GUS Otrąbił wszem i wobec że w roku 2011 uzyskaliśmy wzrost dochodu narodowego liczonego w PKB o 4,3 %, zapewne przez typową dla tej instytucji skromność nie podano ile to realnie wynosi na każdego Polaka.
Z pobieżnego obliczenia wynika, że przybyło nam okrągło 1.600 zł. na głowę, czyli dla czteroosobowej rodziny przeszło sześć tysięcy złotych. Jestem ciekaw ilu Polaków odczuło realnie wzrost swojej stopy życiowej w ubiegłym roku przynajmniej w tym wymiarze. Obawiam się, że główną przyczyną wzrostu PKB w cenach bieżących jest wzrost cen, tym bardziej, że według tejże informacji GUS gros przyrostu przypada na rynek wewnętrzny gdyż nasz eksport jest ciągle jednym z najniższych w UE.
Ale nawet przyjmując w dobrej wierze komunikat rządowy możemy tylko smętnie stwierdzić, że w dalszym ciągu pozostajemy na poziomie Litwy i Łotwy, a za nami już tylko Rumunia i Bułgaria. A przecież nasz potencjał gospodarczy predestynuje do osiągnięcia poziomu zbliżonego przynajmniej do Czech, lub Węgier.
Jakoś dziwnie, że GUS nie pochwalił się, że jest jeden wskaźnik znacznie przekraczający owe 4,3 %, a mianowicie wskaźnik wzrostu długu publicznego z 745 mld. zł na koniec grudnia 2010 r. do 924 mld. zł. na koniec stycznia 2012 r., czyli o 24 %. Aż dziw bierze skąd wziął się przyrost długu o 180 mld. zł. w czasie, w którym dumnie oświadczono, że deficyt budżetu państwa został zmniejszony z planowanych 40 mld. zł. do 25 mld. zł. Wprawdzie ten optymistyczny obrazek psuje nieco 11 lub 12 mld. złotych deficytu samorządowego. Jednakże w tej materii rząd dobył basa i zabronił samorządom takiej samowoli. Jak widać mamy Polskę raczej samo rządową niż samorządową. Nawet za sanacji, kiedy nagminnie stanowiska samorządowe obsadzano komisarycznie z prezydentem Warszawy Starzyńskim na czele, rząd nie mógł nakazywać organizacjom samorządowym jak mają się rządzić. Tylko, że przed wojną niemal trzy czwarte dochodów samorządowych pochodziło ze źródeł własnych, a obecnie z dużym trudem dobrnięto prawie do połowy.
Ponadto deficyt budżetowy to nie jest stan, który można utrzymywać bezkarnie w permanencji tak jak to się dzieje obecnie. W przedwojennej Polsce, w której rząd był nieporównywalnie biedniejszy od współczesnych, jako regułę uznawano zrównoważenie budżetu, a mimo to zdołano zbudować Gdynię, COP, magistralę węglową, a obecnie mimo stałego deficytu przekraczającego regularnie 5 % budżetu nie widać niczego, czym mógłby rząd się pochwalić. A przecież od niedostatków do odrobienia u nas aż gęsto, począwszy od dróg, energetyki, infrastruktury miejskiej i wiejskiej, aż po mieszkania dla młodych Polaków.
Zafundowaliśmy sobie za to relatywnie najdroższy stadion na świecie za całe dwa miliardy.
Poza ujętymi w statystyce długów publicznych wisi nad nami miecz Damoklesa w postaci długu ZUS’u i KRUS'u, który sięga kwoty około 2 bilionów /sic!!/ złotych skonsumowanych z bieżących składek na rzecz wypłat rent i emerytur.
Słabym pocieszeniem jest to, że współcześni emeryci może nie doczekają do czasu, kiedy ZUS z racji pustej kasy zakończy wypłaty.
Nie mam zamiaru wylewać beczki dziegciu do tej skromnej faski miodu, jaką nam GUS sprezentował, poczekajmy / zapewne nie mniej niż pół roku/ aż nam rocznik statystyczny / chociażby Mały/ przyniesie więcej informacji na temat naszych rzeczywistych osiągnięć, z PKB jest bowiem tak, że wystarczy byle jaka usługa, nie mówiąc już o pralni, zamiast wykonania we własnym zakresie, a już nam PKB rośnie.
Przedwojenny GUS zaliczał do PKB wyłącznie produkcję materialną, co znacznie zawężało pole manewru dla mistrzów statystyki w odnoszeniu triumfu nad zdrowym rozsądkiem.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2023
Szanowny Panie Andrzeju !
Pragnę zwrócić Pana uwagę, że na czele naszego rządu stoi autentyczny cudotwórca, z Midasem finansów po prawej ręce i malarzem rzeczywistości po lewej ręce. Wokół nich biegają jako fauni co pomniejsi ministrowie i dyrektorzy urzędów centralnych i cała gromada służących im trolli . Całość porusza się w mitologiczno-matriksowej rzeczywistości, wypełnionej milionami lemingów. Cóż czynią ci wielcy kuglarze ? Realizują to czego wszyscy oczekujemy. Wzrost gospodarczy, pstrykniecie palcami, nowy dyrektor GUS i mamy wzrost o 4.3%. Dług publiczny poniżej 55%, dotyk Midasa i budżet zwiększył się o 40 mld. Zielona Wyspa, druga Japonia, Eldorado, co kto chce. Malarz rzeczywistości oczaruje nas feerią barw kolorowych bączków oraz prezentując logo naszej prezydencji roztoczy przed nami alegoryczną wizję nowoczesnego ( bezgłowego) społeczeństwa. Nad tym wszystkim stoi nasz cudotwórca, wykonujący rękoma szamańskie gesty dla wzmocnienia podprogowego przekazu. Co prawda czasami manipulatorom z zaplecza poplączą się sznurki poruszające marionetką, ale dostrzega to jedynie garstka. A bajeczna, kolorowa i matriksowa rzeczywistość płynie dalej nurzając się w odmętach absurdu.
To nie kuglarze, ale prestidigitatorzy, którzy swoje sztuki doprowadzili do perfekcji i dlatego osiągają taki efekt. A głównie dzięki stosowaniu zręcznych manipulacji zakłócających logikę w myśleniu widzów, w konsekwencji czego czują się oni zaskoczeni efektem pracy artysty.
Ale ten występ powoli zaczyna się kończyć, bo jaki koń jest zaczyna być coraz bardziej widoczne i pewne sztuczki przestają działać na wyobraźnię jak jeszcze kilka lat temu. Ciekawe więc jacy nowi aktorzy szykowani są by dalej czarować i króliczki z cylindra wyciągać, bo przecież teatru nie da się zamknąć tak od razu i wyprosić widzów. Dlatego występy muszą trwać w najlepsze dalej ku uciesze szczęśliwej i rozbawionej widowni. A że nie ma kasy? Nie ważne pieniądze, ważna zabawa!