Jest u nas kolumna w Warszawie

Warszawa i jej mieszkańcy od końca XVI wieku godnie pełnili honory pierwszego miasta Rzeczpospolitej, siedziby i symbolu najwyższych władz Polski. W momentach dziejowych, Warszawa na ogół nie hańbiła się tchórzostwem. Zdawała egzamin z rycerstwa i patriotyzmu, przeważnie lepiej od swoich elit. Można tak powiedzieć szczególnie wtedy, gdy weźmie się pod lupę cechy ponadczasowej warstwy, którą określić można jako dworactwo...

 

W czasie insurekcji kościuszkowskiej  warszawiacy bili się o Polskę pod komendą pułkowników – szewca Jana Kilińskiego oraz handlarza koni Berka Joselewicza. W noc listopadową zdobywali Arsenał. Innego listopada, o świtaniu odrodzenia Polski, rozbrajali Niemców na ulicach swojego miasta. Za niecałe dwa lata, w roku 1920 masowo stawali w szeregach Wojska Polskiego. Na ochotnika zgłaszała się głównie młodzież – studenci, gimnazjaliści i chłopcy terminujący w handlu i rzemiośle. Własnymi piersiami zatrzymali 15 sierpnia nawałę bolszewicką na przedpolach Warszawy pod Wólką Radzymińską i pod Osowem.

 

W noc niemieckiej okupacji Warszawa była nie tylko centrum, ale też natchnieniem oporu i konspiracji. Była po prostu sercem Państwa Podziemnego. To tu w marcu 1943, pod Arsenałem harcerze-żołnierze AK odbili swojego kolegę, Jana Bytnara „Rudego”, przewożonego z przesłuchania na Gestapo. 1 lutego 1944 r. na bruk warszawskiej ulicy rzucono ścierwo SS-Brigadefuhrer und Generalmajor der Polizei, oberbandyty niemieckiego  o nazwisku Franz Kutschera. Chłopcy z warszawskiego Kedywu wywlekli go z samochodu po środku miasta i zastrzelili jak wściekłego psa. W kolejnym sierpniu, w roku 1944 Warszawa stanęła do walki w imieniu całej Polski, jak się potem okazało, zdradzonej przez sojuszników: Sowiety, Anglię i USA. Stolica zapłaciła cenę straszliwą za swoją odwagę i waleczność...

 

Samotny zryw do boju, miasta wiernego Ojczyźnie i aliantom, różnie jest oceniany. Jedno przy tym jest pewne. Gdy napastnik zadaje ci gwałt w twoim, własnym domu – masz prawo podjąć z nim walkę. A gdy on wymorduje ci w bandyckim odwecie domowników i rozwali dom, to dopuści się ohydnej zbrodni wołającej o przekleństwo i karę boską.

 

Tak właśnie stało się w Warszawie. W czasie powstania Niemcy zabili – głównie w masowych egzekucjach – blisko 200 tys. cywilów nie biorących udziału w walkach. Po kapitulacji zwycięzcy WYPĘDZILI całą ludność milionowego miasta i niczym stepowa dzicz jęli mścić się na kamieniach. Od Hunów odróżniała ich tylko metodyczność działania nowoczesnymi środkami – miotaczami ognia i wydajnymi materiałami wybuchowymi. Nie żadni mityczni naziści, lecz saperzy regularnej armii niemieckiej, Wehrmacht’u,  wpierw podpalali domy, a w wypalonych murach, skrupulatnie kamienica za kamienicą, ulica za ulicą, kwartał za kwartałem zakładali fachowo ładunki wybuchowe i odpalali je. Posuwali się tak metodycznie, nie omijali zabytków i kościołów – mordowali miasto!...

 

Miejsce mojego dzieciństwa – Warszawa przełomu lat 40. i 50. – to morze ruin oraz groby na skwerach i wśród gruzów. Gdy zamknę oczy widzę te obrazy: – matka prowadzi mnie za rękę ulicą Leszno, a ta ulica wyłożona elegancką, bazaltową kostką, teraz pod ułomkami cegieł, to nieledwie półtora metrowa ścieżka w głębokim wąwozie gruzów; – ojciec pochyla się nad grobem wśród ruin przy ulicy Bielańskiej, zdejmuje z krzyża hełm, próbuje odczytać zatarty nekrolog i wiesza z powrotem hełm na krzyżu; – znów idę z matką, tym razem ulicą Puławską, z rozkopanego skweru przy Odyńca rozchodzi się potworny, duszący smród bo ekshumują właśnie olbrzymi, zbiorowy grób...

 

Warszawa ma w swej historii też wstydliwe karty. Tutaj rezydowali ambasadorzy wypłacający złote ruble lub inne srebrniki. To tu, w XVIII wieku odbywały się wolne elekcje pod ochroną obcych wojsk. Po Kongresie Wiedeńskim na Placu 3 Krzyży stanął kościół pod wezwaniem św. Aleksandra, wotum dziękczynne patrycjatu warszawskiego za króla Polski, cara Aleksandra I, pomazanego przez polskich biskupów z woli Watykanu. Po jego śmierci w 1825 r. koronowano w Warszawie jeszcze jednego króla Polski, cara Mikołaja I...

 

W czasach mojej młodości, jeszcze w latach 60. spotykało się warszawiaków prawdziwych, których łatwo było odróżnić od flancowanych. Cechowali się specyficzną dumą, na przykład fachowcy tacy jak ślusarz, tokarz, czy giser uważali się za rzemieślników nawet, gdy byli pracownikami wielkich zakładów. Według nich robotnikiem mógł być tylko pracownik z przyuczenia, niewykwalifikowany. No a przedwojenni tramwajarze, kolejarze, pracownicy elektrowni i gazowni stanowili nieledwie arystokrację rodową. Obyczajowość lumpenproletariatu z przedmieść była całkowicie odmienna od postawy warszawiaków rzemieślników. Dla nich kradzież stanowiła hańbę jedną z największych, a złodziej w rodzinie był nie do pomyślenia...

 

Natomiast dzisiaj – jak śmiem to widzieć – w Warszawie wydatnie zaznaczają się tradycje rodowe z lumpenproletariackich przedmieść. W ich optyce kradzieży winien jest ten, kto nie umie upilnować swojej własności. Miasto zasnuwa też ciężka atmosfera wspomnianego dworactwa oraz płynących z ambasad rubli i srebrników. Stało się tak chyba za przyczyną tego, że liczebnie zaczęli przeważać, wespół z sekretarzami PZPR z potomstwem, tacy jak ci w białych skarpetach, którzy z Gdańska przyjechali tu w pięciu jednym powiązanym na drut trabantem, a teraz są elytą, milionerami i managerami bankowymi...

 

Powinniśmy wszak pamiętać wszyscy – historia się nie skończyła, a warszawska ulica ma też tradycję takową, że na jej to latarniach wieszano zdrajców z Targowicy! Jak skonstatował wieszcz – ...”ma ta ulica taką ciasną szyję, że z niej – by słowo wyszło, to jak działa bije”...

 

...Usłyszycie wy wtenczas serc naszych złodzieje,

Jaki wiatr z tej ulicy na miasto powieje”...

 

Winić za zdradę zdradzonego! – to etyczny wynalazek jałtańskiego dogoworu. Niejako przy okazji, bandytę można uwolnić od odium barbarzyńskiej zbrodni. Nie rozumiem, czemu to ma służyć, bo przecież nie wyparto się jeszcze europejskiego etosu, tradycji rycerskiej i honoru. Nie ogłoszono, że na brytyjskim tronie zasiadła przekupka z buraczanym berłem w garści, a Biały Dom zasiedlił obergeszefciarz, zajęty głównie ślinieniem liczonych dolarów. Nie powołano też superalfonsa  na lokatora Pałacu Elizejskiego. Przeciwnie, płyną ze wszystkich tych ośrodków Cywilizacji Zachodniej wielkie słowa o szlachetności, wolności i prawości...