Polska medycyna z bliska

Odwiedziłem szpital kliniczny w jednym z czołowych ośrodków kształcenia polskich lekarzy. Oczywiście nie całkiem z własnej woli. Przez blisko dwa tygodnie mogłem, z pozycji pacjenta, oglądać tego rodzaju placówkę. Z tego 5 dni spędziłem tam za bezdurno  bo u nas szpitale w weekendy i święta pracują na jałowo. Nikogo dotąd nie zaniepokoiło to, że choroby i olbrzymie koszty stałe szpitali nie robią sobie przerw.

 

Już pierwsze wrażenie jest odpychające, bo budynek z elewacją nie odnawianą porządnie, chyba od jego wybudowania 200 lat temu, sprawia wrażenie zrujnowanego dworca kolejowego na prowincji. Wewnątrz jest stara posadzka uzupełniana nowymi płytkami terakoty nie pasującymi kolorem i wymiarami, lub wyłożona PCV sprzed lat, też uzupełnianym miejscami nowszym, ale nie pasującym wzorem i kolorem. Tynki, podobnie jak z zewnątrz, w jednym miejscu wypuczone, gdzie indziej pokryte ciemnym liszajem, odpadające. Stolarka wiekowa, z wygnitymi fragmentami i trzymająca się w niektórych miejscach na kilkudziesięciu warstwach farby. Umeblowanie w większości z czasów za komuny.  Wszystko to potęguje wrażenie wspomnianego dworca, gdzie strach dotknąć się czegokolwiek. Mury szczęśliwie wzniesione za cara,  a wiec solidne...

 

Na parterze ulokowane jest ambulatorium, bezustannie zatłoczone. Przy okienku rejestracji co i rusz rozlegał się przenikliwy krzyk, podobny w tonie do głosu gaździny rozpędzającej świnie w chlewiku – Zapisy na przyszły rok przyjmowane będą po 1 grudnia!  Zaraz obok aula i tłum studentów, jak dawniej w przytłaczającej większości dziewcząt. Wśród tego krąży personel przybytku, nic nie odróżniający się niechlujną fryzurą i szarzyzną wymiętego odzienia od pacjentów. Najlepiej prezentują się pielęgniarki ubrane w pełny, biały strój służbowy. Lekarze, nawet w stopniu profesora, mają natomiast często powycierane brudem okolice kieszeni fartucha...

 

Na oddziale dla hospitalizowanych chorych mniej więcej tak samo. W salach łóżka i materace nowsze, ale niemal każde innego typu. W mojej,  czteroosobowej każde łóżko miało inny fasom, ale wyposażone były tylko w dwa rodzaje materaców. Pościel była przyzwoita i czysta. Korzystanie z oddziałowych sanitariatów wiązało się zaś z niemałymi emocjami. Dezynfekcja desek klozetowych, sedesów i brodzików po każdym użyciu jest w klinikach polskich uczelni medycznych dotąd nieznana. Dezynfekowano tylko wanny, więc w wannie brałem w kucki  prysznic z telefonu.  Gorzej natomiast było z sedesem – obsztorcowano mnie gromko po przyłapaniu na tym, że dla przecierania klozetu olewałem kłąb papieru toaletowego płynem do dezynfekcji rąk, znajdującym się przy umywalkach...

 

Lekarz czym wyższy w hierarchii, tym wyraźniej traktował człeka jak jakąś paskudę.  Fajnie było doświadczać takich demonstracji pogardy dla pacjenta, prezentowanych przez profesorów studenckiemu audytorium. Okazją do tego były pokazy, na które wyciągano nieszczęśników z sal bez pytania o ich zgodę. Gdy pierwszy raz usiłowało mnie wyciągnąć na coś takiego nieznane mi niechlujne indywiduum, oznajmiłem – Wypadałoby aby pani się wpierw przedstawiła, a potem  spytała, czy się na to godzę.  Moja uwaga wywołała wielkie zdziwienie i niemniejszą obrazę majestatu...

 

W takim to anturażu kształceni są przyszli lekarze w jednej z metropolii naszej ukochanej ojczyzny...