Kittel i Marszałek bez prawa do zawodu - kolejna odsłona

W kolejnej odsłonie dotyczącej historii tzw. dziennikarstwa śledczego uprawianego przez Annę Marszałek i Bertolda Kittela oraz mego postulatu by dziennikarze ci złożyli wszystkie otrzymane nagrody i wyróżnienia - poniżej publikuję obszerne fragmenty sensacyjnej i demaskatorskiej ekspertyzy prasoznawczej wykonanej przez pracownika Zakładu Prawa Prasowego Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.

Ekspertyza wykonana została na potrzeby prowadzonegow okresie od początku stycznia do końca września 2001 r.przez Prokuraturę Wojewódzka w Warszawie śledztwa w sprawie ewentualnych źródeł inspiracji niektórych publikacji prasowych, zawierających negatywne oceny wobec osób zajmujących stanowiska publiczne w państwie i publikowane w celu usuniecia tych osób z pełnionych funkcji lub zajmowanych stanowisk.

Śledztwo dotyczyło, ogólnie rzecz biorąc ewentualnego udziału funkcjonariuszy dawnego Urzędu Ochrony Państwa w pojawieniu się w końcu roku 2000 cyklu publikacji śledczych wymierzonych przeciwko niektórym członkom rządu Premiera Jerzego Buzka.

Postępowanie przygotowawcze prowadziła, w ramach specjalnie do tego powołanej grupy prokuratorów, Prokuratora Wojewódzka w Warszawie pod sygn. akt V Ds. 7/01 i pod osobistym nadzorem Zbigniewa Wassermanna ówczesnego Zastępcy Prokuratora Generalnego RP.

Postępowanie wszczęto, po pojawienia się informacji, iż kolejnym bohaterem publikacji pary dziennikarzy śledczych Anny Marszałek i Bertolda Kittela, po Marku Kempskim – ówczesnym Wojewodzie Śląskim oraz Jerzym Widzyku – Ministrze Transportu, będzie nie kto inny ale Lech Kaczyński - ówczesny Minister Sprawiedliwości.

Śledztwo ostatecznie umorzono w niecałe dwa miesiące po dymisji Lecha Kaczyńskiego z funkcji Ministra Sprawiedliwości (co nastąpiło o ile pamiętam w połowie 2001 roku), i objęcia przez prokuratora Stanisława Iwanickiego tego stanowiska.

Dymisja L. Kaczyńskiego odbyła się w atmosferze konfliktu z ówczesnym kierownictwem UOP, kiedy to za zgodą Kaczyńskiego aresztowano Zastępcy Szefa Delegatury UOP w Katowicach pod zarzutem jego współpracy z grupą przestępczą.

Śledztwo prokuratorskie o sygn. akt V Ds. 7/01 umorzono, spec. zespół rozwiązano, prokuratorów członków grupy karnie przeniesiono do innych jednostek prokuratury, natomiast pokrzywdzonymi działaniami prokuratury pod rządami ministra Lecha Kaczyńskiego ustanowiono …. Annę Marszałek i Bertolda Kittela.

Skorzystali oni ochoczo z prawa do zapoznania się z aktami śledztwa, i przeczytali stenogramy z przesłuchań prawie 100 świadków, głównie dziennikarzy, swoich kolegów po fachu, którzy do tej sprawy zaznawali.

Akta śledztwa są jawne i dostępne są dla każdego obywatela, który powołując się na uprawnienia wynikające z przepisów ustawy o dostępie do informacji publicznej, tego zażąda.

Cytowany poniżej sensacyjny i demaskatorski materiał dla dwójki dziennikarzy, bo precyzyjnie analizujący „efekty” pracy dziennikarskiej naszych bohaterów, opracowany został w końcu pierwszej połowy 2001 roku przez dr Macieja Pacułę z Uniwersytetu Warszawskiego.

Przedstawione obszerne fragmenty ekspertyzy dotyczą artykułu pióra Anny Marszałek i Bertolda Kittela zatytułowanego „Jak zarobić na powodzi”, który został opublikowany w gazecie „Rzeczpospolita” w dniu 28 grudnia 2000 r. (czyli w niecałe 3 tygodnie po publikacji tekstu o Marku Kempskim p.t. „Wojewoda w sieci” ).

Materiał, który stał się przedmiotem analizy pracownika Zakładu Prawa Prasowego UW, miał w zamiarze autorów publikacji, stanowić kolejny wątek wykrytej przez nich domniemanej afery korupcyjnej na Śląsku (jak już wykazałam w poprzednim wpisie żadnej afery nie było).

Skracając - artykuł „Zarobić na powodzi” opisywał osobę Zbigniewa Bugaja, urzędnika państwowego i bliskiego znajomego ówczesnego ministra transportu Jerzego Widzyka, który miał na bazie funduszy publicznych przeznaczonych na usuwanie skutków powodzi i budowy autostrad nieuczciwie wzbogacić się, a Jerzy Widzyk roztaczając nad Bugajem parasol ochronny, wykorzystując oczywiście sprawowaną przez siebie funkcję, jemu w tym wzbogacaniu się pomagać.

Ekspertyzy w tym miejscu nie będę streszczać. Jest to materiał dość obszerny, posługujący się trudnym quasiprawniczym językiem. Nie mniej analiza ujawnia całą prawdę o warsztacie dziennikarskim utytułowanych dziennikarzy śledczych, i jest to pierwszy publicznie dostępny materiał ekspercki tego typu.

Zachowałam styl i pisownię oryginalną. Podkreślenia pochodzą ode mnie. Na końcu tekstu podaję niezbędne odnośniki do źródeł otwartych.

Czynię w tym miejscu pewne zastrzeżenie wobec autora ekspertyzy. Zastrzeżenie nie dotyczy jego działalności zawodowej jako prasoznawcy, ale jego działalności poza zawodowej. Otóż, autor materiału eksperckiego dr Maciej Pacuła figuruje w Raporcie Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej WSI (M.P. Nr 11 z dnia 16.02.2007 r. str. 342) jako współpracownik WSI.

Zapis w Raporcie dotyczący osoby Macieja Pacuły, brzmi następująco, cyt.:

„Maciej PACUŁA
Pracownik naukowy Instytutu Dziennikarstwa UW. Wskazywał WSI studentów w celach werbunkowych”.

Tak oto na łamach portalu Money.pl Maciej Pacuła tłumaczył się ze swych tajnych kontaktów z wojskowymi spec. służbami, cyt.:

"Jestem zdumiony taką informacją. Oficerowie WSI kontaktowali się ze mną, prosząc o to, żebym ewentualnie wskazywał takie osoby, ale tego nie czyniłem. Uważam, że byłoby to nieracjonalne i nieuzasadnione w warunkach, kiedy Polska nie ma zagrożeń wojennych, więc takich osób nie wskazywałem" - powiedział PAP Pacuła”.

Opinia publiczna, w tym studenci i karda naukowa UW nie poznała (przynajmniej oficjalnie) okoliczności podjęcia przez Macieja Pacułę współpracy z WSI, jej okresu oraz efektów.

Dlatego nie wiem, czy prezentowana ekspertyza powstałą przed, w trakcie, czy też po ustaniu współpracy jej autora z WSI, nie wiem także jaki ewentualny wpływ dla samej ekspertyzy mogła mieć sama współpraca.

Powyższe informacje podaję, ze względu na elementarną uczciwość.

Pozdrawiam gorąco.

MariArgus

PS. CD. …..

„Maciej Pacuła
Zakład Prawa Prasowego
Instytutu Dzienikarsktwa
Uniwersytetu Warszawskiego

( … )

Ad. 8. Kolejny przekazany mi do analizy materiał prasowy, opublikowany w „Rzeczpospolitej” 28.12.2000, pod wyraźnie sugestywnym tytułem „Zarobić na powodzi” oraz jego wersja on-line’owa umieszczona pod tą samą datą w internetowym „Archiwum Rzeczpospolitej” zawierają następujące informacje,
znaczące z punktu widzenia prowadzonego postępowania z art. (…):

- 8.1. Dane o osobie, pełnionych funkcjach publicznych i majątku Zbigniewa Bugaja oraz jego rodziny jak również o jego wzbogaceniu się w okresie pełnienia owych funkcji publicznych i w związku z ich pełnieniem – w wyniku nieetycznego i bezprawnego wykorzystywania powierzonych mu stanowisk i posiadanych znajomości. Składa się na nie duża na pierwszy rzut oka ilość różnych danych i informacji szczegółowych, mogąca pozorni wskazać przy szybkiej lekturze na bezpośrednie korzystanie przez autorów z różnych i licznych osobowych i instytucjonalnych, wiarygodnych i staranie udokumentowanych źródeł informacji.

Jednak już przy pierwszej dokładniejszej i bardziej systematycznej tylko analizie tekstu, zarówno charakter, jak również sam układ przedmiotowych informacji w inkryminowanym materiale, podobnie jak też niewielki de facto stopień ich szczegółowości może, moim zdaniem, wskazywać raczej na pośrednią drogę ich uzyskania w postaci już wcześniejszych zagregowanej (uprzednio zebranej i zestawionej w określonych celach przez osoby trzecie – niewykluczone również, iż zebranej na przykład, przynajmniej częściowo, w celach operacyjnych lub procesowych). W przeciwnym bądź razie zebranie i opracowanie nawet tak ogólnikowych i powierzchownych informacji, jakie w istocie opublikowano w inkryminowanym materiale prasowym, zajęłoby parze autorów zapewne zbyt dużo czasu i byłoby też nieproporcjonalnie kosztowne ze względu na mozaikowy charakter zbierania i opracowywania zawartych w tekście informacji oraz konieczność wykonania wielu czasochłonnych czynności związanych z ich ewentualnym bezpośrednim, dziennikarskim uzyskiwaniem, źródłową weryfikacją oraz konfrontacją poszczególnych faktów i danych w ternie w różnych instytucjach i urzędach z różnymi osobami fizycznymi a także z ich odpowiednim zestawieniem oraz powiązaniem w sposób zgodny z dziennikarskim, kwalifikowanym, kierunkowym, celowym obowiązkiem rzetelności i szczególnej staranności w dążeniu do prawdziwego informowania.

W mojej ocenie byłoby to możliwie jedynie w wyniku podjęcia i prowadzenia przez autorów własnych, żmudnych i odpowiednio długotrwałych czynności śledczych w ramach prowadzonego na zlecenie redakcji tak zwanego dziennikarskiego śledztwa równoległego. Połączonego z odpowiednio licznymi i długimi wyjazdami terenowymi oraz pobytami autorów w opisywanych miejscach lub z długotrwałą pracą większej ekipy dziennikarzy w Warszawie i w Krakowie oraz na Podbeskidziu, – co można byłoby zapewne stosunkowo najłatwiej sprawdzić i ustalić.

Na podstawie analizy przedmiotowego materiału prasowego wygląda na to, że jego autorzy ani sami nie przeprowadzili dziennikarskiego śledztwa ani też nie korzystali w opisywanej sprawie z pomocy odpowiedniej ekipy współpracowników.

Należy tu jeszcze raz podkreślić, że zdecydowana większość pozornie szczegółowych i oryginalnych informacji, zawartych w inkryminowanym materiale prasowym, jak się wydaje, nie stanowi absolutnie żadnych rewelacji, nieznanych wcześniej opinii publicznej jak również organom ścigania. Ponadto, są one wysoce nieprecyzyjne i ogólnikowe, (co wykaże szczegółowo dalej). Może to wskazywać, iż autorom, redakcji i wydawcy chodziło głównie lub jedynie o wykorzystanie faktycznie aferowych (jeśli takie istnieją) i skandalicznych oraz pseudoaferowych wątków opisanej sprawy do wywołania sensacji i podniesienia spadającego nakładu gazety za wszelką cenę.

Niektóre powoływane przez autorów „źródła” są bowiem zupełnie nie poważne i dyskwalifikujące parę znakomitych ponoć dziennikarzy śledczych gazety pragnącej też podobno nadal być dziennikiem opinii publicznej. Są nimi bowiem na przykład także po prostu zwykłe plotki i domysły bliżej nieokreślonych osób, o czym piszą otwarcie i bez najmniejszej żenady sami autorzy w swoim w istocie wtórnym i niepoważnym, jak się wydaje, rzekomo tylko demaskatorskim i śledczym materiale „aferowy”„ ( … ) wśród okoliczności mieszkańców krążą o dostatku, w jakim żyje urzędnik i jego rodzina” ( … )”. „Kilka tygodni temu aresztowano Kazimierza Sałabuna, zarządcę PKS w Żywcu. Zaraz potem po Żywcu rozeszła się plotka, że zatrzymano także samego Bugaja, który w przedsiębiorstwie był szefem rady doradczej. Plotkarze prawdopodobnie pomylili fakty i uznali, iż Bugajowi postawiono zarzuty za PKS. Tymczasem prokurator przesłuchiwał urzędnika w związku ze sprawą funduszy powodziowych.” Otwarte posługiwanie się przez dziennikarzy informacjami powyższego typu w rzekomo dokładnie zbadanej przez autorów oraz wykrytej i ujawnionej przez nich sprawie, mającej być wcześniej przedmiotem ich dziewkarskiego śledztwa, nie daje nam żadnych podstaw do uznania rzetelności i prawdziwości zarzutów stawianych wspólnie Z. Bugajowi i J. Widzykowi w przedmiotowym materiale prasowym.

W efekcie jedyne uprawnione wnioski, jakie faktycznie wynikają z zawartych w tekście informacji, dotyczą dosyć oczywistego, i jak się wydaje, również ewidentnie nagannego moralnie, społecznie szkodliwego konfliktu interesów oraz korupcjogennego i nepotycznego charakteru opisanej przez dziennikarzy sytuacji. Ponieważ wymieniony w nich funkcjonariusz samorządu terenowego i centralnej administracji państwowej, pełniący w nich kierownicze stanowiska wykonawcze i dodatkowo intratne kierownicze funkcje publiczne z wyboru i nominacji, bogaci się dzięki nim szybko i w sposób znaczący, budzący nie tylko zazdrość i zawiść otoczenia, ale także uzasadnia wątpliwości i podejrzenia. Dzieje się to bowiem w wyniku korzystania w sposób pośredni lub być może nawet bezpośredni za środków publicznych, na których wydatkowanie on sam lub jego polityczni przyjaciele albo protektorzy mają lub mieli decydujący wpływ.

Mimo oczywistej naganności moralnej powyższego procederu, należy jednak równocześnie zauważyć, że jest on niestety obecnie nagminny w Polsce w okresie dokonującej się nadal transformacji prawno-ustrojowej oraz gospodarczej, ze względu na specyficzny proces kapitalizowania się naszych rodzimych nowobogackich. Prasa utrwaliła nawet określenie na tworzenie powiązań parlamentarzystów, urzędników i neobiznesmenów w celu robienia nieetycznych, zakulisowych interesów orz budowania nowych tak zwanych „układów” różnego typu, które weszły już do języka potocznego i są w nim powszechnie używane: „TMK” – Teraz My Koledzy czy „Spółdzielnia” – na określenie grupy zwolenników i protegowanych b. wicepremiera J. Tomaszewskiego, etc. Są to więc typowe przejawy recydywy dobrze nam znanych klikowych powiązań ludzi sprawujących władzę, tym razem realizowane na zasadach neonomenklaturowych, w celu szybkiego robienia karier i bogacenia się. Zwalczanie powyższych patologicznych zjawisk przez powołane do tego organy państwowe przy pomocy odpowiednich środków i procesowych procedur prawnych jest jednak możliwe jedynie w tych przypadkach, w których dochodzi do naruszenia prawa karnego w sposób jednoznacznie przestępny, o odpowiednim stopniu społecznej szkodliwości, zawinienia i/lub zamiaru bądź skutku o prawem określonym charakterze i skali. Zaś w pozostałych przypadkach w demokratycznym państwie prawnym może sięgać tylko po środki dyscyplinarne i służbowe oraz po odpowiedzialność polityczną lub uruchamiać mechanizmy wyrażające społeczną dezaprobatę opisanych praktyk. Albo też podejmować odpowiednie inicjatywy legislacyjne, uniemożliwiające występowanie podobnie nagannych moralnie i korupcjogennych sytuacji w przyszłości, bądź działania prewencyjne i sanacyjne o innym charakterze.

- 8.2. Wielokrotnie powtarzają się w analizowanym tekście informacje, pseudoinformacje, sugestie i aluzje dotyczące osobistych oraz służbowych związków Z. Bugaja z ministrem J. Widzykiem. Połączone są one przy tym wyraźnie z mającymi w sposób oczywisty bulwersować czytelników stwierdzeniami (wyeksponowanymi wielokrotnie nie tylko w tytule i podtytułach ale i w treści inkryminowanego materiału prasowego), że zdobyty rzekomo w nieuczciwy i niezgodny z prawem sposób oraz nieproporcjonalnie duży, zdaniem dziennikarzy, majątek Z. Bugaja pochodzi ze środków publicznych na usuwanie skutków powodzi, a następnie ze środków na budowę autostrad, którymi dysponował lub dysponuje nadal minister Jerzy Widzyk. Przedstawiany w materiale równocześnie nie tylko jako były szef, lecz także sąsiad i bliski przyjaciel Z. Bugaja oraz jego protektor polityczny (a być może także domyślnie potencjalny beneficjent korzyści płynących z fortuny protegowanego kolegi i byłego podwładnego, uzyskanej od niego w opisany w materiale sposób). Te ostatnie aluzje, czy też zarzuty, nie są wprawdzie w tekście najczęściej formułowane wprost, ale przewijają się przez cały materiał prasowy, na zasadzie zawoalowanych leczy wyraźnych, pośrednich domniemań i ukrytych w tekście lecz czytelnych sugestii skojarzeniowych, wynikających również z konstrukcji przedmiotowego tekstu i powtarzających się w nim kilkakrotnie wzmianek o bardzo bliskich związkach i stałych osobistych kontaktach między obydwoma bohaterami artykułu „zarobić na powodzi”.

Między innymi: „Po awansie burmistrza Żywca Jerzego Widzyka na pełnomocnika rządu ds. usuwania skutków powodzi powoli rozpoczęła się także kariera Bugaja. Został dyrektorem Biura Terenowego w Krakowie ds. usuwania skutków powodzi i do dziś urzędnikiem Kancelarii Premiera. Jest tempo ostatnich wyborach samorządowych przewodniczącym rady powiatu żywieckiego. Zasiada w radach nadzorczych kilku firm, m.in. w radzie PKS w Żywcu, przedsiębiorstwie, które stało się głośne z powodu defraudacji przez zarząd pieniędzy z dotacji wojewody śląskiego na kupno autobusów. Sprawę PKS w Żywcu oraz wątek Bugaja i funduszy popowodziowych przejęła obecnie z Bielska-białej Prokuratura Okręgowa w Katowicach, która po publikacji w „Rzeczpospolitej” artykułu „Wojewoda w sieci” („Rz” 2-3 grudnia 2000 r.) wszczęła wielkie śledztwo w sprawie korupcji na Śląsku.”
Pierwszy, wyboldowany akapit przedmiotowego artykułu w jego części leadowej, zamieszczonej na pierwszej kolumnie dziennika, mówi o tym, że „Zbigniew Bugaj, urzędnik Kancelarii Premiera odpowiedzialny za usuwanie skutków powodzi w Polsce południowej, w ciągu kilku lat stał się jednym z najbogatszych ludzi na Podbeskidziu. Fortuna dyrektora zrodziła się dzięki zamówieniom publicznym”. Twierdzenia powyższe nie są według mnie rzetelnie udokumentowane w dalszej części przedmiotowego materiału prasowego, co jest niezbędne przy poważnym sformułowaniu zarzutów przez dziennikarzy śledczych. Jedynym istotnym dokumentem, którego kopie „ujawnili” w inkryminowanym materiale prasowym jego autorzy, jest zreprodukowana przez nich wizytówka Z. Bugaja . Jak się wydaje, autorzy przedmiotowego materiału prasowego nie podjęli nawet elementarnej próby oszacowania rzeczywistej wartości majątku ani zbadania faktycznego posiadania Z. Bugaja i jego rodziny, stopnia zadłużenia bankowego firm żony i obciążenia hipotecznego oraz należących do nich nieruchomości wraz z naniesieniami, zastawów na majątku ruchomym, etc. Dopiero na takiej podstawie można byłoby bowiem w pełni odpowiedzialnie sformułować oceny jego stanu majątkowego. Już drugi akapit artykułu zawiera kolejne stwierdzenia budzące jeszcze poważniejsze wątpliwości co do rzetelności autorów i ich prawdziwych intencji „Od kiedy Bugaj objął rządową posadę, firmy jego zony wygrywają kolejne przetargi na popowodziowe remonty dróg i kanalizację nowej autostrady koło Krakowa. Zbigniew Bugaj był współpracownikiem Jerzego Widzyka, byłego burmistrza Żywca – obecnie ministra transportu”. Jak jednoznacznie wynika bowiem z dalszej części tego samego tekstu, Z. Bugaj już znacznie wcześniej zaczął tworzyć swój majątek za pośrednictwem firmy żony. Działo się to jeszcze bez jakiegokolwiek udziału i pomocy J., Widzyka, który wówczas (jak wynika z informacji tych samych autorów) nie ponosił przecież w żaden sposób odpowiedzialności za działania tego pierwszego. Ani za jego moralnie naganne wykorzystywanie kolejnych stanowisk i znajomości do konsekwentnego bogacenia się, oczywiście jeśli zawarte w artykule informacje na ten temat są prawdziwe.

Budowanie majątku rodziny Bugajów miało się bowiem zacząć (znowu według samych autorów tegoż materiału prasowego) już na początku lat 90., po uzyskaniu przez sklep, prowadzony do dziś przez żonę Z. Bugaja, koncesji na sprzedaż alkoholu, w okresie kiedy jej mąż był jeszcze wójtem gminy Świnna – czyli osiem lat wcześniej. Przy czym zdecydowana większość wymienionych w materiale 10 kontraktów inwestycyjnych opiewa na zadania inwestycyjne w innych gminach Podbeskidzia (tylko 3 z nich w gminie Świnna i 1 w Żywcu). Realizowane były one przez firmy Agaty Bugaj w wyniku wygranych przez nie przetargów lub działające w charakterze podwykonawców, co, jak znowu powtarzają kilkakrotnie sami autorzy materiału, nie wymaga zachowania drogi przetargowej przy realizacji zamówień publicznych. Zaś przywołane w artykule zarzuty wobec Z. Bugaja, procedur przetargowych i rozliczeń lub wykonawstwa dotyczą tylko realizacji dwóch z 10 wymienionych przez autorów zadań inwestycyjnych realizowanych przez firmy nominalnie należące do Agaty Bulajowej.

Można więc na tej podstawie zakładać, że pozostałe zadania zlecone firmom Agamark i Ciecierz zostały wykonane zgodnie z kosztorysami, wymogami sztuki budowlanej i świadczenia usług gospodarki komunalnej. Gdyż w przeciwnym razie autorzy inkryminowanego materiału prasowego z pewnością by nam sygnalizowali, że jest, lub nawet, iż tylko może być, inaczej. Zarówno zastosowane w materiale środki językowe i stylistyczne oraz zasady kompozycji tekstu, jak też dobór ilustracji zdjęciowych mogą mieć i mają, moim zdaniem, wyraźnie na celu wywołanie dezaprobaty, niechęci oraz zazdrości i zawiści czytelników wobec rzekomo wyjątkowej zamożności Z. Bugaja, uzyskanej kosztem ofiar powodzi, i powiązanie par force jego nazwiska i działalności z nazwiskiem J. Widzyka. Mogą one również służyć ukształtowaniu u czytelników być może przesadnej oceny skali zamożności rodziny Bugajów, w istocie bliżej nieokreślonej i niezweryfikowanej explicite w inkryminowanym materiale prasowym. Jak również ewentualnie wyolbrzymieniu implicite związanej z ową zamożnością skali domniemanych nieuczciwych korzyści z wydatkowanych publicznych środków na usuwanie skutków powodzi oraz na budowę autostrad („wśród mieszkańców okolicznych wsi opowiada się legendy o dostatku, w jakim żyje urzędnik i jego rodzina”, „trudno uwierzyć, że o posiadłości Bugaja ktoś mógłby powiedzieć ”gospodarstwo agroturystyczne””, „skąd miał pieniądze na olbrzymią posiadłość, dwa domy, domki i pokoje dla gości, basen, kort tenisowy, stajnie z końmi huculskimi i zaparkowanego w garażu chryslera voyagera” – jeden z najdroższych amerykańskich samochodów”).

Na podstawie takich opisów nie wiemy naprawdę niż poza tym, że Rancho Adam wydaje się dziennikarzom Rzeczpospolitej luksusową posiadłością. Jednak oczywiście różne są miary luksusu, a autorzy go w istocie w żaden sposób nie dokumentują i bliżej nie opisują w swoim materiale, co jest wysoce zastanawiające. Nie wiemy przecież w rezultacie ani ile koni liczy stadnina, ani jak duży jest basen, ani ile pokoi gościnnych oferuje Rancho Adama. Informacja o tym, ze pokoje są niegotowe i niedostępne dla gości jest też logicznie sprzeczna z napisem na tablicy informacyjnej wyraźnie zapraszającym turystów na Rancho. Sprawia zatem wszystko takie wrażenie, jakby dziennikarze po prostu nie byli na terenie obiektu, o którym piszą i sami nie obejrzeli go bliżej, albo wpadli tam jedynie na chwilę, a resztę tekstu napisali zza biurka na podstawie ogólnikowych informacji osób trzecich.

Przypuszczenia powyższe uzasadniają także ilustrujące artykuł zdjęcia lotnicze rodzinnej posiadłości państwa Bugajów, z których też dokładnie nic nie wynika. Gdyż autorzy materiału i redaktorzy wydania oraz fotoedytor nie pokusili się nawet o próbę zaznaczenia na nich granic posiadłości – toteż nie widzimy na nich ani co się faktycznie na tę posiadłość składa, ani jak jest ona rzeczywiście rozległa (dokładnych danych o powierzchni posiadłości i znajdujących się na niej naniesieniach w materiale brak). Zaś podpisy pod zdjęciami lotniczymi R. Kolarczyka, zamieszczonymi jako ilustracje inkryminowanego materiału prasowego (być może są to nawet tylko dwa w różny sposób skadrowane i zbliżone ujęcia wykonane na podstawie tego samego zdjęcia) są też wyraźnie tendencyjne i niezgodne z ikoniczną (obrazową) zawartością i czytelnością owych zdjęć: „Luksusowa posiadłość wygląda imponująco nie tylko z lotu ptaka” i „Trudno uwierzyć, że o posiadłości Bugaja ktoś mógłby powiedzieć „gospodarstwo agroturystyczne”. Pewne wyobrażenia o skali przedsięwzięcia daj zdjęcie lotnicze”.

Wbrew treści przytoczonych wyżej podpisów obydwa wieloszpaltowe zdjęcia nie ukazują bowiem faktycznie szczególnego rozmach ani luksusowego charakteru posiadłości ani też rzekomo oszałamiającej skali przedsięwzięcia. W Polsce jest już obecnie wiele dużych i naprawdę nowoczesnych prywatnych obiektów agroturystycznych o zbliżonym profilu. Niezależnie od wielkości i standardu oraz zakresu świadczonych usług, podobny obiekt można z punktu widzenia formalnego i faktycznego nawiązać wyłącznie „gospodarstwem agroturystycznym”, z czego autorzy materiału z pewnością zdają sobie doskonale sprawę. Jest to więc ich kolejny jawnie nierzetelny i manipulacyjny chwyt stylistyczny i zabieg redakcyjny. Pretensjonalna i typowo nuworyszowska nazwa posiadłości – Rancho Adama – może zaś tylko świadczyć o snobizmie i naśladowniczym amerykańskim zadęciu jej właścicieli, o niczym więcej. Zastanawia mnie dlaczego jedynym całkowicie czytelnym dowodem istnienia Rancha Adama w całym materiale prasowym jest wzmiankowane już zdjęcie przydrożnej tablicy informacyjnej z jego nazwą (drugie zdjęcie innej tablicy znajdujemy w materiale on-line). Jeżeli dodać do tego wspomnianą też wcześniej wizytówkę Z. Bugaja i wcięte w zdjęcie lotnicze ujęcie profilu jego twarzy przy wejściu do starostwa w Żywcu (o wymiarze listu gończego lub zdjęcia legitymacyjnego) oraz zdjęcie w drzwiach tego urzędu wraz z odwołanym b. wojewodą śląskim M. Kępskim, i członkami władz starostwa, to trzeba stwierdzić, że tak słaba oprawa fotograficzna głównego sensacyjnego materiału śledczego gazety jest ponownie wręcz zastanawiająca i sprawia, według mnie, wrażenie równie nieprofesjonalnie, niepoważnie, pośpiesznie i byle jak skleconych ze sobą fragmentów źle przygotowanego zadania dziennikarskiego, wykonanego przez autorów naprędce z dużą pewnością siebie ale bez dokładnej wiedzy, podobnie jak sam tekst analizowanego materiału prasowego.

Być może chodziło w tym przypadku tylko o czas i wyprzedzenie konkurencji za wszelką cenę lub zapobieżenie wyprzedzeniu przez inne gazety ze względu na uzyskaną przez dziennik w ostatniej chwili źródłową, pewną wiadomość o zamiarze ujawnienia przez organy ścigania lub redakcje innych środków przekazu kolejnego wątku rzekomej śląskiej afery z jego osobowym wskazaniem, lecz bez odpowiednich materiałów. Taką wersje mógłby potwierdzić fakt, iż jak piszą sami autorzy materiału, byli oni w posiadłości Z. Bugaja dokładnie w dniu, w którym telewizja (z tekstu nie wynika czy lokalna, czy też ogólnopolska) podała wiadomość o postawieniu mu zarzutów przez prokuratora. Z tekstu materiału wynika również, że o sprawie Z. Bugaja i jego związków z J. Widzykiem pisały już wcześniej lokalne lub regionalne gazety. Wzmianki o postępowaniach prowadzonych przeciwko . Bugajowi dotyczą czynności procesowych dwóch prokuratur: bielskobialskiej i katowickiej. Ponieważ nie znam treści lokalnych i regionalnych publikacji prasowych sensu largo ani zakresu informacji udzielanych prasie przez wymienione w materiale prokuratury, na podstawie analizy tekstu nie jestem w stanie ocenić możliwości naruszenia przez autorów przepisów o ochronie prawnej informacji niejawnych i odpowiednich tajemnic związanych z prowadzonym postępowaniem.

- 8.4. Tekst inkryminowanego materiału prasowego, zajmujący pięć z siedmiu szpalt pierwszej kolumny wydania gazety oraz półtorej niemal pełnej kolumny wewnętrznej (pomniejszonej o reklamę) A4 i A5 działu Biznes i Polityka w co najmniej w jednej trzeciej składa się niemal dosłownych powtórzeń. Widać zatem, że albo autorom i redakcji brakowało materiału do zaplanowanego miejsca w gazecie, lub że do ostatniej chwili dokonywali w nim radykalnych cieć, albo, że świadomie rozciągając go pozorowali, iż zawiera on dużo więcej informacji, niż jest ich w nim naprawdę. Przy tak dużej powierzchni zadruku zawartość informacyjna materiału jest bowiem rażąco niewielka i jak stwierdziłem mało konkretna, niekiedy wręcz zaskakującoogólnikowa. Zarówno główne tezy jak też podtytuł z pierwszej kolumny „Niektóre wątki afery korupcyjnej prowadzą w okolice Żywca” nie znajdują niemal w ogóle faktycznego udokumentowania i uzasadnienia w tekście tego materiału, poza marginalnymi, efemerycznymi wzmiankami, mającymi stworzyć wrażenie, że jest to część rzekomo wielkiej afery wykrytej przez dzielną i dociekliwa parę dziennikarzy śledczych i ujawnionej przez gazetę. Już sam główny tytuł materiału jest zatem nierzetelny, wyraźnie tendencyjny i dyfamacyjny. Na samej powodzi nikt przecież nie zarabia. Wszyscy na niej tracą. Można zarabiać jedynie na usuwaniu jej skutków. Co ma już jednak zupełnie inną wymowę i nie wywoływałoby tak jednoznacznie negatywnych skojarzeń u czytelników materiału. „Zarabiać na powodzi” to świetle konotacyjnej analizy emotywno-semantycznej tekstu tyle samo co zarabiać na cudzym nieszczęściu i na ludzkich dramatach – czyli żerować na kimś. Zarabiać na usuwaniu skutków powodzi to już zupełnie co innego, ze względu na brak wyraźnych konotacyjnych i asocjacyjnych negatywnych podtekstów emocjonalnych. A więc niby to samo, a jednak nie to samo, dla osób świadomie posługujących się środkami językowymi w celu określonego nacechowania emocjonalnego tekstu i nadania mu przez to dodatkowych, kontekstualnych znaczeń. Zarówno użycie przywołanego wyżej głównego tytułu inkryminowanego materiału prasowego w kontekście powtarzanego wielokrotnie nazwiska ministra J. Widzyka (wraz z podtytułem „W cieniu Widzyka”, który, jak zapewne asekuracyjnie Pisza autorzy, został zaczerpnięty z innej gazety) oraz zamieszczenie zdjęcia ministra na tle karetki pogotowani ratunkowego, z której właśnie wysiada od strony kierowcy, jako ilustracji przeprowadzonego z nim inkwizytorskim tonem wywiadu na temat jego osobistych powiązań z Z. Bugajem oraz jego wiedzy o sposobach zdobywania przez obie firmy Agaty Bugaj intratnych zamówień publicznych, ze środków, które znajdowały się wcześniej lub znajdują się obecnie pod kontrolą osób i instytucji podległych ministrowi J. Widzykowi, mogą świadczyć o celowej próbie dyfamacji J. Widzyka, ale równocześnie nie muszą. Wyraźnie insynuacyjny i prymitywnie oskarżycielski charakter oraz obcesowy ton pytań autorów skierowanych do ministra J. Widzyka podczas udzielonego im wywiadu, kończącego wielokolumnowy materiał o sprawie Z. Bugaja, można bowiem także złożyć na karb swoistych, hucpiarskich metod pracy rzekomo śledczych dziennikarzy i samego dziennika. Niemających, według mnie, nic wspólnego z rzetelnym i sprawnym dziennikarstwem wnikliwym, czy też śledczym, które nie powinno w żadnym razie opierać się na insynuacjach, pomówieniach, ani pochopnych oskarżeniach i atakach n kogokolwiek, tylko na rzetelnie sprawdzonych faktach i na zredagowanych na ich podstawie dokładnych informacjach oraz na wynikających na z nich wnioskach lub wątpliwościach i pytaniach. Ale będących także w dużej mierze kwestią osobistej kultury i języka oraz mentalności i poziomu intelektualnego dziennikarskiej pary autorów materiału.

Od agresywnego tonu i formy oraz treści przedmiotowego materiału prasowego autorstwa B. Kittela i A. Marszałek, odbiega znacząco komentarz Ewy Kluczkowskiej, zatytułowany „Potęga układów” na temat, jak pisze autorka, „klientelizmu czystej wody”. Chociaż i ten tekst pełen jest generalizacji i uproszczeń. Ponadto, chodzi tu przecież nie tyle o klientelizm, co o wykorzystywanie pełnionych stanowisk w sposób nieetyczny i/lub nieuczciwy oraz ewentualnie także niezgodny z prawem. Albo o protekcję, nepotyzm oraz o inne nieformalne, korupcjogenne moralnie i prawnie powiązania oraz stosunki między osobami sprawującymi władzę w organach samorządu i administracji państwowej a ich rodzinnymi firmami i podmiotami publicznymi, pozwalające owym osobom na bogacenie się kosztem innych osób fizycznych lub prawnych w wyniku wykorzystywania w tym celu pełnionych stanowisk lub ich prestiż oraz posiadanych wpływów i kontaktów. Użycie we wzmiankowanym komentarzu tylko pojęcia klientelizmu, może też stanowić kolejną przesłankę ewentualnie potwierdzającą ujawnioną przez ministra L. Kaczyńskiego informację, że u podłoża analizowanej publikacji leżał być może istotny zamiar skompromitowania niewygodnego komuś ministra J. Widzyka i uwikłania go w co najwyżej odpryskową quasi aferą, moim zdaniem (przynajmniej w świetle analizowanego tekstu), sprawę Z. Bugaja, a następnie zaatakowania go również osobiście i usunięcie z pełnionej funkcji w rządzie. Można tak sądzić jeżeli przyjmie się alternatywnie, że gazeta była lub mogła być w tym przypadku nieświadomym narzędziem lub podmiotem uczestniczącym w prowadzonej grze informacyjnej o charakterze politycznym albo nawet przestępnym (czyli zgodnym z kierunkiem prowadzonego śledztwa) przy udziale lub pod wpływem nieznanych mocodawców zewnętrznych, będących inspiratorami lub zleceniodawcami przedmiotowego cyklu publikacji, mających dostęp do informacji niejawnych. Muszę zatem stwierdzić, że takiej możliwości nie można wykluczyć na podstawie prasoznawczoprawnej analizy przedmiotowego tekstu, gdyż jest on zaskakująco tendencyjny i słabo udokumentowany jak na materiał prasowy pretendujący do miana demaskatorskiego reportażu śledczego, zgodnego z wymogami tego gatunku i jego szczególnej odmiany. Wskazanie zaś w komentarzu towarzyszącym analizowanej publikacji Rzeczpospolitej jedynie na ewidentnie niekaralny i niemający nawet jednoznacznej kwalifikacji moralno-etycznej klientelizm (pojecie wysoce nieostre, niejednoznaczne a ponadto, w zasadzie już nieco zapomniane i archaiczne) a nie korupcję, płatną protekcję, oszustwo czy też wyłudzenie, moim zdaniem, świadczy bowiem wyraźnie o tym, że – wbrew zupełnie inaczej brzmiącemu tytułowi i zamierzonej przez autorów wymowie inkryminowanego materiału prasowego – redakcja gazety miała pełną świadomość, że przedstawione w nim zarzuty pod adresem Z. Bugaja i J. Widzyka nie pozwalają na karnoprawna kwalifikację opisanych czynów i zachowań w kategoriach przestępnych ani aferowych. Toteż, moim zdaniem, w świetle grożącej wydawcy odpowiedzialności cywilnej z art. 24 i 448 k.c. tę oczywistą zasadniczą rozbieżność między treścią inkryminowanego materiału a towarzyszącym mu komentarzem redakcyjnym (zwyczajowo i zgodnie ze specyfiką gatunku wyrażającym stanowisko pisma a nie tylko autorów materiału, którego gazeta i wydawca nie muszą w pełni podzielać, nawet jeśli to tak zwany materiał własny) należy uznać za widomy dowód asekuracji, mający zmniejszyć ewentualne ryzyko procesowe. Jeśli się nie mylę, to mogłoby to świadczyć co najmniej o nieetycznym działaniu redaktorów i dziennikarzy gazety lub o ich ewentualnym zamierzonym i celowym działaniu na zasadach i w celu jak wyżej.”

http://new-arch.rp.pl/artykul/...
http://new-arch.rp.pl/artykul/...
http://new-arch.rp.pl/artykul/...
http://www.money.pl/archiwum/w...
http://www.wsi.emulelinki.com/...
http://new-arch.rp.pl/artykul/...
http://new-arch.rp.pl/artykul/...
http://new-arch.rp.pl/artykul/...

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika RYSK

06-08-2011 [20:57] - RYSK (niezweryfikowany) | Link:

parka juz po krotkim czasie dzialalnosci niby sledczej stracila twarz u normalnych ludzi, ich zmanipulowane artykuly na odleglosc smierdzialy ubeckimi podpuchami, te przecieki, te nowosci tajemne; dobre dla kiepow i niektorych,z litosci nie wymienie, red.naczelnych--bagno!!