Serialu o polskich stoczniach ciąg dalszy

1. Kilka razy pisałem już o moich wątpliwościach dotyczących najpierw upadłości stoczni w Gdyni i Szczecinie a następnie sprzedaży ich masy upadłościowej. Nie ulega wątpliwości, ze całej tej operacji prowadzonej przez rząd towarzyszy od początku osłona PR-owska, która przedstawia wszystko co w tej sprawie się dzieje jako nieustające pasmo sukcesów. Wątpliwości i coraz poważniejszych obaw że transakcja zakończy się skandalem jest jednak coraz więcej.

2. We wtorek 21 lipca o północy minął termin zapłaty za wylicytowany majątek stoczni Gdynia i Szczecin kwoty 380 mln zł przez zarejestrowaną na Antylach Holenderskich spółkę Stichting Particulier Fonds Greenrights (SPFG), ale pieniądze niestety nie wpłynęły.

Najwyższe zdumienie może budzić już sam fakt, że rząd 40 milionowego kraju, członka Unii Europejskiej robi interesy z firmą zarejestrowaną w raju podatkowym, ale jakby tego było mało co i rusz w tej sprawie dzieją się rzeczy jak z gangsterskiego filmu.

W środę po południu Minister Skarbu na konferencji prasowej poinformował że brak zapłaty za majątek stoczni w Gdyni i Szczecinie to rezultat listu jaki do inwestora a w zasadzie do gwaranta tej transakcji czyli Qatar Islamic Banku wysłało Stowarzyszenie Obrony Stoczni i Przemysłu Okrętowego. Minister uważa ten list za sabotaż i w związku z tym powiadamia prokuraturę i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Dziwne jest to, że sprawę listu wysłanego 15 lipca Minister uważa za główna przeszkodę sfinalizowania transakcji dopiero 22 lipca, w dodatku list dotyczy tylko i wyłącznie wątpliwości związanych z majątkiem stoczni Szczecin ponadto majątek obydwu stoczni licytowano osobno. Dlaczego więc inwestor nie zapłacił do 21 lipca 280 mln zł za majątek stoczni Gdynia do której to transakcji nie było żadnych wątpliwości? Zresztą pytań można formułować więcej. Trudno sobie bowiem wyobrazić poważnego inwestora który przygotowując się do przeprowadzenia transakcji zakupu majątku nie ma własnych opinii prawnych dotyczących jego stanu prawnego. Poza tym transakcja jest dokonywana ze Skarbem Państwa na podstawie specjalnej ustawy a więc nawet gdyby pojawiły się jakiekolwiek roszczenia do nabytego przez inwestora majątku ze strony osób trzecich to oczywistym jest, że musi przejąć je na siebie Skarb Państwa.

Zresztą o liście nic do wczoraj nie wiedział inwestor (a więc ten, który powinien zapłacić za nabyty majątek) czyli spółka SPFG. Świadczy o tym wypowiedź przedstawiciela inwestora a jednocześnie prezesa spółki Stocznie Polskie (która ma przejąć nabyty majątek) Jana Ruurd de Jonge, który stwierdził w telewizji TVN CNBC Biznes „że ten list nie został przekazany inwestorowi stoczni”.

A więc to nie list jest przeszkodą w dokonaniu transakcji a raczej to że trudno jest znaleźć armatorów którzy chcieliby kupować statki od podmiotu który istnieje tylko na papierze i od maja kiedy nabył majątek a więc od ponad dwóch miesięcy nie jest w stanie znaleźć 380 mln zł na pokrycie kosztów tej transakcji. Minister zgodził się więc przedłużyć czas na poszukiwania tych środków o kolejny miesiąc do 17 sierpnia tego roku.

3. Wszystko to nie zasługiwałoby na takie zainteresowanie (bo przecież to że upadają przedsiębiorstwa a majątek po nich jest wykorzystywany do innych celów to codzienność w gospodarce rynkowej) gdyby od początku rząd nie przedstawiał w mediach tej operacji jako dowodu na swoja wyjątkową sprawność i skuteczność.

Po aferze z firmą senatora Misiaka, która za kilkadziesiąt milionów złotych publicznych pieniędzy miała pomagać zwolnionym ze stoczni Gdynia i Szczecin pracownikom zmienić kwalifikacje i odnaleźć się na rynku pracy, szykuje się kolejna afera którą można nazwać próbą nabycia wielkiej wartości majątku „za darmo i na raty”.

W to że na bazie majątku upadłej Stoczni Gdynia i Szczecin będą budowane statki nie wierzą już chyba nawet najwięksi zwolennicy tej transakcji, zwłaszcza że zapewnienia które w tej sprawie składał niedawno prezes de Jonge fachowcy z branży stoczniowej określili następująco „albo prezes nie ma pojęcia o możliwościach stoczni albo go to nie interesuje”. A w tle tej transakcji losy kilkunastu tysięcy pracowników zwolnionych z Gdyni i Szczecina, którzy wprawdzie otrzymali odprawy od 20 do 60 tys zł ale którym obiecano że przynajmniej część z nich znajdzie wkrótce pracę w nowej spółce o mile dla ucha brzmiącej nazwie „Polskie Stocznie”.

Kilka razy pisałem już o moich wątpliwościach dotyczących najpierw upadłości stoczni w Gdyni i Szczecinie a następnie sprzedaży ich masy upadłościowej.