Moje wspomnienia z rozmów londyńskich w latach 1956 – 60 wywołały wypowiedzi na temat stosunku do polskich problemów granicznych i do naszych wschodnich i północnych sąsiadów.
Całość tej problematyki należy do niezabliźnionej rany dziedzictwa stalinowskiego.
Pisałem o tym przy różnych okazjach, a szczególnie w „niezależnej” /między innymi art. „Czy musimy kultywować spuściznę po Stalinie” z 28 listopada 2010 r./.
Problem polega na tym, że najlepszą okazją dla rewizji spadku po Stalinie była chwila rozpadu Sowietów i że ta chwila z winy polskich ówczesnych władz nie została wykorzystana. Jedynym partnerem w tej sprawie mógł być Jelcyn, który dawał wyraźnie znać, że jest gotów do współdziałania w tej mierze. Jego oferta została najwyraźniej odrzucona bynajmniej nie w interesie Polski, ale chyba w fałszywie pojętym interesie amerykańskim. Ironią losu jest to, że Amerykanie, przez kogo nie byliby reprezentowani, wycofali się z tej polityki zostawiając nie po raz pierwszy Polskę na lodzie.
Oczywiście nie było żadnej gwarancji, że próba porozumienia się z Jelcynem przyniesie pożądany rezultat, ale przecież nie było żadnego ryzyka, a nasze kontakty z Rosją podniosłyby tylko nasze notowania w USA. Najlepszym tego dowodem była moja rozmowa z ówczesnym ambasadorem amerykańskim w Polsce Reyem, który w przystępie szczerości namawiał do utrzymywania dobrych stosunków z Rosją. Dla mnie oznaczało to tylko jedno, a mianowicie ażebyśmy się pozbawili złudzeń, że Ameryka pomoże nam w konflikcie z Rosją, które to złudzenia tak fatalnie zaciążyły na naszej przeszłości.
W 1991 roku sytuacja była taka, że można było realnie osiągnąć dość duże zmiany w wielu elementach postsowieckiego dziedzictwa ze sprawami granicznymi włącznie.
Dzisiaj sytuacja uległa pozornej petryfikacji, ale przecież proces rozpadu stalinowskiego imperium nie został zakończony i możemy spodziewać się jeszcze wielu zmian. Problem polega na tym żeby być przygotowanym na nie. Nie rezygnowałbym z działań dyplomatycznych, historia, szczególnie nasza własna, poucza nas, że uzgodnienia w tym trybie niejednokrotnie nie są warte papieru, na którym zostały napisane. Większą wagę przykładałbym do działań praktycznych jak tworzenie więzi gospodarczych ze szczególnym uwzględnieniem włączenia do nich miejscowej Polonii, wpływów kulturalnych, ożywienia ruchu turystycznego, a przede wszystkim podniesienia poziomu atrakcyjności Polski w oczach ludności zamieszkałej w sąsiedzkich krajach.
Przecież właśnie ten poziom atrakcyjności Polski był przyczyną powodzenia idei unijnej nie tylko na terenie obecnej Białorusi i Ukrainy, ale także krajów bałtyckich /Inflanty/ i ówczesnych Multanów.
Prowadzenie takiej polityki wymaga zasadniczej zmiany stosunków w Polsce i to nie tylko rządu, ale nade wszystko stworzenia zupełnie innej dynamiki rozwojowej.
W odniesieniu do skuteczności oddziaływania to wprawdzie Polska na uchodźstwie została odrzucona przez władze „III Rzeczpospolitej”, ale przecież świadomość istnienia polskiego państwa niepodległego i jego kontakty z krajem stworzyły podstawę do zaistnienia polskiego ruchu oporu na terenie kraju, a współcześnie do budzenia świadomości o prawdziwym obliczu obecnej rzeczywistości politycznej.
Wbrew temu co się sądzi wpływy ukraińskich nacjonalistów z pod znaku OUN i UPA nie są tak wielkie, czego najlepszym wyrazem jest stan rządów na Ukrainie. Wszystko wskazuje na to, że organizacje te były i są chyba nadal sterowane z zewnątrz wcale nie w interesie narodu ukraińskiego.
W polityce wschodniej Polska musi się pozbyć fałszywie pojętej „poprawności politycznej” nakazującej rezygnację z jakichkolwiek roszczeń na rzecz utrzymywania sztucznych „dobrosąsiedzkich” stosunków. Nic bardziej fałszywego, najlepszą metodą jest zademonstrowanie swojej siły i to nie tylko materialnej, tylko najpierw trzeba ją stworzyć.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3542
sprawiedliwość. To filary dobrobytu. Bez tego ani rusz. Żle się pracuje ze świadomością, że się jest okradanym przez kolesi z PO.
Szanowny Panie, to ja wyrażałem poprzednio swoja opinie. Z aktualna Pana wypowiedzią w zasadzie się zgadzam. Tak rzeczywiście w 1991 r. była szansa dokonania korekty granic całkowicie zmarnowana z wyłącznej polskiej winy. Jeśli na prawdę chcemy dokonać pewnej korekty to klucz do rozwiązania problemu leży w Moskwie. To Moskwa zabrała nam pól terytorium i tylko Moskwa jest w stanie nam pomóc coś odzyskać pod warunkiem, że my uznamy, że Moskwa na wschód od nowej granicy ma swoje interesy. Nie mogę się zaś z panem zgodzić odnośnie znaczenia wpływów OUN. Jeżdżę tam i obserwuję co się dzieje od 1991 r. Początkowo było nie do pomyślenia gloryfikowanie OUN- UPA co najwyżej szeptano o tym po kątach. A dziś książki, pomniki nazwy ulic, (ostatnio w jednej wsi pojawiła się ulica batalionu Nachtigall), przemarsze w tym młodzieży szkolnej w kolumnach czwórkowych we Lwowie (osobiście to nagrywałem) , faszystowskie obozy młodzieżowe też widziałem i młodzi gówniarze pluli w moim kierunku bo jestem przeklętym Lachem, proszę przejechać się w lecie do Czerwonogradu i zobaczyć taki obóz na miejscu kaźni Polaków, proszę tez zobaczyć w jakim duchu wychowuje młodzież Płastun ), plakaty wystawy, muzea poświęcone zbrodniarzom, współwładza w samorządach w 4 obwodach. Tak urośli w siłę w czasach Juszczenki. Od początku przestrzegałem przed popieraniem pomarańczowej rewolucji. Proszę porównać co mówił o zbrodniach UPA prezydent Krawczuk z tym co mówił Juszczenko
"Dzisiaj sytuacja uległa pozornej petryfikacji, ale przecież proces rozpadu stalinowskiego imperium nie został zakończony i możemy spodziewać się jeszcze wielu zmian. Problem polega na tym żeby być przygotowanym na nie.... "
A czy jesteśmy przygotowani jako państwo? Jaki koń jest każdy widzi. Na dobrą sprawę to ten okres się nie zakończył, bo świat nie bardzo się chce z tego rozliczyć.
"Amerykanie, przez kogo nie byliby reprezentowani, wycofali się z tej polityki zostawiając nie po raz pierwszy Polskę na lodzie...."
Chyba zawiodła koncepcja poszukiwania mocnego sojusznika za oceanem, a jeśli nie on to kto, bo jak na razie to jesteśmy sami zdani tylko na siebie (a to za mało) lub na jakiś nieprawdopodobny zbieg okoliczności wynikający z następstw tąpnięcia o natężeniu 10 stopni w skali Richtera? Czy takie tapnięcie może przynieść finansowy światowy kryzys? Nie sądzę bo są w Europie kraje które sobie z tym poradzą, choćby Niemcy, będące jak by nie było piątą światową potęgą gospodarczą. Dobra komitywa z naszym wschodnim sąsiadem tylko wzmocni ich pozycję. Bo czego potrzebuje potęga gospodarcza by nią nadal być, surowców i rynków zbytu i na wschodzie to właśnie może mieć. Czy możemy coś ugrać będąc w środku? Pewnie tak i to bardzo dużo, bo jest nas 38 ml, mamy wykształconą młodzież i bogactwa, które mogą zapewnić niezależność. Dodatkowo jeszcze niezłe rolnictwo na niezniszczonych przez nadmierną eksploatację glebach. Nie tak łatwo można zmarginalizować taki naród proponując marną stopę życiową i brak perspektyw. Jeśli wielcy tego świata chcą realizować jakieś cele to niestety bez Polaków jako podmiotu się nie da. I to być może jest nasza karta przetargowa, którą warto zagrać.