Leczenie kijem w odbycie

A zamieszczony na tzw. rozkładówce tekst „Żyję dzięki uzdrowicielowi” z pewnością uwiarygadnia zdolności medyczne, tudzież paramedyczne znachorów. Kupony rabatowe na konsultacje dla czytelników „Superexpressu” są dodatkowo niewątpliwie skutecznym lepem. Nikomu nie odmawiam wiary w cudowne uzdrowienie, ale przypomniała mi się konferencja prasowa pewnego znanego dobrze w Polsce gościa, które „leczył” rozcapierzając palce dłoni i wpatrując się wytrzeszczonymi oczami w delikwenta. Ot, cała „terapia”. Dziennikarz „Życia Warszawy” zadał mu wówczas pytanie: „Panie (tu zwrócił się do niego po imieniu), ja mam taką przypadłość, z którą nie wiem jak sobie poradzić”. Jaką – spytał pewnym siebie głosem uzdrowiciel. Dziennikarz na to: „Ano taką, że robić mi się nie chce, a pieniądze by się przydały. Nie wie pan jak na to zaradzić?”. Odpowiedzi nie usłyszał, ale znachor nieco się zarumienił.Jednak sposób na podniesienie nakładu popularnego tabloidu, niesie niejakie zagrożenia, choć nijak nie narusza obowiązującego porządku prawnego. Poniżej spróbuję wyjaśnić co w trawie piszczy.Swego czasu, grubo po wojnie, działał na Podkarpaciu znachor-kręglarz, były kawalerzysta wojsk RP, który w osobliwy sposób leczył chorych na dyskopatię. Wkładał im w odbyt kije leszczynowe i skakał po nich w drewniakach. Pozazdrościć odwagi obolałym pacjentom owego „lekarza”, którzy po tej swoistej trzeba przyznać terapii musieli czuć niewątpliwą „ulgę”. Ale chętnych, o dziwo, nie brakowało. Do leszczynowego dyskoterapeuty drzwiami i oknami walił tłumek biedaków, którzy zrobiliby wszystko, by ulżyć cierpieniu. Ilu z nich wylądowało potem na oddziałach ortopedycznych z ciężkimi urazami, a może nawet - sparaliżowanych - zostało przykutych do łóżek, to inna sprawa. Kręglarze, choć mamy XXI wiek, wciąż w kraju środkowoeuropejskim mają się dobrze. Niedawno znajomy odpowiadał mi o wizycie u jednego z nich, która trwała 20 sekund. Samouk-ortopeda chwycił go mocno oburącz za kark i zanim biedak się zorientował, skręcił mu go tak, że coś chrobotnęło, po czym usłyszał: następny proszę. Do dziś, uboższy o 50 złociszy, leczy się w przychodni ortopedycznej z powodu pęknięcia kręgu. Ale daleko nie trzeba szukać. Wśród osób związanych z „Gazetą Polską”  jest dwoje, dla których wizyta, nawet nie u kręglarzy, ale masażystów, skończyła się paraliżem. Jednemu pękły dwa kręgi w miejscu, które w rdzeniu kręgowym odpowiada za nerwy ruchowe, drugi, jak się okazało, miał krwiaka przy rdzeniu kręgowym i błogość odczuwana podczas masażu nagle zmieniła się dla niego w piekło – krwiak niespodziewanie pękł. Masażysta nawet nie spytał o wskazania lekarskie. Co tam wskazania, on wie lepiej. Czas płynie, licznik bije. Następny proszę… Kiedyś rozmawiałem z prof. Jackiem Pawlickim z Kliniki Onkologii w Krakowie, który zajmował się badaniami nad skutkiem „niekonwencjonalnych metod leczenia nowotworów”. Statystyki, niestety, nie pamiętam. Ale była przerażająca. Pomysłowość znachorów nie ma żadnych granic. Jednymi z metod były: „leczenie” naftą oczyszczoną i hubą. Skutek był podwójnie tragiczny. Nafta i huba nie pomogły, a owe „leczenie” odsuwało w czasie stosowanie cytostatyków, czyli chemioterapii (z których pacjenci w tym czasie rezygnowali), a wiadomo, że w leczeniu nowotworów czas ma ogromne znaczenie. Nawet śp. Jacek Kaczmarski,  bard pokolenia „Solidarności” walcząc nowotworem, uwierzył znachorowi, odstawiając leczenie onkologiczne. Ludzie chorzy, zwłaszcza walcząc o życie, dają się omamić znachorom, uwierzą w niemal każdą metodę, która daje wiarę i nadzieję.Przy takich przypadłościach, wiara w wybrańców losu, co to mają „ręce, które leczą”, a zwłaszcza, a właściwie przede wszystkim tzw. gadanę czy inaczej bajer, to niewinna zabawa. Kiedyś jako początkującego reportera zawiodło mnie pod Szczecin, gdzie znachorka ponoć leczyła wszystko. Przyjmowała w kurnej chatce, ale kilka metrów obok już piętrzyła się trzykondygnacyjna willa. Usiadłem w poczekalni, gdzie nasłuchałem się okropności jak to nieczuli, a zwłaszcza niedouczeni medycy z dyplomami nie pomogli na nerki, czy żylaki odbytu, a tu – słyszeli – po jednej wizycie mija, jak ręką odjął. Gdy wreszcie poproszono mnie do „gabinetu” i usłyszałem, jaką terapię (dla wszystkich) stosuje babina z bajerem, nie mogłem się powstrzymać – parsknąłem śmiechem. Otóż, leczyła….  chusteczkami higienicznymi, „odpowiednio ładując je energią w zależności od rodzaju schorzenia”. Taką też, całkiem zwyczajną-niezwyczajną paczuszkę chusteczek, które można nabyć w pierwszym lepszym kiosku, dostałem i ja. Mimo, iż po salwie śmiechu, ujawniłem się, żem żurnalista. Na szczęście po wyjściu obejrzałem paczuszkę i znalazłem w niej… banknot. Banknot zwróciłem, znachorkę opisałem. Ale nie mam złudzeń, że skończyła budowę domu… Bo o to przecież chodzi.

Leszek Misiak

Ostatnio „Superexpress” wpadł na pomysł, by podnieść nakład, publikując w odcinkach listę uzdrowicieli. Kogo tam nie ma… Spece od wrzodów, nerwobóli, schorzeń gastrycznych, zakażeń gronkowcem, nerwic, depresji, nałogów, stresów… Anonse ze zdjęciami znachorów w ogólnopolskiej gazecie na pewno dodadzą im klienteli.