby iść pod wiatr historii, który potrafi strącić korony z głów, a nawet wraz z głowami, a co dopiero profesorski biret. Cóż: "Zamiast płynąć przeciw wietrznie
trzeba wietrzyć wiatr historii", jak pisał przywołany w motcie bard.
Być może coś podobnego myślał pan profesor, choć już nie tak młody jak dawniej,  gdy w 2011 r. udawał się do Pałacu Namiestnikowskiego po order za zasługi. Ciekawe kto wówczas wnioskował o Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski dla prof. Glińskiego? Może głuszce z Góry św. Anny, którym profesor dochował wierności? Na stronie internetowej prof. Glińskiego czytamy: „o odznaczenie wnioskowali organizatorzy VI Ogólnopolskiego Forum Inicjatyw Pozarządowych”. Czyli miałem rację. To były głuszce!
Radość bezkręgowców, albo śmierć frajerom!
Wielu osobom w Polsce należą się splendory za ich niezłomność w czasach trudnych , znamy takich, którzy jednak po 10 kwietnia 2010 r., odmówili udania się do  przybytku na Krakowskim Przedmieściu, gdzie rozdają przeróżne aureole, obawiając się spotkania z jego głównym lokatorem. Media co jakiś czas piszą o dawnych działaczach opozycji,  niemających najmniejszej ochoty na uścisk ręki człowieka, który kilka godzin po wydarzeniu z 10 kwietnia 2010 r., przejął władzę w Państwie Polskim  na mocy informacji zawartej na czerwonym pasku, któreś z „zaprzyjaźnionych stacji”. Pan Gliński rok po Tragedii Smoleńskiej, chyba nie miał takich skrupułów. Ten przejaw wierności ekosystemowi w jakim tkwią polskie elity został nagrodzony, bo  dziś, jak wszyscy doskonale wiedzą, prof. Piotr Gliński jest bardzo ważną osobą (a nawet „wiarygodnym kandydatem” na stanowisko technicznego premiera), która - jeśli zwycięży „antysystem” - będzie personą jeszcze ważniejszą. Pokazując młodym jak można i cnoty nie stracić i dolara zarobić. Obleńce już się cieszą!
Vivat akademia, vivant professores!
Podobnie „antysystemowi” uczeni, którzy pobiegli po odebranie tytułów profesorskich do palikotowego kolesia, komentującego wraz z  towarzyszami największą -  po zniszczeniu oporu żołnierzy wyklętych oraz masakrach i rozwianych nadziejach: Grudnia ’70 i Sierpnia ‘80 -  tragedię powojennej Polski, tymi oto skrzydlatymi (nomen omen) słowami: „prawda jest boleśnie prosta - jakby nie polecieli, to by się nie rozbili”.  
A przecież niczym nie groziłoby niepójście na fetę, „to wcale nie wymagało wielkiego charakteru”, jak mówił Poeta. Tych całych profesur dożywotnich by im nie odebrali. Dyplomy przysłaliby pocztą. Chodziło o gest, na który stać przedstawicieli mas, ale przedstawiciele elit uznali, że im nie wypada.  Za to będzie im wypadało, pouczać „masy” jak należy żyć, aby nie podpaść pod określenie „polactwa”.
Potęga smaku.
Powiedzmy to sobie otwarcie: tym, którzy pretendują do roli przewodników narodu, do Pałacu Namiestnikowskiego nie wolno wchodzić pod żadnym pozorem. Zwłaszcza pod pozorem odebrania „honorów”. I nie jest to sprawa odwagi, ale smaku, „który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała – głowa”.
Bo to elity mają się poświęcać, a nie masy. Bo elity są od tego, żeby pójść na pierwszą linię ognia. Natomiast nasze establiszmenciaki, wychowane w Peerelu i III RP, uważają że od zaściełania ciałami bitewnych pól są masy, oni zaś stworzeni są do plądrowania zdobytych taborów. I do rządzenia. Nażreć się i być bezpiecznym jak obozowy ciura, ale żyć w chwale pierwszego do walki, to cel elit, który zamierzają osiągnąć poprzez poprawienie kontaktu z masami. Na pewno się im to uda („Cała rzecz…”, ale o tym już wspominałem).
Wszyscy chorzy, ale z garów jak powymiatał…
Niby tacy prześladowani, niby pokrzywdzeni, mówiący prawdę całą dobę (sic!), ale gdy spojrzy się na ich życiorysy  z ostatniego ćwierćwiecza, nie zapuszczając żurawia głębiej, bo to często kończyłoby się wielkim wstydem (dla nich), to jakoś nie widać w nich przerwy. Kolejne szczeble takiej czy innej kariery w państwowych strukturach i instytucjach pokonywali lekko i bez zadyszki, (nie mówiąc już o zawale), będącej nieuchronnym skutkiem narażenia się establishmentowi III RP, oligarchom grup antyrozwojowych, czyli – rządzących Polską sitw, w ramach których budowane są wsobne struktury i hierarchie, przekładające się na sukces, awans, zasobność materialną lub jej brak. Niestety koszty na to się składające nie są już wsobne, ale ogólne, społeczne („Pan płaci... Pani płaci... My płacimy... To są nasze pieniądze proszę pana...”).
Łatwo sobie wyobrazić, jak po zwycięstwie partii antysystemowej (?) ci wieloletni dyrektorzy, naczelnicy czy też, jak się zaraz okaże, postponowani przez system  profesorowie, bez przerw w życiorysie, będą użalać się jakie to sankcje ich dotykały, jak to patrzyli na nich krzywo szanowni koledzy na zebraniu instytutu, rady wydziału czy senatu. Jakie uszczypliwości musieli od nich znosić  za swą nieprawomyślność. Zupełnie jak Mieczysław F. Rakowski. Kto nie wierzy, jak prześladowanym człowiekiem w czasach Peerelu były naczelny Polityki, późniejszy wicepremier, premier Peerel i ostatni I sekretarz KC, niech sięgnie po jego pamiętniki.
 … A później będą się bratać w geście chrześcijańskiego miłosierdzia, ze swymi „oprawcami”. Pokazując masom, jak należy wybaczać nieprzyjaciołom swoim…
Faryzeizm do potęgi…
Kilka lat temu opublikowałem w, redagowanym przez ś.p. Michała Bieniasza,  czasopiśmie szwedzkiej Polonii Słowo Kongresu tekst, w którym zwracałem uwagę na to, że nasze elity lubią mówić o sitwach, układach, sieciach powiązań, ale nie swego światka. Czy ktoś z przedstawicieli elit, naszych elit, stanął na czele ruchu odnowy swego środowiska – naukowego, artystycznego, kulturalnego, aby w ten sposób przyczynić się do rozcięcia jednej z nici sieci oplatającej nasz kraj? Zaczął punktować patologie i domagać się głębokich reform? Pociągnięcia do odpowiedzialności osób winnych, np. złego stanu nauki w Polsce – w końcu ktoś odpowiada za to, iż nasze najlepsze uniwersytety gnieżdżą się w czwartej setce światowych rankingów, obok uczelni krajów dotkniętych kataklizmami bądź niepokojami społecznymi, że niczego istotnego dla świata nie produkujemy, że jedynymi profesorami, którzy od razu podjęli od strony naukowej wątek tragedii smoleńskiej, byli nasi badacze z Zachodu, wyuczeni w tym, że naukowca czyni nie coraz dłuższy ogonek tytułów, ale buzująca w nim ciekawość poznawcza.
Medicae cura te ipsum!
Oczywiście nasi akademicy to tylko przykład, przywołany tu, gdyż dość dobrze mi znany. W innych sferach jest zapewne podobnie. Czy słyszał ktoś, aby nasi lekarze, aktorzy, notariusze, widząc jak młodzi, wykształceni, ale niestety niedoszli medycy, artyści, prawnicy wyjeżdżają za chlebem na Zachód – w końcu przypatrzyli się krytycznie mechanizmom doboru kadr i ścieżek awansu, jakie panują w ich branżach (podkreślmy: w ich, a nie cudzych!) i stwierdzili – dosyć tego, trzeba zmienić niesprawiedliwe reguły gry, mimo iż nas osobiście nie skrzywdziły? Czy nasze elity: „swoich pożytków zapomniawszy” - jak mówił Piotr Skarga w Modlitwie za Ojczyznę - zaryzykowały i stanęły na czele głębokich, doniosłych zmian w swoim środowisku? Ja o czymś takim nie słyszałem. 
 (Ekologiczne?) walenie w bambus.
Piotr Gliński oskarża tzw. „zamrażalkę” sejmową, w której grzęzną postulaty opozycji o to, że ogranicza możliwości działania posłów PiS. Czy są tam również projekty dotyczące gruntownych zmian w  zawodach: prestiżowych i dobrze płatnych? Zmian gwarantujących że nie przychylność sitwy, ale pracowitość, talent i kompetencje otworzą przed fatygantem niebo spełnienia się w wybranym zawodzie?
Z drugiej strony „zamrażalka” jakoś nie przeszkodziła PiS-owi w zdecydowanych ruchach w/s  wydarzeń na Ukrainie, w zmobilizowaniu do działania całego parlamentu. Tu okazało się, że życie polityczne istnieje również poza „zamrażalką”. Bo w jednych sprawach chce się i można działać, a w innych jakby mniej. A w jeszcze innych – w ogóle się nie chce. A nie chce się bo się broni wygodnego status quo.
Nie ma elit są uzurpatorzy.  
W Polsce nie ma elit. Są za to odpowiedzialni za sytuację, o której w Trzeciomajowe święto przypomniał na Jasnej Górze ks. abp Stanisław Gądecki: 2, 5 mln ekonomicznych egzulantów, 2 mln bezrobotnych, 4 mln na skraju ubóstwa. Poza tym pogłębia się kastowość naszego społeczeństwa – czyli mówiąc inaczej: pogłębia się rozbicie sitwowe (kiedyś Polska rozbita była na dzielnice, teraz na korporacje) naszego kraju.  Oczywiście za to, że prawie każda polska rodzina dotknięta jest przynajmniej jedną z wymienionych przez księdza arcybiskupa bied, opozycja odpowiada w niewielkim stopniu. Ale umacnianiu ustroju sitwowo-korporacyjnego, jest współwinna. Bo przynajmniej niektórzy jej posłowie bezwolni, zamknięci w korporacyjnych i środowiskowych gettach deklamując przywiązanie do wartości, takich jak: wolność, uczciwość, pomocniczość, praca dla wspólnoty -  w praktyce drwią  z nich.
W Polsce nie ma elit, są za  to sitwy i stojący na ich czele oligarchowie. Obecny rząd jest dlatego tak mierny i godny najwyższej pogardy, bo wynajęty został do obsługi koterii kłębiących się na umierającym ciele Rzeczypospolitej oraz obrony wygodnego dla  padlinożerców status quo.
A na koniec coś z gender…
Wybory dokonywane przez ludzi bez charakteru zawsze będą gnidzie. Niezależnie czy są oni z prawicy, z lewicy czy skądinąd. I zawsze będą przewidywalne. I zawsze będą zgodne z ich, a nie wspólnym, interesem. Człowiek bez kręgosłupa podobny jest w tym do homoseksualisty: wprawdzie nie wiadomo czy gustuje on w brunetach czy blondynach, szatynach czy rudych. A może kręcą go łysi? Ale jedno jest pewne: kobiety to on nie wybierze.