Sowieckie żarcie (5)

Punkty skupu butelek i opakowań szklanych pełniły ważną rolę w życiu sowieckich obywateli.
 
 
       Zwrot butelek i skup szklanych opakowań stanowiły ważną część zarówno życia prywatnego, jak i państwowego handlu.
 
 
        Prawo do otwarcia punktu skupu miały delikatesy posiadające dział monopolowy. Lokalizację uzgadniali specjaliści z Rejonowego Wydziału Handlu raz naczelnicy z Rejonowego Komitetu Wykonawczego. Najczęściej punkty tworzono w piwnicy domu, w którym znajdowały się delikatesy, bądź w jednym z sąsiadujących budynków.
 
 
       W niektórych sklepach w Moskwie stosowano praktykę bezpośredniego przyjmowania pustych butelek przy zakupie napojów alkoholowych w dziale monopolowym. Kilka opróżnionych butelek można było od razu – omijając punkt skupu – wymienić na jedną pełną lub przynajmniej obniżyć cenę zakupu.
 
 
       Specjaliści potrafili szybko obliczyć, ile butelek należy wypić wieczorem, żeby rankiem, zwróciwszy je, mieć możliwość wypicia klina.
 
 
       Punkty skupu butelek były głównym miejscem, do którego ciągnęli o świcie sowieccy obywatele marzący o niewielkim, ale pewnym, dodatkowym dochodzie. Można było bowiem oddawać nie tylko butelki po winie, ale także po mleku, kefirze czy piwie. Można było zwracać również słoiki. Największym skarbem był trzylitrowy słój, za który punkty skupu płaciły aż trzydzieści kopiejek.
 
 
       Kolejki ustawiały się przed punktami skupu z samego rana - z reguły były wielometrowe i milczące.  Wzdłuż całej kolejki ciągnął się rząd sportowych toreb, plecaków i siatek niewyobrażalnych rozmiarów – wszystko to było wypełnione szkłem po brzegi.
 
 
       Nieformalne prawo sprzedaży poza kolejką  dwóch, trzech, pięciu butelek przysługiwało alkoholikom i studentom. Pierwszym starczało zarobionych pieniędzy na kufel piwa i paczkę papierosów aurora, drudzy ciułali na obiad w uczelnianej stołówce.
 
 
       Niektórzy młodzi ludzie umawiali się bezpośrednio z ładowaczami, zdając im butelki bez kolejki, o dwie kopiejki taniej w stosunku do ich nominalnej wartości.
 
 
       Standardowa butelka po wódce była warta w latach 70. dwanaście kopiejek. Butelka wódki kosztowała w sklepie  cztery ruble dwanaście kopiejek. Cztery ruble za wódkę, dwanaście kopiejek za butelkę. Za „malutką” (albo „ćwiarteczkę”) płacono dziewięć kopiejek, zdarzały się  butelki o pojemności siedmiu dziesiątych litra – te kosztowały siedemnaście kopiejek.
 
 
       Wśród klientów punktów skupu zdarzali się zawodowcy,  potrafili zarobić większe pieniądze na zbieraniu i zwrocie szklanych opakowań. W ich szeregach było wiele dziarskich staruszek, które rozdzielały między siebie szklane „plantacje”, a preferowały różnego rodzaju tajemne zakamarki w podwórzach i tereny w pobliżu delikatesów.
 
 
        Starzy mieszkańcy Fontanki pamiętają mężczyznę przechadzającego się codziennie wolnym krokiem po nabrzeżu. „Trzymał w ręku spinning, do którego żyłki, zamiast błyszczyka, była przytwierdzona ni to siatka, ni to koszyczek. Zatrzymywał się od czasu do czasu, zarzucał wędkę i po jednej, dwóch minutach wyciągał swój połów – butelkę. Przećwiczonym ruchem wkładał ją do plecaka, nawet nie zdejmując go z ramion. Wszystko odbywało się szybko, precyzyjnie,  i  zdawało się być wytrenowane do najmniejszego szczegółu”.
 
 
       Inni zawodowcy  byli skromniej wyposażeni – wykorzystywali długi kij, na którym był umocowany podbierak.
 
 
         Obok „indywidualnych przedsiębiorców” funkcjonowały także całe zespoły, które zajmowały się zorganizowaną i skuteczną zbiórką opakowań. Na przykład przed meczem piłki nożnej na stadionie im. Kirowa do Nadmorskiego Parku Zwycięstwa wjeżdżały specjalne samochody ze zbieraczami butelek.
 
 
       Siadali oni na trawnikach i polanach, na których relaksowali się kibice w oczekiwaniu na mecz. Zostawiali po sobie nieprzebrane ilości butelek. Gdy tylko fani futbolu udawali się na trybuny, do dzieła przystępowali zbieracze. Wszystko szybko zbierali, ładowali i odwozili do punktu skupu, z którego pracownikami mieli umowę.
 
 
        W zgrany sposób działały robocze zespoły konduktorów w wagonach kolejowych, które również zawierały długoterminowe „kontrakty” z pracownikami skupu.
 
 
         Znacznie mniejszą rolę pełniły punkty skupu makulatury. Nie tylko dlatego, że za makulaturę płacono grosze, ale także dlatego, iż każdy uczeń miał obowiązek przynieść do szkoły określoną liczbę makulatury w roku.
 

        Makulaturę zbierali także pionierzy, którzy chodzili po mieszkaniach i zbierali gazety, lokatorzy z reguły mieli zawczasu przygotowaną dla nich paczkę starych, wykorzystanych gazet.
 

Wybrana literatura:
 
I. Głuszczenko – Sowiety od kuchni. Mikojan i radziecka gastronomia
A. Gaworski, M. Panas-Goworska - Grażdanin N.N. Życie codzienne w ZSRR

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika u2

08-05-2024 [13:56] - u2 | Link:

"wypić wieczorem, żeby rankiem, zwróciwszy je, mieć możliwość wypicia klina"

Tego mechanizmu klina do dzisiaj nie rozumiem. Rozumiem jak alkoholik idzie w tzw. "zug" i pije 7 dni bez przerwy. Miałem takiego znajomego. O dziwo do dzisiaj żyje. Ale to zawodnik, który trenował w młodości gimnastykę akrobatyczną.

Ale tego "klina" na kaca kompletnie nie rozumiem. Jak kogoś głowa od picia alkoholu boli, to nie powinien po prostu pić tego alkoholu :-)