Zasada parytetu

<!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } -->

Zasada parytetu, czyli pół konia i pół zająca.

 

Z czego został zrobiony ten pasztet? – pyta klient.

Z koniny i zająca- odpowiada sprzedawca.

-W jakiej proporcji?

-Pół na pół.

-To znaczy?

-To chyba oczywiste, pół konia i pół zająca

 

Zasada parytetu, której propagowaniem zajmuje się Kongres Kobiet Polskich ma dokładnie taki sam sens jak ten przepis na pasztet. Błąd polegający na liczeniu na sztuki tego, co nie jest identyczne, w przypadku liczenia ludzi jest jednak jeszcze poważniejszy. Ludzi po prostu nie wolno liczyć na sztuki. Na sztuki liczono jak wiadomo więźniów w obozie koncentracyjnym odmawiając im w ten sposób wartości jednostkowej. A poza tym:

Zasada parytetu jest wewnętrznie sprzeczna. Jeżeli uważamy, że kobiety nadają się do polityki gdyż są równie sprawne, silne, inteligentne jak mężczyźni, że mają takie same talenty przywódcze i zdolności organizacyjne- pozwólmy im uczestniczyć w życiu społecznym na tych samych, co mężczyźni prawach. Wprowadzenie zasady parytetu jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że kobiety są na tyle słabe, nieinteligentne i niesprawne, że potrzebują parytetu, żeby móc rywalizować z mężczyznami, podobnie jak słaby koń w handicapie, który potrzebuje ulgi w niesionej wadze, żeby mieć szanse nadążyć za stawką. Słaby koń, choć handicap chwilowo wyrównuje jego szanse, idzie zwykle potem do bryczki albo właśnie na pasztet. Równość szans to bardzo szlachetne hasło, ale hodowla nie potrzebuje słabych koni. Czy polityka potrzebuje słabych polityków to znaczy takich, którzy się w niej znaleźli tylko dzięki tak czy inaczej rozumianym punktom za pochodzenie?

Wszelkie parytety są rasizmem i szowinizmem w stanie czystym. To nie jest tak, że przedstawiciel określonej płci, nacji czy grupy społecznej żąda takich samych jak wszyscy praw (do studiów, do pracy, do udziału w polityce) pomimo tego, że jest czarny, jest kobietą, jest inwalidą. Żąda on praw wyjątkowych, dlatego i tylko dlatego, że jest czarny, jest kobietą, jest inwalidą, dyskryminując w ten sposób białych, mężczyzn, zdrowych.

Sprowadzając rzecz do absurdu można by żądać tej samej ilości miejsc w parlamencie dla łysych i obdarzonych bujną czupryną, dla chudych i otyłych, dla wysokich i niskich, brzydkich i urodziwych, dla tych z IQ= 170 i tych z IQ =70.

Zwolennicy parytetu twierdzą również, że obecność kobiet w polityce łagodzi obyczaje. Traktują, zatem- niekonsekwentnie- kobiety jak przyprawę, która dodana we właściwej proporcji poprawia smak potrawy. Kto jednak powiedział, że przyprawę stosuje się w proporcji pół na pół z potrawą?

Wyobraźmy sobie prostą realizację zasady parytetu przy przyjmowaniu studentów na oblegany wydział. Przyjmijmy, że na wydziale jest 200 miejsc a maksymalna liczba punktów wynosi 225.Aby zrealizować właściwy stosunek płci ( pół na pół) przyjmujemy stu najlepszych mężczyzn i sto najlepszych kobiet. Powiedzmy, że 101sza nieprzyjęta osoba uzyskała 150/225 punktów natomiast 100tna przyjęta, przeciwnej płci, 120/225 punktów. Ta setna przyjęta osoba wie dobrze, że została przyjęta tylko ze względu na płeć a nie pomimo płci. Czyli uzyskała przywilej kosztem innej płci. Czy nie jest to prawdziwa dyskryminacja?

Wyobraźmy sobie również, że nie możemy otworzyć przedszkola, jeżeli nie znajdziemy 50% wychowawców płci męskiej albo zamykamy kopalnię, jeżeli nie zgłosi się do pracy 50% górniczek.

Z takim problemem musiała się uporać w 2003 roku Sonia Sotomayor, pierwszy latynoski sędzia Sądu Najwyższego USA i trzecia kobieta na tym stanowisku. W 2003 roku odrzuciła ona skargę strażaków z New Haven, że władze miasta nie dały im awansu, gdyż nie były w stanie dać awansu odpowiedniej liczbie czarnych pracowników. Niedawno Sąd Najwyższy przyznał jednak rację strażakom.

Na zakończenie historia najzupełniej prawdziwa. Przeszło 30 lat temu pewna moja znajoma zgłosiła się do dziekana wydziału elektroniki z reklamacją gdyż nie została przyjęta na studia, pomimo, że miała o wiele lepsze wyniki niż kilkadziesiąt innych przyjętych osób. Dziekan wytłumaczył jej, że aby było sprawiedliwie przyjmuje taką sama liczbę osób najlepszych, od początku listy wyników i taką samą liczbę od końca tej listy, dlatego pośredni wynik nie uprawnia petentki do znalezienia się na studiach. Potem wyszedł do sąsiedniego pokoju, położył się i umarł. Okazało się, że dziekan rozmawiał z moją koleżanką w stanie wylewu krwi do mózgu i tak też wytłumaczono zdumionej dziewczynie źródła jego rewolucyjnej wówczas koncepcji. Oczywiście przeproszono ją za ewidentną pomyłkę, przyjęto na studia i chlubnie je ukończyła. Są podstawy, aby teraz sądzić, że przyjęto ją niesłusznie, a dziekan był po prostu prekursorem kiełkującej właśnie idei parytetu.