Wojsko i biurokracja

Liczebność personelu podległego Ministrowi Obrony Narodowej wynosi 250.000 etatów. Takie oświadczenie wygłosił 21 sierpnia w Sygnałach Dnia programu I-szego Polskiego Radia pan Bogdan Klich i chyba wiedział co mówił. Jak powszechnie wiadomo, z tego wszystkiego około 100.000 ludzi liczy sobie Wojsko Polskie. Informacja o tym. kim są ci pozostali, w liczbie 150.000 głów, jest pewnikiem objęta najściślejszą tajemnicą państwową...

 

Słuchając tego przypomniało mi się z czasów młodości dowcipne dziełko pana Cirylla N. Parkinsona pod tytułem Prawo Parkinsona – czyli w pogoni za postępem. Przytacza on tam ciekawe dane statystyczne dotyczące biurokracji brytyjskiej. Np. w Admiralicji wzrosła prawie dwukrotnie liczba urzędników w czasie gdy zmniejszyła się o blisko 1/3 liczba oficerów i marynarzy Royal Navy. Jeszcze większą ciekawostką jest rozwój liczebny Ministerstwa Kolonii z 372 etatów w roku 1935 do 1.661 w roku 1954, to jest w czasie, gdy Wielka Brytania straciła przytłaczającą większość kolonii...

 

Pan Parkinson zaobserwował dwa zjawiska: 1 – urzędnik pragnie mnożyć sobie podwładnych; 2 – urzędnicy przysparzają sobie wzajem pracy. Karykaturalną ilustracją tych nieomal aksjomatycznych twierdzeń może być anegdotyczna historyjka o zatyraniu się prawie na śmierć personelu biura zarządu koncernu Kruppa w czasie wielkiego kryzysu lat 1929-33. Otóż w miarę wygasania produkcji rosła ilość pracy biuralistów i to tak, że gdy już wszystkie zakłady Kruppa stanęły, w biurze zarządu zabrakło ludzi do pracy i pracownicy nie mieli czasu nawet na sen. Niewiadomo czym by się to skończyło, gdyby Her Friedrich Krupp nie wygonił wszystkich do domu i nie zamknął biura na klucz...

 

Tak więc państwo biurokraci z MON mają pewno odruchy zbliżone do tych, które wykazywał personel Ministerstwa Kolonii gdy brytyjskie imperium traciło kolonie jedną za drugą. Przecież na oczach naszych biuralistów liczebność armii zmniejszyła się z 400 do 100 tysięcy, a więc czterokrotnie. Nie dziwmy się więc, że urzędnik MON zajęty jest ważniejszymi dla siebie sprawami niż wyposażanie i uzbrajanie wojska. A o tych sprawach nie może decydować jakiś zupak, bo to podważałoby przecież cywilną kontrolę...

 

Wspomniane towarzystwo na chwilę strącone zostało na ziemię przez gniew jednego generała, ale nie łudźmy się,  niedługo wszystko powróci do normy. Jedno tylko mogłoby zmienić sytuację – pozostawienie ministrowi do dyspozycji najwyżej 150 urzędników w MON, a reszta?... A o resztę niechby się martwili właśnie generałowie, a w takim układzie mieli by do dyspozycji na pewno więcej pieniędzy i to chyba znacznie więcej!