IQ w "dyzmach"...czyli sposoby na życie...

Felietony czytają erudyci, więc nic tu nie będzie tłumaczone, różniczkowane, encyklopedyzowane. Więc ad rem. Patrząc na naszą „wierchuszkę” tak polityczną jak i tą samo”rządnie” się finansującą, można założyć, że ktoś z nich niechybnie w przypływie rozrzewnienia – wpadnie na pomysł, by w końcu wystawić pomnik Nikodemowi Dyzmie. Aczkolwiek literacka to postać, ale jakże modelowa do wszechobecnych karier w niedorzeczu Odry, Wieprza i Świny. Nikodem byłby to absolutny Nr 1 na liście przedwyborczych transferów politycznych. Pasowałby tak do prawicy, jak i ziobrystów, miłośników Marksa & Millera, improwizariusza z biłgorajskich sexshopów czy kabaretu śląsko-gorzelikowskiego. Bo grunt to mieć pomysł i temperament do jego realizacji. Potem... to już niech się zachłystują i zazdroszczą kronikarze, dziennikarzyny i inne najemne skryby.
Poznałem ongiś rodowitego warszawiaka, który mieszkając vis a` vis Cepelii w centrum stolicy, wziął był do ręki drewnianego świątka, przyjrzał się tej dłubaninie – a że sam miał ciągoty do dłuta, a nie miał szmalu – zaczął uprawiać „frasobliwą” twórczość ludową. I robi to do dzisiaj, niczym puszczański Kurp czy inny świątobliwy góral, żyjąc z tego wcale udatnie.
Jeden z luminarzy trójmiejskiej kultury, sztuki itp. pisywał w wyjątkowo wysokonakładowej gazecie na tematy kulinarne. Pitrasił był cymesy pospołu z kuchcikami gdańskich pubów i garkuchni, to znów gdzieś na Helu komponował symfonię smaków zup i warzelin rybnych z łososia. A że ten spryciula od art-kulinariów, miał gargantuiczny apetyt jak i wygląd hipopotama – znalazł metodę, jak się obeżreć w ramach degustacji i jeszcze za opisanie tegoż - lukullusowo & luksusowo wziąć dziadźki. W końcu - człowiek – to suma umiejętności zaspokajania głodu, seksu i potrzeby władzy. Z małym wyjątkiem ludożerców, którzy cokolwiek są w stanie w tej hierarchii uprościć. Kiedy człek to wszystko uczyni (a nawet kanibal po takich tradycyjnych swoich i swojskich „dożynkach”) – może pofilozofować. Tu można się zadumać, ilu sejmitów z rozwiązanego sejmu pójdzie siedzieć, kiedy padnie twierdza co się zwie – „immunitet”? To takie bezmyślne Dyzmy – nieudaczniki .
Jeden z gdańskich byznesmenów tłumił tęsknoty i ambicje wysokoliterackie. Pomyślał...i zamówił u dość znanego poety cykl wierszy. Poeta napisał, zamawiający suto zapłacił. Twory te sygnując już swoim byznesmańskim nazwiskiem wysłał natychmiast do „Kultury Paryskiej” do druku ku własnej chwale.. Podówczas panujący książę Giedroyć przeczytał i skrybnął odpowiedź świadczącą, że (cytuję) – „popłuczyn nie drukuje”.... A ten potem z pretensjami do Bogu ducha winnego ghost-writera poety...
Albo abstrakt - dowcip o gulgutierze. Facet miło i przyjemnie życie pędził jak bimber z „gulgutierstwa”. Na pytanie kim jest – odpowiadał – gulgutierem. No i nikt, od szaraczka do wielkich tego świata, nie chciał się przyznać, iż nie wie kto zacz... A to takie proste. Rzuca się deseczkę do wody – ona-ż robi – gul – gul... To „gulgutierstwo” - można by uznać adekwatem i sytuacją obecnej zdegenerowanej i bezpłciowej sztuki współczesnej - instalacyjno-wizualno-prowokacko-nieznalsko-klamanicznej...
I na koniec oryginalny studencki sposób – jak zabalangować przy braku szmalu – i to za granicą. Opowiedział mi to kiedyś Janusz Christa – niezrównany facecjonista i twórca komiksów. Sporo lat temu, kiedy do ZSRR jeździło się „pociągiem przyjaźni”, pojazd ten zatrzymał się (m.in. ze studentami ówcześnie sopockiej PWSSP) na stacji – Moskwa. Zamieszkali w ekskluzywnym hotelu „Rassieja”. Kiedy biesiada w hotelowej restauracji z braku waluty poczęła tracić wymiar tradycyjnej studenckiej ostrej papojki, jeden z gdańszczan, znający wybornie język niemiecki, wdał się w dysputę z balującymi przy sąsiednim stoliku Niemcami – handlowcami. Jak to się mawia – krótka piłka – i ... towarzystwo zsunęło stoliki zussamen, by już razem degustować siewierną vodkę pod czarny kawior. Niemcy zamawiali, zachęcali do picia, sami pili... i płakali... Ciężar ekwilibrystyki sytuacyjno- biesiadnej spoczywał na tym jedynym studencie, znawcy języka Goethego i Kanta.
– Co ty tym Niemcom naopowiadałeś? – pytali po upojnej imprezie – kolegę poliglotę. –Aa... – powiedziałem im, że wy jesteście Niemcami powołżańskimi, i już nie znacie ojczystego języka, a ja jestem studentem germanistyki.
Nikodem Dyzma też by sobie poradził. W końcu studiował na Oxfordzie jak i koleś Sikorski. Więc może zamiast marmurowania mu pomnika coś trwałego na wieki wieków. Przyjąć jako jednostkę IQ – dyzmę. I analogicznie...Powyżej 150 dyzm – geniusz! Jak artysta-gulgutier. Prezydent, Premier...itp. wierchuszka z niedorzecza Wisły.