Piotr Hlebowicz: Kłamstwa i kłamstewka

Piotr Hlebowicz: Kłamstwa i kłamstewka – czyli kolejne polowanie na Chmielowską.
Nie mogłem nie zareagować na pewien artykuł, zamieszczony ostatnio na łamach portalu wPolityce.pl. Otóż pan Tomasz Szymborski próbował kreować się na znawcę historii „Solidarności Walczącej” i swoje dziennikarskie „śledztwo” ujawnił w materiale, zatytułowanym: „Glossa i mity. Sowieckie służby cywilne musiały inwigilować Solidarność Walczącą”.
Jakże ciekawych rzeczy dowiadujemy się, czytając ów artykuł.
Pewny swoich historycznych racji, pan Szymborski pisze między innymi o pewnym „incydencie” w komendzie miejskiej w Katowicach. Zacytujmy: Niedawno usłyszałem ciekawą historię, która może świadczyć nie tylko o infiltracji struktur Solidarności Walczącej przez GRU czy KGB (wtedy), ale także o wywiadowczym wykorzystaniu tychże kontaktów. Na początku lat 90. ub. wieku do Romana Huli, który był wówczas komendantem wojewódzkim policji w Katowicach przyszła pewna działaczka Solidarności Walczącej, i zrobiła karczemną awanturę. O co? Otóż pewien dysydent z ZSRR miał problemy z uzyskaniem karty stałego pobytu w Polsce. Hula, który uznał że skoro taka persona „klamkuje” za obywatelem zza wschodniej granicy, ręcząc za jego opozycyjną kartę niemalże słowem honoru, zdecydował się nagiąć procedury i bez sprawdzenia w UOP, polecił wydać kartę pobytu.Po roku Rosjanin zniknął z Polski. Wyjechał do Niemiec. Okazało się bowiem, że po dokładnym sprawdzeniu życiorysu tegoż „repatrianta” zaczęło pojawiać się coraz więcej pytań. Nie ma stuprocentowej pewności, że do jego wyjazdu doszło, bo zorientował się, iż jest pod czujnym okiem kontrwywiadu UOP. Faktem jest, że mężczyzna zniknął w ciągu jednego dnia. Chcieliśmy gościa przesłuchać, bo mieliśmy dowody na to, że to agent sowieckich służb. Klasyczny nielegał. Na dodatek nie miał działać w Polsce, ale w Niemczech. Nasz kraj był tylko punktem tranzytowym i legalizacyjnym dla jego spreparowanego życiorysu. Nasze zainteresowanie przyśpieszyło jego wyjazd, bo zapewne miał w Polsce siedzieć do czasu uzyskania obywatelstwa, a następnie jako „Polak” wyjechać w świat i zniknąć z pola widzenia służb specjalnych, wtopić się w tłum. I czekać -– relacjonuje oficer kontrwywiadu.
To tylko opowieść, którą mozolnie próbowałem zweryfikować. Ciekawa, nieprawdaż? Pan Szymborski na śledczego raczej się nie nadaje, nie ten poziom. Nie weryfikując historyjek jakiegoś „oficera kontrwywiadu” (zapewne jakiś stary esbek) – autor zamieszcza je na szacownym portalu, sugerując prawdziwość zasłyszanych plotek. Panie Tomaszu, uczciwość dziennikarska zobowiązuje – nie spodziewałem się po panu takiego braku profesjonalizmu. Jako że wiem, czego i kogo dotyczy ta historia, pozwolę sobie na pewne wyjaśnienia: otóż tą „awanturującą” się kobietą w Komendzie Miejskiej Policji w Katowicach była Jadwiga Chmielowska, przez niemal 9 lat ukrywająca się działaczka struktur podziemnych „Solidarności” i „Solidarności Walczącej”. Jednak słowo awantura – jest wielkim nadużyciem. Chmielowska umówiła się z Romanem Hulą, komendantem Wojewódzkim Policji w Katowicach (byłym szefem Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy MO od stycznia 1990r ). Poprosiła go o pomoc w sprawie uregulowania kwestii pobytu w Polsce absolwenta Uniwersytetu w Kijowie, działacza niezależnego Stowarzyszenia Studentów Ukrainy, Wołodymyra Sokura. Oczywiście żadnej kłótni między Chmielowską a Hulą nie było, zdarzyła się jednak humorystyczna sytuacja - Chmielowska weszła bez przepustki i nigdzie nie odnotowana – pojawiła się w jego gabinecie. Była potem niezła reprymenda dla pracowników, którzy nie zauważyli Chmielowskiej wchodzącej do Komendy. Pierwsze kłamstwo – Wołodymyr Sokur nie był Rosjaninem, a najprawdziwszym Ukraińcem. Czyżby dla pana Szymborskiego nie było różnicy pomiędzy Rosjaninem a Ukraińcem? Drugie kłamstwo: Sokur nie zrobił z Polski kraju tranzytowego, i nie wyjechał do Niemiec na placówkę rezydenta wywiadu sowieckiego, jak to nam sugeruje pan Szymborski. Po ogłoszeniu niepodległości Ukrainy – po prostu powrócił do swego rodzinnego miasta, Czerkasów. Dlaczego początkowo chciał zostać w Polsce? Sokur przyjechał do Jastrzębia Zdroju na przeszkolenie poligraficzne – sitodruku i obróbki fotograficznej, potrzebnej również do druku offsetowego. Przechodził szereg szkoleń w strukturach jastrzębskiej SW. Poznał między innymi małżeństwo Osiaków i rodzinę Bartosiaków, wybitnych działaczy „Solidarności Walczącej”. Innych członków znał jedynie po pseudonimach. Sokur zakochał się w 19 letniej siostrze szefa struktur jastrzębskich ps. „Bartek” i zamierzał się z nią ożenić. Rozmawiał z Chmielowską o swoich planach życiowych. Postanowiła mu pomóc, rozmawiała z kolegami z Komisji Zakładowej „S” na Uniwersytecie Śląskim. Była możliwość zatrudnienia go jako asystenta – Sokur skończył studia w Kijowie. Do tego wszystkiego potrzebna była karta pobytu w RP – dlatego też Chmielowska złożyła wizytę komendantowi Huli. Ot, i cała afera, awantura i „szpiegowska” historia, spreparowana przez pana Szymborskiego. Gdy po kolejnej podróży na wschód Chmielowska wróciła do domu, zastała list od Sokura z podziękowaniami i przeprosinami. Napisał między innymi, że nie potrafiłby żyć z dala od ojczyzny i jego patriotycznym obowiązkiem jest powrót na Ukrainę. Bardziej kochał swój kraj, niż dziewczynę. Cała sprawa trwała niespełna 3 miesiące. O fakcie wyjazdu Sokura do domu w Czerkasach, Chmielowska powiadomiła Komendanta Hulę i Uniwersytet Śląski.

Ktoś może zapytać, co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Otóż mam. Wołodymyra Sokura poznałem w Wilnie, gdzie wraz z drugim studentem – Siarhiejem Klujewem przyjechali do działaczy Lietuvos Laisves Lygos (Liga Wolności Litwy) na rozmowy o nawiązaniu współpracy. Reprezentowali Ukrainsku Studencku Spiłku (Związek Studentów Ukraińskich). Było to latem 1989 roku. Po sprawdzeniu wiarygodności Sokura i Klujewa (mieliśmy swoje sposoby), przyjąłem ich zaproszenie na Ukrainę. Do Kijowa udałem się w grudniu 1989 roku, gdzie byłem konsultantem Związku Studentów Ukraińskich w czasie strajków studenckich. Uczestniczyłem w wielu demonstracjach, akcjach protestu. Tam poznałem Olesia Szewczenkę – przyszłego posła Parlamentu Ukrainy, z którym przyjaźnimy się po dzień dzisiejszy. A z Jadwigą Chmielowską los związał mnie jeszcze wiosną 1985 roku, kiedy to przyjechała do Krakowa i przyjęła nas w poczet „Solidarności Walczącej”. Wtedy to powstały zręby krakowskiego oddziału „SW”. Na początku roku 1988 powołaliśmy z Chmielowską do życia Autonomiczny Wydział Wschodni „Solidarności Walczącej”, który bardzo szybko rozpoczął działalność na Wschodzie, a więc w ówczesnym ZSSR. Współpracowaliśmy z takimi ludźmi, jak Władimir Bukowski, nieodżałowana Natalia Gorbaniewska, Aleksander Podrabinek i wielu, wielu innych bohaterów naszych czasów.

Dlatego też wszelkie sugestie i insynuacje, iż byliśmy wykorzystywani przez wywiad czy kontrwywiad sowiecki – będziemy z całą mocą tępić. A panu Szymborskiemu radzę zachować umiar w interpretacji faktów – jeśli zamierza w przyszłości pisać o podobnych sprawach, na których się nie zna – zawsze może zwrócić się do mnie i uzyskać wiarygodne informacje. Z pewnością będą mieć większą wartość od konfabulacji jakiegoś starego esbeka (a może nawet byłego ubeka). Z całą mocą chciałbym także oświadczyć, iż każdy atak na osobę Jadwigi Chmielowskiej, jest atakiem również na mnie i całe środowisko z nami związane.

Piotr Hlebowicz
http://solidarni2010.pl/28194-...