Mile poczatki

 

Obserwowałam te początki z prawdziwą sympatią, bo trudno było oprzeć się urokowi młodych chłopaków zjeżdżających na linie z najwyższych budynków, a w wolnych chwilach oddających się z wdziękiem rekreacji. Niektórzy poprzestawali na procentach, inni upodobali sobie trawkę, a niektórzy podobno nawet twardsze stymulatory dobrego nastroju. W każdym razie nieźle przygrzewali, więc poznać ich poglądy i różne tajemnice mogli praktycznie wszyscy, nie tylko doświadczeni funkcjonariusze, których jak teraz wiemy, nie brakowało w żadnym środowisku. Wystarczyło bywać na różnych mniej czy bardziej otwartych imprezach. Oczywiście najważniejsze sprawy omawiano w kuchni lub w łazience, ale przy pewnym poziomie procentów trudno o przestrzeganie konspiracyjnych zasad, więc knucie zamieniało się w panel polityczny.

Fakt, że prawie cała trójmiejska opozycja zebrała się, jak owce w zagrodzie, w jednej firmie miał dla esbecji bezsporne zalety i takie były zapewne przyczyny praktycznego monopolu tej firmy na rynku i innych przywilejów, których młodzi ludzie w swym zaślepieniu i samouwielbieniu bynajmniej nie dostrzegali. Uważali, że są tak wspaniali i nie do zastąpienia, że nawet komunistyczne władze zmuszone są pogodzić się z ich ogromnymi zarobkami i jawnym lekceważeniem przez nich instytucji państwowych. Na własne oczy widziałam pracownicę Urzędu Skarbowego z dobrotliwym przyzwoleniem akceptującą księgowość firmy, prowadzoną jako zbiór luźnych kartek wypełniających ogromne pudło po telewizorze. Wprawdzie po tak przeprowadzonej kontroli, młoda kobietka dzielnie balowała z pracownikami firmy w sopockich nocnych klubach, więc być może wzięli ją na urok osobisty. Przeświadczenie, że niezwykle wysokie zarobki nasi alpiniści przemysłowi zawdzięczali swoim wyjątkowym kwalifikacjom, (przede wszystkim intelektualnym) owocowało, głęboką pogardą, czy raczej pełną politowania wyższością, z jaką odnosili się oni do lekarzy, nauczycieli czy urzędników, których miesięczne pobory zarabiali w jeden dzień. Głębokie przeświadczenie, że taki stan będzie trwał wiecznie sprawiło, że mniej roztropni, którzy nie oszczędzali i nie stworzyli własnych firm, po roku 89 znaleźli się w pułapce, gdyż zarobki w branży usług wysokościowych spłaszczyły się, choćby w związku z dopuszczeniem do rynku licznej konkurencji. Ci, którzy nie załapali się do elit władzy muszą zarabiać teraz na chleb jako zwykli fizole.

Już w czasach „Świetlika”, za sprawą Maćka Płażyńskiego, wyłoniła się w spółdzielni kasta wyższa- ludzie opłacani z zarobionych przez spółdzielnię pieniędzy, ale na tyle nie lubiący wysiłku fizycznego, że wymyślano dla nich jakieś inne, niezwykle ważne zajęcia, na przykład promocję firmy. Wśród nich byli: Wiesław Walendziak, który nigdy nie pracował na linie, Mariusz Wilk, który pracował bardzo krótko i Donald Tusk, który pracował dość długo, lecz bardzo niechętnie i szybko odkrył w sobie powołanie do spraw wyższych. Prorokiem dla Donalda i jego akolitów był Jose Ortega y Gasset. W jego nieco przestarzałych tekstach, młodzi liberałowie znajdowali potwierdzenie swych poglądów, wielokrotnie formułowanych podczas „nocnych rodaków rozmów.” Ich esencją było przeświadczenie, że społeczeństwo to głupi bezmyślny tłum, którym trzeba, dla jego własnego dobra, umiejętnie sterować.

W swych rozważaniach, a raczej rojeniach, środowisko „ Świetlika” tworzyło klan, rodzaj rycerstwa. Kryterium przynależności do najwyższej, rycerskiej kasty był brak lęku wysokości umożliwiający pracę na linie. Kastę niższą, rodzaj giermków, tworzyli tak zwani „dołowi”- osoby, którym lęk przed ekspozycją, wiek albo tusza uniemożliwiały pracę na wysokości. Dołowi byli nieźle opłacani, ale mieli oczywiście gorszą pozycję towarzyską i społeczną. Zabawne było natomiast, że wobec własnych pracowników zarząd Świetlika zachowywał się raczej jak gmina chrześcijańska niż kapitalistyczna firma. Ci wyznawcy skrajnie liberalnych poglądów ekonomicznych i społecznych, negujący ( zapewne w przeświadczeniu, że zawsze będą finansową elitą ) nawet sens rent i emerytur, dotowali mniej zaradnych, mniej pracowitych i obciążonych rodziną, a także tych, którzy mając piach w rękawach udawali intelektualistów. Zabawne- ale nie wyjątkowe. Przywileje dla swoich i bezwzględne prawa dla obcych to przecież powszechna praktyka grup interesu, mafii i politycznych partii.

Doły ( nie mylić z „dołowymi”) „Świetlika” bez przekonania protestowały przeciwko hojności zarządu w finansowaniu Wilka, Walendziaka czy potem Tuska. Ostatecznie kasy było dużo i na wszystko starczało. Tak się jakoś ułożyło, że elita „Świetlika” to dziś polityczna elita kraju ( „tak się jakoś ułożyło, że wszyscy generałowie są partyjni” powiedział kiedyś gen. Florian Siwicki), natomiast dawne doły nadal pracują na linie, lecz teraz za realne, wyznaczone przez konkurencyjny rynek stawki. Upadł mit o niezwykłej zaradności i niezbędności. Upadły rojenia o bogactwie. Spolaryzowały się poglądy polityczne. Skończyła się rodzinna atmosfera. Kiedy w środowisku rozeszła się plotka, że jeden z fizoli opisuje w pamiętniku imprezy narkotykowe, w których uczestniczył Donald, odwiedziło go dwóch smutnych panów w garniturach radząc, żeby dla dobra rodziny zweryfikował własną pamięć i dysk komputera.

Czy młodzieńcze doświadczenia Donalda z trawką mają jakieś znaczenie? Zapewne nie, a zresztą taka przeszłość jest w obecnym świecie polityki prawie normą. Jedni lewicowali inni grzali a potem wyrośli na statecznych obywateli i mężów stanu. Dlaczego więc nieznany mocodawca panów w garniturach usiłuje wymusić na znajomych i kolegach Tuska kult jednostki połączony z amnezją?

Bo dobrze wie, że w pełnym hipokryzji, zdominowanym przez głupawe media świecie, różne niesmaczne, choć bez znaczenia incydenty: pijacka awantura, kłótnia posła z prostytutką, czy sprzeczka ministra z żoną, urastają do rangi światowego problemu, natomiast działanie na szkodę kraju przez złą wolę, głupotę czy zaniechanie, pozostaje na ogół niezauważone.

 

 

22 listopada, w Sobieszewie świętowała 25-lecie swego powstania spółdzielnia robót wysokościowych „Świetlik”, przemianowana później na „Gdańsk”, kuźnia środowiska gdańskich liberałów. Donald Tusk nie zaszczycił kolegów swą obecnością. Nie pierwszy raz zostali tak zlekceważeni. W ostatniego Sylwestra, Donald też wolał jakieś bardziej prestiżowe piłkarskie rozgrywki, od tradycyjnego, rozgrywanego od 25 lat meczu. Jak widać, zamiast kultywować mit założycielski swego środowiska, próbuje się od niego odciąć. Nic w tym dziwnego -od pewnego czasu Donald stylizuje się na męża stanu i zapewne wolałby zapomnieć o „miłych złego początkach”.