Daje to ostatnio dość zabawne efekty. Oto w "Gazecie Polskiej Codziennie" z dnia 15.01 ukazał się tekst Oli Koehler "Emocje i maszyna". Miała to być recenzja niedawno wydanych dzienników znanej pisarki amerykańskiej Susan Sontag, ale dziennikarka, zamiast opisać zawartość książki wolała "przeczołgać" jej autorkę. Najpierw określiła dzienniki jako "chłodne". Potem miała pretensje o to, ze Sontag jako nastolatka nie pisze o chłopcach i plotkach, ale o "Doktorze Faustusie " i "Fauście".
Następnie p. Koehler przyczepiła się do życia prywatnego Susan Sontag. Najpierw zgorszyła sie tym, że Sontag nie ukrywa swoich lesbijskich skłonności, a potem napisała coś kuriozalnego:
"Tym bardziej więc nie dziwi i to, że w wieku siedemnastu lat Susan wychodzi za mąż. Obcujemy sz nieuporzadkowaniem i egoizmem. Sontag "przy okazji" zachodzi w ciązę. A potem, również przy okazji sie rozwodzi.".
Okazało się, iż Oli Koehler nie chciało się zajrzeć do żadnej biografii Susan Sontag. Gdyby zapoznała się choćby z angielską Wikipedią /TUTAJ/, wiedziałaby, że małżeństwo to trwało 8 lat , a po dwóch jego latach urodził się syn, David Rieff. Trudno tu mówić o przypadkowych zdarzeniach.
W dalszym ciagu swego artykułu dziennikarka próbuje sie bawić w psychologa. Z pewną dozą przenikliwości stwierdza:
"Z chirurgiczną precyzją Sontag konstruuje taką siebie, jaką chciałaby być: intelektualistkę, erudytkę, ekspertkę od wielu spraw. Pracuje jak maszyna. Czyta, pisze, słucha, myśli.".
Wkrótce jednak dziennikarka odlatuje w krainę fantazji i pisze:
"Może psycholog powiedziałby, że to charakteropatia. Albo nic nie czuje, albo momentalnie intekektualizuje to co czuje, wiec w rezultacie - nie czuje nic.".
Ta diagnoza na odległość rozbawiła mnie. Koehler zauważa, że dzienniki Susan Sontag to efekt autokreacji, a więc rodzaj maski, a potem na podstawie tego próbuje powiedzieć coś o prawdziwej naturze Sontag /której przecież na oczy nie widziała/.
Pod koniec Ola Koehler przypomina sobie, iż powinna dostarczyć jednak jakichś informacji czytelnikom. Zrzyna więc z polskiej Wikipedii /TUTAJ/:
"była prezesem amerykańskiego PEN Clubu. W 1982 na wiecu na Manhattanie popierającym Solidarność określiła europejski komunizm jako "faszyzm z ludzką twarzą". Latem 1993 wystawiła Czekając na Godota w oblężonym Sarajewie.".
Już od siebie dodaje:
"Była uczciwa. Odważna. Jednak była nieodrodnym dzieckiem swego środowiska. Jej credo brzmiało: Boga nie ma. Wiązała się z kobietami i mężczyznami. Lansowała modne światopoglady: liberalizm, tolerancję, wolność. Była jak dzieci kwiaty. Była reliktem hipisowskiej rewolucji roku 1968 posiadającym intelektualne ambicje. Napisała mnóstwo książek i całkiem sporo rozmaitych esejów. Niektóre były całkiem ważkie. Umarła w 2004 roku w Nowy Jorku na białaczkę.".
No cóż, Susan Sontag dzieckiem kwiatem nie była. W roku 1968 miała już 35 lat. Trudno też pojąć, co Ola Koehler ma przeciwko liberalizmowi, tolerancji i wolności jako takim. Jej lekceważący stosunek do dorobku Susan Sontag skłonił mnie do sprawdzenia w internecie, czego też dokonała sama Ola Koehler, że się tak wymądrza. Okazało się, że jest ona 23 -letnią studentką i początkującą dziennikarka. To oczywiście tłumaczy niewysoki poziom jej tekstu. Jeszcze długa droga przed nią.
Nie poświęciłabym całej notki dziennikarskiej wprawce młodej adeptki, gdyby nie to, iż w ostatnim numerze "Gazety Polskiej" z dnia 23.01.2013 przeczytałam felieton Roberta Tekielego "Brzytwy w oczach". Autor jest doświadczonym publicystą i powinien przejawiać większą odpowiedzialność za słowo niż Ola Koehler. A tymczasem czytamy:
"Susan Sontag jest typowym przejawem nowożytnego szkodnika kulturalnego, czyli intelektualisty. Była osobą kaleka emocjonalnie. Odnoszącą sukcesy intelektualistką, erudytką. Pracującą jak maszyna. I jednocześnie, w dziedzinie emocji i uczuć, po prostu charakteropatką. Traktującą swe dzieci jak nie przymierzając Jan Jakub Rousseau czy Karol Marks. Życie judzkie jest całością. Jego częścią jest dzieło. Ale najważniejszym komunikatem jest życiorys.".
Tekieli powtarza bezkrytycznie wszystkie nieuzasadnione twierdzenia Oli Koehler, dodając bezsensowną wzmianką o dzieciach. Sontag miała syna Davida Rieffa, który w późniejszym życiu został wydawcą jej dziel i dziennikarzem.
Największą bzdurą jest jednak stwierdzenie: "Ale najważniejszym komunikatem jest życiorys" Niestety nie jest tak, jak zapewne chciałby Tekieli, że Bozia daje talent i pracowitość za dobre uczynki. Wręcz przeciwnie - większość wybitnych twórców kultury miała na sumieniu ciężkie grzechy.
Francois Villon był zwykłym bandytą, Caravaggio zabił w bójce człowieka i miał opinię pederasty. Niemniej, gdy w Muzeum Narodowym wystawiano jego dzieło, przyjeżdżały liczne wycieczki z parafii, by podziwiać piękny "święty obraz". Malarz był grzeszny, lecz jego płótna krzewiły wiarę.
W polskiej kulturze jest tak samo, n.p. Mickiewicz był sekciarzem. Podejrzewam, że gdyby zastosować kryterium zaproponowane przez Tekielego, to z całego polskiego dorobku pozostałby tylko ksiądz Baka, a i to nie na pewno.
Sam Tekieli nie postępuje zgodnie z własnymi słowami. Akurat Tolkien był wyjątkowo przykładnym katolikiem, lecz Tekieli stwierdził:
"Tolkien symbolicznie kłamie. Tworzy kłamliwy symbol. Jego pełna chrześcijańskich toposów narracja jest jak trucizna podana w smacznym cieście" .
Chodzi o to,ze Gandalf był czarodziejem, więc ,zdaniem Tekielego "byłby otwarty na demony'", oraz nie zginął, lecz przemienił się w Gandalfa Białego, co ma jakoby dowodzić, że śmierć nie jest kresem i dezawuować chrześcijaństwo (?).
Pretensje Tekielego staną się jednak nieuzasadnione, jeśli spojrzymy na "Władcę pierścieni" jak na alegorię, w której Ea jest Bogiem, Morgoth - Szatanem, Sauron jego demonicznym sługą, orkowie to diabły, elfy - anioły, czarodzieje to archaniołowie, Mordor to piekło , a Valinor - raj i t.p.
Wróćmy jednak do Susan Sontag. Nie chcę wywołać u Czytelników wrażenia, że jestem jej zwolenniczką. Wprost przeciwnie - jest za co ją krytykować. W czasie wojny w Wietnamie pojechała do Hanoi, by popierać komunistów. Głosiła często wierutne brednie takie jak: "Biała rasa jest rakiem na ciele historii ludzkości". Aby móc jednak oceniać ją właściwie trzeba jednak zadać sobie nieco trudu, przeczytać choćby poświecony jej wpis w ANGIELSKIEJ Wikipedii.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5166
nie mamusia obamy--ten sam socjopatologiczny miot komuszy.
Na pewno nie :)))
przysłaniają analizę i wiedzę. I to są skutki. Jak mechanicznie stosować dogmaty chrześcijańskie, to można potępić każdego. Sontag była komunistką i można było ją oczywiście skrytykować ale uczciwie, wtedy jednak należało popracować, a nie odwalać roboty. Niestety, zbyt wielu postanowiło stać na straży czystości wyznawanej idei i takie są skutki.
Można by jeszcze darować tej studentce, bo dopiero się uczy. W redakcji powinien jednak znaleźć się ktoś, kto przeczyta tekst praktykantki przed drukiem i udzieli jej rad. Tekieli popadł w istną obsesję na punkcie demonów i egzorcystów. To mu zaszkodziło. Sam zaczyna przypominać opętanego.
To tylko konstruktywna krytyka ;-)
Pan red. Tekieli z uporem doprawdy godnym lepszej sprawy wziął się za atakowanie baśni Tolkiena za ich rzekomy "gnostycyzm". Baśnie są baśniami i tyle. Akurat "Władca Pierścieni" to piękna baśń. Ale nigdzie nie doszukałem się w niej jakiejś "próby zastąpienia" przez nią wiary chrześcijańskiej! Owszem - magia w świecie realnym jest domeną szatana i trzeba uciekać od niej jak najdalej. Ale w świecie baśniowym?... Toż gdyby stosować te kryteria, to i Clive Stapless Lewis (ten od "Kronik Narnii") byłby heretykiem godnym stosu! Jakież potworne bluźnierstwo: umierający i zmartwychwstający lew Aslan! Tytułem podsumowania: niedawno w "Gościu Niedzielnym" przeczytałem wypowiedź następującą: "nie szukajmy wszędzie diabła - szukajmy Jezusa Chrystusa"! Amen.
Święta racja !!! Tekieli powinien powiesić sobie tę wypowiedź nad łóżkiem.