O przyczynach klęsk i geopolityce

Chciałbym, żebyśmy jeszcze pozostali przy głębokich przemyśleniach tyczących Polski i przyczyn jej klęsk. Żeby zejść na odpowiedni poziom głębokości trzeba cofnąć się w czasie, dość daleko uprzedzam, ale nic nie poradzimy. Nie zaczynajmy jednak od chronologii, ale od geopolityki.

Każdy układ geopolityczny charakteryzuje się dynamiką ale zwykle w pewnych granicach. Każdy bowiem element układu zainteresowany jest trwaniem i rozwojem w ramach tegoż układu właśnie. Stąd każde naruszenie politycznej równowagi skutkuje katastrofą na najsłabszych elementów układu, a naruszenie skrajnie silne, zmianą jednego układu na inny. Najbardziej dynamicznym, a jednocześnie trwałym układem geopolitycznym jest Europa Zachodnia. Państwa Zachodu istnieją mniej więcej w tych samych granicach już od bardzo dawna. Wyjątkiem były Niemcy, które z silnego organizmu rozpadły się na wiele mniejszych. Po czym, po wielu latach, ku zaskoczeniu konserwatorów układu geopolitycznego na zachodzie kontynentu zapragnęły znów się zjednoczyć. Historia jednoczenia Niemiec to historia naszej nowoczesności. Polski dotyczy to o tyle, że Niemcy jednoczyły się głównie naszym kosztem. Zmiana trwającego stulecia układu geopolitycznego zakończyła się dwiema wojnami i od 70 lat mamy nowy układ, ponoć stabilny, ale chyba gotowy właśnie do zmiany. Stabilność jego gwarantowana była bowiem wrogością wobec Rosji i przychylnością USA. Te zaś aspekty właśnie zmieniają się na naszych oczach, może to zaowocować eksplozją, ale może też rozejść się po kościach. Zobaczymy.

Cofnijmy się jednak w czasie i przyjrzyjmy się losom innego, stabilnego układu geopolitycznego, który przetrwał trzysta z okładem lat i rozsypał się wskutek niezrozumienia jego istoty przez zarządzających najważniejszym jego elementem. Chodzi mi o układ, który istniał, w dużej dynamice, na wschodzie Europy i zakończył egzystencję wraz ze wzrostem potęgi Prus, czyli rozbiorem Rzeczpospolitej. Układ ten, którego Polska i Litwa były elementem centralnym i najważniejszym składał się prócz nich ze Szwecji, Austrii, Turcji wraz z lennami, Księstwa Moskiewskiego i Brandemburgii.

Relacje pomiędzy tymi państwami oparte były nie na rywalizacji ekonomicznej, ale dynastycznej i religijnej. Nadawało to niektórym konfliktom charakter, z dzisiejszego punktu widzenia, dziwaczny i fantastyczny. Oto najważniejszym sojusznikiem państwa polsko-litewskiego była Austria, choć właściwie nie wiadomo z jakich przyczyn, po nic nie wskazywało na to, by od czasów królowej Bony zamiary Habsburgów wobec Litwy i Korony zmieniły się choćby na jotę. Był to sojusz oparty na obronie wiary katolickiej przez protestantami i muzułmanami. Sojusz ten nie przeszkadzał katolickiej Austrii sponsorować kozackich powstań na terenie Ukrainy i destabilizować w ten sposób polityki Polski wobec Turcji. W ówczesnej opinii, potwierdzonej zresztą licznymi faktami-wojnami (mówimy o wieku XVII) Rzeczpospolita miała trzech najważniejszych wrogów. Każdy z nich był przez czynniki polityczne w kraju mylnie rozpoznany i całkowicie opacznie oceniany. Za zagrożenie największe uchodziła Turcja. Na drugim miejscu szła Szwecja, a na ostatnim Moskwa. Błąd w rachubie polegał na tym, że oceniano potencjał militarny wroga i jego dynamikę nie zaś doktrynę polityczną, którą się wróg kierował oraz konsekwencję jego działań.

Zacznijmy od wroga najbardziej dynamicznego – od Szwecji. Polityka Szwecji w stuleciu XVII i XVIII opierała się na całkowicie fantastycznym i niewykonalnym projekcie zawładnięcia morzem Bałtyckim. Fortuna Szwedów polegała na tym, że posiadali oni bardzo dynamicznych przywódców. Od nieszczęśliwego Karola Sudermańskiego po kolei wszyscy władcy Szwecji, aż do Karola XII to wcielenie wojny. Wojnę tę prowadzili Szwedzi ze zmiennym szczęściem, bez świadomości że nie ma ona politycznego sensu. Być może nie mieli innego wyjścia, bo ich ubogi i skalisty kraj potrzebował jakichś podbojów, by w ogóle móc żyć. Nie było wtedy przemysłu i nikt się nie interesował szwedzką rudą żelaza. Polska wiodła ze Szwecją uporczywy i absurdalny spór dynastyczny, który zakończył się wyniszczającą wojną, zwaną Potopem, a potem jeszcze bardziej wyniszczającą okupacją zwaną wojną północną. O wiele gorszą od Potopu, ale słabiej znaną, bo nie doczekała się ona takiego pióra jak sienkiewiczowskie. Zostawmy jednak wiek XVIII. To co nas najbardziej interesuje wydarzyło się w stuleciu XVII.

Układ, który opisujemy był jak wielki wir na powierzchni Jowisza, obracał się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Szwedzi parli na południe i wschód, Moskwa na zachód i południe, Turcy, na Zachód. Rzeczpospolita nie prowadziła podbojów, a całości dynamiki układu domknęły Prusy, kiedy tylko nabrały dość sił, by uderzyć na południe i wschód.

Spoiwem tego układu była agresywna polityka Turcji. Turcy zawładnęli Bałkanami i szli na północny zachód, w kraje cesarskie i w kierunku Wenecji. Rzeczpospolita interesowała ich słabo, o wiele ciekawiej wyglądała dla nich Moskwa. Dwie XVII wojny polsko tureckie zostały sprowokowane przez Kozaków, którzy korzystając ze słabości Rzeczpospolitej, z jej atrofii rabowali kolonie tureckie na brzegu morza Czarnego, zapuszczając się aż do Stambułu. Czynili z tych wypraw Kozacy mit i pieśń będące dziś ważnym elementem legendy niepodległej Ukrainy. Prócz aspektu ekonomicznego miały one jeszcze także wymiar polityczny – były inspirowane przez kraje bardziej niż Polska zagrożone inwazją Turecką, a to w nadziei na to, że Sułtan ruszy na Lechistan miast na Wiedeń lub nad Wołgę.

Nie było żadnego ekonomicznego i politycznego powodu do wojny z Turcją. Była tylko prowokacja i skryte działania dworów wiedeńskiego i moskiewskiego. Turcy byli zbyt silni, by jakikolwiek kraj europejski mógł walczyć z nimi samodzielnie. Prawie każdy, z wyjątkiem państwa Polsko-Litewskiego opłacał się sułtanowi i kupował sobie w ten sposób święty spokój. Rzeczpospolita nawet po hańbiącym traktacie buczackim nie zapłaciła Turkom ani talara haraczu, mocium panowie równi wojewodzie zdecydowali się w końcu na uchwalenie podatków na wojnę. Był drugi Chocim, obrona Trembowli, ale także utrata Kamieńca i całego Podola na lat 70.

Pierwsza wojna Turecka wybuchła przez kozackie prowokacje i miała ze strony sułtana charaktery wyprawy odwetowej. Zakończyła się rozejmem, który wobec wielkiej przewagi Turków został uznany za zwycięstwo. Reperkusją idiotycznej polityki Wazów wobec cesarstwa osmańskiego był także bunt Kozaków Zaporoskich i wojna domowa, która stała się początkiem końca państwa. Nie to było jednak najważniejsze. Polska i Litwa, nawet słabe, nawet pozbawione wojska trwały jeszcze długo. Były zbyt ważnym elementem układu geopolitycznego by je tak po prostu zlikwidować. Musiał zawiązać się nowy stabilny układ, by państwa ościenne zdecydowały się na całkowity rozbiór. I układ ten wykrystalizował się w czasie drugiej płowy XVII wieku i całego wieku XVIII. Przetrwał właściwie do dziś. Właśnie jesteśmy świadkami jego odkurzania i prób konserwacji poszczególnych części. Wracajmy jednak do naszych rozważań.

Zanim opowiem co stało się początkiem krystalizacji nowego układu geopolitycznego pora na omówienie przeciwnika najbardziej przez Polskę lekceważonego – Moskwy. Było księstwo moskiewskie swego rodzaju poligonem dla wojska litewskiego, triumfy Batorego utwierdziły poddanych króla polskiego, że nie ma nawet zbytniego sensu patrzeć w tamtą stronę, skoro lada jaki pan, z lada jaką kupą powstrzyma cara nad granicą. Opinii tej nie zmieniła bitwa pod Szkłowem i spalenie Wilna w roku 1655. Moskwa była najgroźniejszym przeciwnikiem, ale nawet sama Moskwa ze swoją doktryną polityczną nie spowodowałaby upadku Polski, musiał pojawić się czynnik dodatkowy i on się pojawił. Po kolei jednak. Moskwa była groźna ponieważ jej doktryna polityczna opierała się na „zbieraniu ziem ruskich”. Ziemiami ruskimi zaś było wszystko na czym kiedykolwiek stanęła stopa ruskiego wojownika. Czyli tak jak dziś. Carowie prowadzili propagandę zbierania ziem ruskich bez względu na swoją realną siłę polityczną. Nawet słabi, nawet podzieleni, bojarzy zawsze patrzyli na zachód jako na coś do czego mają prawo i prawo to kiedyś wyegzekwują. Polska tę politykę lekceważyła. Poważniej traktowano Szwedów, a najpoważniej Turków. Polska polityka robiona była bowiem za pomocą wojska. Wobec pacyfizmu szlachty, wolnej elekcji nie gwarantującej trwałości żadnej dynastii, jedynym trwałym elementem polskiej polityki była armia, a ściślej husaria, dzięki której wygrywano wszystkie prawie bitwy. I przez pryzmat armii patrzono na politykę.

Na Polsce i Litwie zemścił się brak myślenia politycznego, tak samo jak na Austrii w wieku XX zemścił się brak myślenia kategoriami militarnymi. Nie da się żyć ani samą polityką, ani samą wojną. Siła Moskwy polegała na prymacie doktryny politycznej nad wojskową. W Polsce było na odwrót, w Szwecji było na odwrót, w Austrii w ogóle nie było doktryny wojskowej tylko jakaś inna, jakaś doktryna łóżkowa i łapówkowa. Jedynie Turcy mieli doktrynę polityczną i wojskową na odpowiednim poziomie. Były to jednak doktryny bardzo uproszczone. Sprowadzały się do jednego właściwie zadania – naprzód!

Strach przed Turkami paraliżował Europę, nie paraliżował jednak Polski. Winien więc był król – gdybam, ale co mi tam – podzielić się z Turcją wpływami w tej części kontynentu i na długie lata załatwić sprawę. Na to jednak nie mógł się zgodzić papież, którego z kolei Habsburgowie traktowali jak kapelana własnej rodziny.

Początkiem końca układu, o którym piszę było odwrócenie dynamiki jego ruchu, wiązało się to z definitywnym osłabieniem jego najważniejszego i scalającego całość elementu czyli Turcji. Kto tego dokonał? Polska. Tak, właśnie. Polska tego dokonała. Mówię o tak zwanej wiktorii wiedeńskiej. Mamy nieszczęśliwy zwyczaj nierozumienia polityki i złego odczytywania znaków. Nie trzeba było iść pod Wiedeń. Turcy nigdy nie zawładnęliby Austrią na stałe, a jeśliby do tego doszło, to jeszcze tego samego dnia z Berlina i Moskwy wyruszyłyby do Warszawy poselstwa z wszelkimi pełnomocnictwami, gotowe na wszelkie ustępstwa i cesje. Byle tylko ratować układ, którego oba kraje były częścią. Pozostawała jeszcze kwestia Węgier, lojalnego sojusznika i lennika sułtana. Dlaczego lojalnego? Polecam lekturę pamiętników Franciszka Rakoczego, można się z nich dowiedzieć czym charakteryzowała się polityka Habsburgów na Węgrzech. Po przeczytaniu tychże człowiek przestaje się dziwić wyskokom różnych Hitlerów i Fritzlów. Węgry potrzebowały samodzielności i wolności, najwięcej zaś tej wolności gwarantował  sułtan. Nie Niemcy bynajmniej. Po klęsce Austrii w wojnie z Turkami trzeba było przebić ofertę. Cesarstwo tureckie zaczęłoby wtedy zdychać z przeżarcia. Śmiejecie się, że uprawiam tu ulubioną zabawę wszystkich politycznych frustratów? Być może, ale od uświadomienia sobie pewnych rzeczy bardzo wiele zależy.

Po klęsce Turków pod Wiedniem zwrócili się oni w kierunku Moskwy i tam też doznali klęsk największych oraz ostatecznego upadku, ponieważ Moskwa żywiła się już wtedy Rzeczpospolitą czerpiąc z niej siły, a przy tym znajdując wdzięcznego sojusznika w domu brandemburskim. Nowy układ dojrzewał długo, ostatecznie ukształtował się w roku 1792 i wtedy dokonano dwustopniowej likwidacji Polski wciągając do tego zapłakaną i zawstydzoną Austrię, która pamiętała co prawda ową wiktorię wiedeńską, ale jakby tak przez mgłę. Zarówno Moskwa jak i Berlin były – po usunięciu z układu Turków i Szwedów  gotowe zbudować nowy układ i oprzeć go na własnej hegemonii. Austria jako element trzeci potrzebna była jedynie do tego by gwarantować stabilność tego układu.

Po co ja to wszystko piszę? Czynię to ponieważ sądzę, że w naszej części Europy szykują się bardzo poważne zmiany. Polska nie będzie nikomu potrzebna, a stabilizatorem układu niemiecko-rosyjskiego zostanie na powrót Turcja. Nie wierzycie? Poczekajcie jeszcze ze dwa lata. Zacznie się od bankructwa Grecji i rozciągnięcia nad nią jakiegoś parasola ekonomicznego. Parasol ten nie wystarczy jednak, biorąc pod uwagę dynamikę Greków, potrzebny będzie inny – militarny i tego dostarczą Turcy. Co dalej? Nie wiem. Myślę, że nasz świat będzie się kończył powoli wraz ze wzrostem potęgi tureckiej, na który to wzrost zgodę wyrażą Amerykanie, o ile Turcy obiecają, że nie będą ruszać Izraela. Kiedy Turcja zacznie się na powrót liczyć w Europie nastąpi koniec Polski. I mało pocieszające jest to, że nastąpi również koniec Grecji, koniec Bułgarii i Jugosławii.

Wszystkich zapraszam na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupowania książek.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika krzyh

16-11-2011 [10:28] - krzyh (niezweryfikowany) | Link:

nad Grecją? Są skonfliktowani o Cypr. Grecja skoro jest jeszcze w strefie euro powinna dodrukować tyle kasy ile jej trzeba by wyjść z długów nikogo o zgodę nie pytając co oczywiście zaraz wywołałoby skok inflacyjny waluty czyli zapłaciliby pozostali członkowie strefy a Grecy mieliby problem z głowy :) Tak powinni zrobić nie bacząc że Merkel z Sarkozym dostają szału.

Obrazek użytkownika Coryllus

16-11-2011 [11:23] - Coryllus | Link:

Grecy właśnie stracili niepodległość, to co mają zrobić? Nikt tam nie podejmie takiej decyzji.

Obrazek użytkownika W.J.

17-11-2011 [00:51] - W.J. (niezweryfikowany) | Link:

Ciekawe są te rozważania. Przy tak durackich rządach od ponad dwudziestu lat wybieranych przez równie durnych wyborców, nic dobrego nas nie czeka. Jedynie nagły przypływ rozumu może nas uratować.