Duchowe skretynienie

Kilka słów o wyjątkowej szmirze z Julią Roberts – tą, co to nie goli się pod pachami.

I. Julia Roberts na tropie samospełnienia

Niedawno zawitałem do znajomych na grilla, a następnego dnia na ciężkim kacu wzięliśmy się za oglądanie wyjątkowo goooownianego filmu z Julią Roberts. Nie pamiętam tytułu i nawet nie będę guglał, żeby go odnaleźć. Było w nim chyba coś o jedzeniu i modleniu się. W każdym razie, z tego co zarejestrowałem podrzemując na wersalce, bohaterka – dobrze sytuowana mieszkanka Nowego Jorku, pozostająca w spokojnym, stabilnym małżeństwie - ni z tego ni z owego stwierdza, iż jest totalnie nieszczęśliwa. Jak na nowojorkę wyhodowaną w kulcie psychoterapii przystało, postanawia zatem poszukać samospełnienia. Owo samospełnienie przybiera postać rozwodu, co, jak się zdaje, twórcy filmu potraktowali z pełną aprobatą i zrozumieniem, a mimo to – dziw nad dziwy – ów rozwód z Bogu ducha winnym facetem wpędza ją w depresję. Coś podobnego. Przecież rozwód to powinien być pełen spontan, czad i odlot, a tu coś babę uwiera i drąży – i to chyba jeszcze bardziej, niż przed tym całym rozwodem, kiedy to była, przypomnijmy, totalnie nieszczęśliwa. Dziwna jakaś.

No, ale w każdym razie, stan w jaki się wpędziła absolutnie nie podpowiada jej, że może niezłym pomysłem byłoby wrócić do męża (nawet, jeśli ciut nudnawy) i spróbować odbudować związek. Gdzieżby. To by się nie sprzedało. Baba postanawia dalej brnąć w samorealizację, wdaje się chyba w jakiś romans, a potem urządza sobie podróż po świecie. Jedzie, mianowicie, szukać szczęścia, które jak wiadomo, można znaleźć tylko wioząc tyłek gdzieś daleko. Podobno wybrała się najpierw do Włoch, ale co tam robiła nie wiem, bo przysnąłem. Chyba coś żarła.

II. Pranie mózgu

Ocknąłem się, gdy rzeczoną babę zaniosło do Indii, gdzie wstąpiła do jakiejś sekty i o czwartej trzydzieści rano wstawała, żeby szorować podłogę w świątyni, a potem medytować, albo klepać mantry i toczyć psychologizujące gadki z podobnymi jej popaprańcami. Lub też kiwać pustym łebkiem, słuchając głodnych kawałków wciskanych jej przez guru.

I tu już coś mnie trafiło. Głupia babo, pomyślałem (a chyba nawet powiedziałem na głos, bo Pani Domu zaczęła mi w tym momencie wyjaśniać szeroki kontekst omawianego arcydzieła). Jak szukasz ukojenia, duchowej przemiany, odnowy i takich tam, to wystarczyło znaleźć jakiegoś spowiednika lub klasztor, gdzie człowiek również może zaszyć się i odizolować od świata. Albo odbyć rekolekcje, pójść na pielgrzymkę... Cokolwiek.
Przypuszczam, że byłoby to możliwe nawet w Stanach, a jeśli już ją tak nosi, mogła udać się do któregoś z krajów latynoskich, czy – w ostateczności – do Europy, zanim ta jeszcze ze szczętem nie stoczyła się w neopogaństwo. W takim klasztorze też zapewne nikt by jej nie bronił szorować podłóg o wpół do piątej rano, nie wspominając już o modlitewnej medytacji. Wyłaby godzinki, kiwała się nad różańcem, prowadziła usystematyzowany tryb życia, duchowej strawy miałaby po uszy - i może wreszcie coś by do niej dotarło. Z tego co zaobserwowałem, byłaby to dla niej nie mniejsza egzotyka, niż ta syfiasta sekta w Indiach.

Ale jest jeden szkopuł. W takim miejscu nikt by jej nie powiedział, że zrobiła dobrze zostawiając męża, że wszystko czego potrzebuje to samoakceptacja, a spokój ducha osiągnie piorąc sobie mózg mantrami. Nie. Tam by jej powiedziano jasno i bez ogródek, że jest durną, rozkapryszoną, egoistyczną pindą, wpatrzoną w czubek własnego nosa; że pod kopułą ma sieczkę złożoną z jakichś postmodernistycznych zabobonów i że najlepsze co może zrobić, to solidny rachunek sumienia, spowiedź oraz zadośćuczynienie Bogu i bliźnim. Nawet dano by jej czas na posprzątanie tego całego bajzlu pod sufitem i nieuchronne wnioski.

III. Dobre Mzimu

Ale, oczywiście, nic z tego. Bohaterka, niczym hart z imbirem w zadku wyjeżdża z tych całych Indii na jakąś wyspę, chyba na Bali (nie jestem pewien, po chwilowej irytacji znowu przysnąłem) i tam poznaje dobrotliwego szamana – takiego żywcem z egzotycznej Cepelii. Ten wciska jej rzewne pierdoły o harmonii, równowadze i że trzeba być dobrym. Zauważcie – ta baba musiała pojechać do jakiejś cholernej Indonezji, żeby dowiedzieć się, że trzeba być dobrym – czujecie ten poziom skretynienia? I to musiał jej powiedzieć jakiś szczerbaty szaman w śmierdzącej chacie, wśród chmar moskitów, bo gdyby powiedział jej to ksiądz, to by nie uwierzyła.

No więc, ta pańcia z Njujorku robi się dobra. Robi się tak dobra, że zbiera przez internet jakąś kasę na zapomogę dla miejscowej zielarki (swoją już pewnie przeputała na ekskursje) i staje się białym Mzimu, z czym - jak można się domyślać po nie schodzącym z budynia otępiałym uśmiechu – jest jej bardzo dobrze i komfortowo. Masuje się tą swoją dobrocią we dnie i w nocy i jest w związku z tym coraz bardziej rozanielona. Każdy, kto choć raz widział rybie wary Julii Roberts rozciągające się w uśmiechu najaranego ćpuna, może sobie wyobrazić ten widok i budzić się z krzykiem przez resztę życia.
A potem poznaje jakiegoś fagasa, idzie z nim do łóżka i na tym z grubsza się to wszystko kończy. Kurtyna.

IV. Lajfstajlowa gehenna

Oświecono mnie, że cała ta historia oparta jest na tzw. „faktach autentycznych”. Bardzo być może – nie wątpię, że znalazło się jakieś babsko z gatunku „lajfstajlowych feministek”, której od dobrobytu tak popaliły się styki, że normalne życie wydało się jej doświadczeniem zbyt traumatycznym i przygnębiającym. Postanowiła więc sobie poprawić zgodnie ze wskazaniami kolorowych pism dla idiotek, które jako pozór moralnego uzasadnienia dla egoistycznych zachcianek podsuwają psychologiczno-newage'owy szajs w charakterze erzatzu duchowości.

To jest dopiero pomysł na udane życie – wpędzić się w depresję wziętym z nudów rozwodem, a potem to opisać (bo ponoć jest nawet książka, na bazie której powstała ta cała szmira), sprzedać prawa do filmu i zrobić wodę z mózgów tabunom kolejnych kretynek. Z tą różnicą, że tamtych nie będzie stać na podróż dookoła świata i przez najbliższe miesiące (zakładając optymistycznie, że po jakimś czasie im przejdzie) będą urządzały swoim mężom piekło na ziemi – z czystej, babskiej zawiści, że one nie mogą sobie pozwolić na rozwód z nudów, malowniczą depresję i pluszową gehennę podróży w ciepłe kraje w poszukiwaniu samorealizacji i spełnienia. No i że nie wyglądają jak rozanielona Julia Roberts, mimo że też ekologicznie nie golą się pod pachami.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

P.S. Notka o zbliżonej tematyce: http://www.niepoprawni.pl/blog/287/lajfstajlowy-feminizm%E2%80%A6

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika fritz

22-07-2012 [18:16] - fritz | Link:

Nie zartuj, babsko.. tysiace, setki tysiecy.. i wcale nie przesadzam.
;)

Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

23-07-2012 [00:00] - Gadający Grzyb | Link:

Toż napisałem "z gatunku". Bo to cały gatunek jest.

pozdr.
GG

Obrazek użytkownika Opornik1953

22-07-2012 [19:48] - Opornik1953 | Link:

Moja chyba też oglądała ten film bo zrobiła to samo i gdzieś tam wstąpiła do wiary islamskiej-tak mi donoszą gołębie.

Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

22-07-2012 [23:59] - Gadający Grzyb | Link:

Została muzułmanką pod wpływem tego filmu? Hardkor. Łączę wyrazy.

pozdr.
GG

Obrazek użytkownika Darek

22-07-2012 [23:07] - Darek | Link:

"Zauważcie – ta baba musiała pojechać do jakiejś cholernej Indonezji, żeby dowiedzieć się, że trzeba być dobrym – czujecie ten poziom skretynienia? I to musiał jej powiedzieć jakiś szczerbaty szaman w śmierdzącej chacie, wśród chmar moskitów, bo gdyby powiedział jej to ksiądz, to by nie uwierzyła."
Gadyjacy Grzybie - usmialem sie ze az mi sie dziecko obudzilo.
Jutro bedzie niewyspane...
A co do tych ferudowsko-NewAge'owych bzdur o samorealizacji i oswieceniu, to jest to przejaw absolutnego zaniku jakiejkolwiek wiedzy na temat duchowosci w Europie i Stanach.
Najpierw takich ludzi (w wiekszosci sa to kobiety, ale faceci tez) sterylizuje sie z wszelkiej duchowosci wmawiajac im ze jak powiedzial wujek Darwin, zlozylismy sie sami ze skalnego blota, natomiast pozniej pustke po tej amputowanej duszy zapycha sie im galganami i trocinami w stylu tych freudowsko-NewAge'owych bredni o samorelizacji i oswieceniu.
A kolorowe czasopisma robia z tego opere mydlana, ktos wyda jakas ksiazke, ktos zrobi na jej podstawie jakies filmidlo, ktore banda wykastrowynych duchowo i intelektualnie celebrytow w Cannes lub innym lewackim sabacie okrzyknie "kultowym" i biznesik sie kreci, jest kaska na nowe silikonowe cycki lub recyklig twarzy...

Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

22-07-2012 [23:57] - Gadający Grzyb | Link:

Ano, jest dokładnie tak jak mówisz z tą duchową kastracją i różnymi protezami duchowości.
Ale, ale - naprawdę to g... zrobiło taką furorę w Cannes?

pozdr.
GG