Premier Donald Tusk i jego akolici wydają się być rozczarowani efektami akcji pn. przemarsz Rosjan przez Warszawę. Kaczyński i PiS nie dali się wciągnąć w pułapkę wyraźnie wyreżyserowanej politycznej zadymy. Co gorsza, dym znad mostu Poniatowskiego za szybko opadł jak na potrzeby chwili, a normalni Polacy skupili się na meczu z Czechami zamiast na oczekiwanym, rytualnym flekowaniu „ksenofobicznej” i „antyrosyjskiej” opozycji. Ba, pewnie nawet niejednemu endemicznemu antypisowcowi oglądającemu w TV butny marsz Rosjan przez stolicę przemknęła przez głowę myśl, czy pan premier, walcząc z „pisofaszystami”, nie przesadził aby, współorganizując tak szczególny, zagraniczny desant.
Ale nie po to ktoś się nagłówkował, żeby wysiłek poszedł na marne i Kaczyński miał nie beknąć za całokształt, jak zawsze. Pierwszy ruszył więc dmuchać w wygasłe sam Donald Tusk, który nie zawahał się podeprzeć oburzeniem Putina, piętnując kibiców polskich, zapominając o rosyjskich (nie słyszałem, żeby Tusk dzwonił oburzony do Putina po tym jak we Wrocławiu ruscy chłopcy-specnazowcy fachowo i bezkarnie obili polskich stewardów - zapewne dla poddierżenia razgowora). Tusk uznał że „złe emocje stadionowe nie powinny mieć wpływu na dobre relacje pomiędzy krajami i ich obywatelami". A jak złe emocje, to wiadomo czyje. Sygnał premiera, jak psy Pawłowa, z mety uruchomił Palikota i jego drużynę, którzy już otwartym tekstem wskazali winnych, twierdząc, że to PiS inspirował „polskich kiboli”, którzy zaatakowali Rosjan.
W dogasającym ognisku, w poszukiwaniu choćby iskierki, która mogłaby jeszcze rozpalić emocje i zmusić strasznych pisowców do np. poręczenia za owych kiboli (co nakarmiłoby zapewne wszystkie zaprzyjaźnione telewizje i stacje radiowe na długie tygodnie), pogrzebała też niezwłocznie prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, której oburzenie na sądy, „zbyt łagodnie” karające Polaków, czym prędzej rozpowszechniły owe zaprzyjaźnione z władzą media. Te same zresztą rzuciły się licznie i wiernie w okołopiłkarską rzeczywistość w poszukiwaniu dymu bez ognia, wypychając na czołówki serwisów jakieś trzeciorzędne brednie o „nieformalnym kapelanie kibiców”, który ponoć uważa, że „konflikt władz z kibicami inspirują sodomici, bo środowisko kibiców nie toleruje homoseksualizmu”.
Nie wchodząc w głębię sodomickich traum warto jednak zauważyć, że te medialne, stygmatyzujące peregrynacje, choć nie mają wiele wspólnego z realnymi, bardzo szkodliwymi efektami zgody polskich władz na bezczelną i bezprecedensową manifestację Rosjan w stolicy Polski, też są jak dym w oczy. Bo jak nie kijem, to pałą – można przywalić Kościołowi, moherom i ortodoksyjnym heteroseksualnym. W końcu też pisowcy, choć jeszcze nie wszyscy (np. ortodoksyjni hetero, hehe) o tym wiedzą.
Żałosne próby politycznego zdyskontowania klapy, jaką są zabiegi wywołania wrażenia, że „Kaczyński znów podpala kraj”, dowodzą skrajnej już determinacji władzy, która brnie coraz głębiej w niebezpieczne dla Polski absurdy, byle by tylko utrzymać się przy sterach. Nawet za cenę kolejnej, na dłuższą metę rujnującej wizerunek Polski politycznej transakcji z putinowską Rosją, bez której ta mało misterna gra odbyć by się po prostu nie mogła.
Nie padło tu kluczowe słowo: prowokacja. Nie musiało. Każdy niegłupi wie, że wprawdzie złożoną jej analizę należałoby zacząć od Smoleńska, to jednak prostą wystarczy od Muchy.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2337
Pozdrawiam
Pozdrawiam
PK