Od 1 stycznia 2010 roku, od kiedy obowiązują zapisy Traktatu Lizbońskiego, rola kraju sprawującego w UE przewodnictwo jest wyraźnie zmniejszona.. Traktat ten ograniczył bowiem rolę kraju sprawującego prezydencję do przewodniczenia Radzie Unii Europejskiej.
Przewodniczenie to sprowadza się do roli koordynatora prac tylko na poziomie tej rady (z wyjątkiem Rady Ministrów Spraw Zagranicznych, której przewodniczy pani Ashton) czyli posiedzeń ministrów rządów krajów członkowskich i innych blisko 250 komitetów i zespołów niższej rangi.
Posiedzeniom Rady Europejskiej, w której zasiadają szefowie rządów albo głowy państw członkowskich, przewodniczy i koordynuje do nich prace przygotowawcze Herman Von Rompuy jako stały przewodniczący tej rady.
Przewodniczący tylko współpracuje z krajem mającym prezydencję w sprawie agend tych posiedzeń. A więc jeżeli chodzi obrady tego najwyższego gremium UE, kraj sprawujący przewodnictwo, wypełnia tylko rolę pomocniczą, swoistego sekretariatu, który jest odpowiedzialny za organizację spotkań technicznych i ich protokołowanie.
Mimo takiego stanu prawnego, premier Tusk od początku prezydencji zachowuje się tak, jakby to on rzeczywiście kierował Unią Europejską, przy czym - jak można przypuszczać - robi to przede wszystkim na użytek polskiej opinii publicznej, a dokładnie toczącej się już w naszym kraju kampanii wyborczej.
Niestety momentami jest tak, że zaczyna wierzyć w uprawianą przez siebie propagandę i wtedy pojawiają się wypowiedzi, które wprawiają w zakłopotanie nawet sprzyjających mu polityków w wiodących krajach UE.
Tak było już w pierwszym dniu naszego przewodnictwa, kiedy Tusk poinformował zagranicznych dziennikarzy, że Polska musi uczestniczyć w posiedzeniach krajów eurogrupy, czyli krajów strefy euro. Podkreślam: nie chce, tylko musi.
Choć Tusk zaraz przyznał, że ma kłopoty z przekonaniem do tego swoich europejskich partnerów, to jednak uznaje, że Polska jako kraj przewodzący UE, musi być informowana i być na bieżąco ze wszystkimi sprawami strefy euro.
Rzecznik szefa eurogrupy Jean-Claude'a Junkiera, powiedział, że nic mu nie wiadomo o udziale Polski w posiedzeniach ministrów finansów krajów strefy euro. Dodał, że do tej pory nie było przypadku, aby kraj, który nie jest członkiem eurogrupy, regularnie brał udział w jej posiedzeniach, nawet jak sprawuje prezydencję.
Jeszcze dalej poszedł minister Rostowski, który skrytykował programy podjęte przez kraje strefy euro wobec Grecji, Irlandii i Portugalii, stwierdzając, że nie wystarczą one dla wsparcia wzrostu gospodarczego w tych krajach.
Programy te były przygotowywane przez MFW i KE, i zaakceptowane przez te kraje, poza tym udzielone Grecji ponad rok temu, Irlandii ponad pół roku temu i ostatnio Portugalii. Trudno sobie wyobrazić, żeby teraz mogły być skorygowane. Polska nie brała w ich przygotowaniu udziału, więc krytykowanie ich po fakcie niepotrzebnie tylko zaognia atmosferę.
Jeżeli tego rodzaju wystąpienia mają zasugerować krajom strefy euro, że Polska weźmie się za ich uzdrawianie, to z jednej strony jest to przejaw megalomanii, a z drugiej próba wdepnięcia w poważne kłopoty.
Nie wiadomo, jak rozstrzygnięty zostanie ten spór, ale widać, że tocząca się w Polsce kampania wyborcza pcha Tuska w stronę zaistnienia na forum UE za wszelką cenę. Skoro bowiem nie wykładamy pieniędzy na programy pomocowe, to trudno się spodziewać, aby eurogrupa zaakceptowała nasz udział w procesie ich przygotowywania.
Polską opinię publiczną przy pomocy wspierających mediów dezinformować jest dosyć łatwo, ale wiodące kraje UE nie pozwolą się Polsce szarogęsić, zwłaszcza że nasze zaangażowanie w problemy krajów strefy euro ich przecież nie rozwiąże.
Może natomiast utrudnić nam prowadzenie innych spraw, które uznaliśmy za ważne, bo ci, którym nasze zachowanie się nie podoba, będą tylko czekały na nasze potknięcia.
Przemożna chęć zaistnienia na forum Unii raczej więc nie przyniesie nam dobrych rezultatów, a może tylko wywołać awanturę.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3452
Tusk za dużo sie naczytał o Stalinie i Hitlerze. To skutkuje jak widać.
Znow musze napisac to samo, co napisalem przy innym temacie: Thuzk pala patologiczna zadza wladzy!
Pomylil Rade Unii z Rada Europejska! Taki to ten Tusk!
A od myslenia w rzadzie tez nikogo nie ma!
I fika koziolki, inni z niego drwia, kto powie mi teraz, ze on nie ma Toli?
naprawdę to ma ale tylko w swojej głowie .W Grecji najniższy zarobek to około 860 euro w Polsce OKOŁO 340 .Jeśli chodzi o pomoc państwa dla własnych obywateli to jesteśmy pod każdym względem na samym końcu w UE .Ile setek lat musi minąć żebyśmy dorównali chociażby do takiej GRECJI? A prezydencja POLSKA to widać od pierwszych minut ,to puste słowa ,gesty poklepywanie się po ramieniu i prowadzanie się za rączki ,przemówienia pozbawione treści i sensu jak chociażby przywołany przykład krajów strefy euro DO KTÓRYCH POLSKA NIE NALEŻY i jak sądzę długo jeszcze należeć nie będzie .
aż strach myśleć z czym jeszcze Tusk i PO wyskoczą do czasu wyborów,bo ta praezydencja jest przeznaczona głównie dla nas maluczkich,abyśmy jeszcze szerzej otwierali gęby w niemym zachwycie nad znaczeniem naszej władzy w Europie.Jednym z atrybutow polskiej prezydencji są bączki ,teraz Tusk zdaje sie potwierdzać,że bawi sie nadal.
UE pozwoli donkeykom wykonać parę oślich serenad, będzie przynajmniej śmiesznie po czym grzecznie poprosi ich o zajęcie miejsca w oślej ławce i tak się to skończy. Ćwokenland w Polsce zostanie nakarmiony informacjami o supersukcesie a ci co w UE decydują poklepią po plecach za głupotę na ochotę. I tak donkey's leadership zakończy się wśród uśmiechów (politowania, a decydenci UE zrobią to co im jest potrzebne i wygodne i zyskowne bez oglądania się na cokolwiek.