Naciski coraz silniejsze

Naciski coraz silniejsze

 

Z posłem Zbigniewem Girzyńskim (PiS), członkiem sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, rozmawia Wojciech WybranowskiPolitycy koalicji PO - PSL zapowiadają, że doprowadzą na najbliższym posiedzeniu Sejmu do przyjęcia uchwały wzywającej prezydenta Lecha Kaczyńskiego do natychmiastowej ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Uchwałę zamierza poprzeć także Lewica, więc sprawa wydaje się przesądzona...- To pomysł pod każdym względem zły. Politycy Platformy i PSL po raz kolejny wykazują się po pierwsze tym, że nie dbają o interes narodowy, a po drugie tym, że niszczą autorytet państwa, który wykorzystują na potrzeby bieżącej walki politycznej. Co więcej, politycy tych formacji nie szanują nawet własnych decyzji podejmowanych przez większość parlamentarną, którą stanowią. Przypomnę, że to Sejm zdecydował o parlamentarnej drodze ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Ja osobiście byłem temu przeciwny, ale taką decyzję podjęła większość parlamentarna. Oznacza to, że decyzja należy do Sejmu i Senatu, a następnie do prezydenta. Każdy z tych organów podejmuje ją w sposób suwerenny. Tego typu uchwała jest nieuprawnionym wkraczaniem Sejmu jako władzy ustawodawczej na teren będący konstytucyjną prerogatywą prezydenta, który w tym przypadku reprezentuje władzę wykonawczą.Dlaczego więc, Pana zdaniem, politykom koalicji PO - PSL tak zależy, by przeforsować uchwałę?- Po 12 czerwca 2008 r., kiedy Irlandczycy w referendum odrzucili traktat lizboński, w Europie zapanowała konsternacja. Wszyscy byli przekonani, że traktat przejdzie, i tylko z taką ewentualnością się liczyli. Irlandzkie "nie" pokrzyżowało te plany. Na dodatek trudno było nawet krytykować Irlandię, bo byłoby nietaktem kwestionować prawo narodu irlandzkiego do suwerennego podejmowania decyzji. W głowach eurokratów zrodził się więc pewien plan. Miał on polegać na tym, że traktat zostanie ratyfikowany we wszystkich pozostałych 26 państwach Unii Europejskiej i wówczas miano wywrzeć na Irlandii presję, aby w tej sytuacji jeszcze raz zorganizowała referendum tak, żeby jednak traktat przyjąć. Złośliwie nazywane to niekiedy było "dociskaniem Irlandii kolanem". Sugerowano nawet, aby w przypadku drugiego referendum zostawić Irlandii alternatywę: albo przyjęcie traktatu, albo opuszczenie Unii Europejskiej.Jest to przecież praktyka niedopuszczalna, skoro w Unii w tego typu sprawach funkcjonuje zasada jednomyślności i suwerennego prawa podejmowania decyzji przez poszczególnych jej członków?- Dokładnie to przekonanie legło u podstaw decyzji pana prezydenta, żeby w tej sytuacji wstrzymać się z ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Lech Kaczyński, co wielokrotnie podkreślał, był zwolennikiem ratyfikowania traktatu lizbońskiego, ale tylko w warunkach pełnej jednomyślności 27 państw Unii Europejskiej. Nie jest przecież tajemnicą, że Unia Europejska, a traktat lizboński w szczególności, w znaczący sposób ogranicza suwerenność państw członkowskich. Jednym z ostatnich kluczowych gwarantów ograniczonej, ale jednak realnej suwerenności jest zasada jednomyślności przy podejmowaniu przez Unię decyzji dotyczących jej kształtu. Taką właśnie decyzją jest przyjęcie lub odrzucenie traktatu lizbońskiego. Realizacja pomysłu eurokratów polegającego na "dociśnięciu kolanem Irlandii" jest niczym innym jak złamaniem tej zasady. Na to chciał właśnie zwrócić uwagę prezydent Lech Kaczyński. To ważny gest solidarności z Irlandczykami, ale to przede wszystkim także zabezpieczenie interesów Polski w przyszłości. Zgoda na zignorowanie głosu Irlandii dziś byłaby zgodą na zignorowanie głosu Polski jutro.W ostatnim czasie przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski, który był gościem kongresu Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE), oraz polityk tej partii, a jednocześnie szef hiszpańskiego MSZ Miguel Ángel Moratinos wydali wspólny komunikat dla prasy krytykujący prezydenta Kaczyńskiego...- Nawet politycy Platformy Obywatelskiej, którzy w sprawach traktatu lizbońskiego działają ramię w ramię z SLD, zdystansowali się od tej inicjatywy Napieralskiego. Poseł PO Sławomir Nitras określił zachowanie lidera Lewicy jako "niemądre", stwierdził także, że po czymś takim nawet hiszpańscy partnerzy Napieralskiego nie będą traktować go już poważnie. Pisanie oświadczeń z politykiem innego państwa przeciwko prezydentowi własnej Ojczyzny jest nie tylko nieporozumieniem, ale świadczy o całkowitej nieznajomości realiów polityki międzynarodowej. Nie chcę używać zbyt górnolotnych słów, bo na nie poseł Grzegorz Napieralski nie zasługuje, ale jego zachowanie jest po prostu nieodpowiedzialne i szkodzi wizerunkowi Polski.Stanowisko prezydenta Lecha Kaczyńskiego wsparł prezydent Czech Vaclav Klaus, tymczasem w ostatnich dniach węgierski dziennik "Nepszava" stwierdził, że "prezydenci Polski i Czech najwyraźniej nie martwią się ani o interesy swych krajów, ani całej Europy Środkowej". Czym tłumaczyć takie stanowisko Węgrów?- Jest to opinia jedynie jednej z węgierskich gazet. Zresztą określenie "węgierskich" wymaga pewnego doprecyzowania. Jest to gazeta, która ukazuje się na Węgrzech i wychodzi po węgiersku, ale czy jej właścicielem są Węgrzy? Za traktatem opowiadają się przede wszystkim Niemcy. Z czego, Pana zdaniem, wynika ich determinacja?- Niemcy są największym beneficjentem tego traktatu, a takie kraje jak Polska tracą z kolei na nim najwięcej. Dotyczy to zarówno spraw głośno omawianych w mediach, a więc sytemu głosowania w Radzie Unii Europejskiej, jak i kwestii mniej omawianych, a w moim przekonaniu nawet o wiele ważniejszych, jakimi są sprawy gospodarcze. Podejmowane od jakiegoś czasu w Unii Europejskiej działania, w które traktat lizboński się wpisuje, zamiast dać Europie zdrowy fundament, który pozwoliłby jej na dynamiczny rozwój, tworzą polityczny twór mający charakter, który można porównać do gigantycznego kombinatu przemysłowego w państwach socjalistycznych w Europie Środkowowschodniej w latach 70. XX wieku. Skazuje to Europę na porażkę, ponieważ jest to wzorzec niewydolny. Zamiast zadbać o miliony obywateli państw tworzących Unię Europejską, traktat lizboński wychodzi naprzeciw biurokratycznym naciskom kadry urzędniczej nadającej ton dzisiejszej Unii Europejskiej i realizuje oczekiwania tych gospodarek europejskich, np. niemieckiej, które są wysoko rozwinięte, ale dziś przez swoją niską konkurencyjność mogłyby szybko zostać prześcignięte przez innych, gdyby nie stworzono mechanizmów hamujących rozwój gospodarczy w Europie. Temu służą niestety te wszystkie kwoty mleczne, przepisy dotyczące połowu dorszy, limity produkcji cukru, Natura 2000, a nawet tak przez nas lubiane dopłaty dla rolników.Dziękuję za rozmowę.

Wywiad dla „Naszego Dziennika” z wtorku, 8 lipca 2008, Nr 158 (3175)