I po sezonie...(drugi odcinek powieści POLINO)

Sezon to było magiczne słowo w ustach polinian. Sezon brzmiał jak „sezam” otwierający wrota do znośnej inności bytu. W końcu trzeba z czegoś czy też z kogoś żyć?! O! taki „Baltischer Zeitung” (nie mylić z „Dziennikiem Bałtyckim”) donosił, iż na piaszczystej łasze pojawiła foka –albinos różowopłetwa. I już tabuny szmalonośnych turystów chciały ją chociaż przez lornetkę zobaczyć. Po prawdzie okazało się, że to kopaczański spin doktor Misiek, jakby wcielony w drapieżnego ssaka się wylegiwał. Swego czasu bredził on, iż jest takim „żołnierzem wyklętym”, a okazało się iż zaklętym w fokę. Ot bajka. Ale jak to lud mówi – fok you – ważne, że jest ceklebryś & sensacja. Tu przyjeżdżał cały Waltzburg (zali W-wa). Półwysep pękał w szwach a stołeczni gangsterzy dowcipkowali, by przekopać go we Władysławowie i na wyspie mafia czuć się będzie  jak na Sycylii. Tu na Hel pędziła zajadła lewaczka niezbyt nachalnej urody, acz komuszo przywiązana do dewizy „aby było jak było” – Agnieszka Helland. W Rowach prężył przywiędłe, oklapłe wdzięki imający się satyry przedstawiciel dziennikurestwa Najczub. Wieczorem tivizja podała, że koło Polina płetwonurkowie wyłowili hełm Wikinga z kaszubską jakoby inskrypcją. I już poczęły się naukawce spierać, czy Kaszubi to potomkowie tych rabusiów morskich. Bo oni jak dowodził Leo Starowicz, na polinian tradycyjnie napadali, a że dziewoje tu hoże i urodziwe – sporo tubylców jest ich płomiennowłosymi potomkami Noo tylu rudych, sam Tusk doń pasuje, do tego jego przyjaźń z Merkel, a ona z wyspy Rugi. Też z Wikingów. Stąd taki udany zbójecki euroduet. Buć śmiał się w kułak, bo to on z miejscowego muzeum ten hełm i parę innych rekwizytów „zarekwirował” i kazał dyskretnie wrzucić do wody. Drugiego dnia znajomy (sic!) płetwonurek trafił na to „cenne” znalezisko, a równie operatywny dziennikarz tabloidu „Fuckt” nieźle zarobił na tej rewelacji. A nalotu, czyli turystów przybywało niczym gości - imigrantów na „zaproszenie” Angeli. Wójt Buć kojarzył, iż kiedyś chłop oddawał dziesięcinę i wszystko było OK. Euro-dziesięcina ją przebijała po trzykroć. Zali mus był żyć z turystyki! Nie siać, nie orać a zbierać z przybyszów. Nie było odwrotu – trzeba było coś wygłówkować, by Polino stanowiło atrakcję nie do przebicia. Widowisko „Chuć w Polinie” (pod patronatem BZ*, którą serwowano (wzorem GW) z kiełbasą na talerzyku do seansów spirytystycznych)  zaakceptował proboszcz Trybularz, eliminując akcenty genderne i nergalne. Janko Ryzykant via Internet rzucił „toto” całemu światu pod rozwagę. Przecie tu zawsze w kanikule ludzkość z Warszawki  ściągała gromadnie do Polina. Bywał tu komplet Olbrychskich, Karolaków, Stuhrów, Machaliców. Gdzieś przemknął Mać Nowak – Melpomena gastronomii, widziano takoż Rodowicz, Raczka i inną „galanterię gwiezdną”. Polino – transformowało. Eternit pokryto słomą i trzciną. Mimikrak w stodole miał kopię Jaskini Raj. Stalaktyty „naciekał” udatnie miejscowy cukiernik. Solidne stalagmity prężyły się niczym barokowo-lidliczna Wellman śród monumentalnych Grycanek.  Na noc końca sezonu zapowiadane było sławetne Święto Dyszla, czyli „apogeum chuci”..Wiedźma Szlemicha (no zielarka) tłukła w moździerzu Viagrę dodając lubczyku i coca coli w proszku.  To był dopiero dopalacz. Oferowała specyfik twierdząc, że prędzej niż serce – trzasną gumowe produkty Unimilu. No a po krzakach, zaroślach, rojstach i łopianach – królowała wolna chuć... „Obszczaja obłapka” –  zauważyłby niejaki Witkac. Janko Ryzykant z sieci otrzymał wici, że Święto Dyszla &”Chuć w Polinie” - mają być uroczyście wpisane na listę UNESCO jako dziedzictwo kultury i obyczajów Bałtów. Rudowłosa (sic!) minister Rafalska zacierała ręce. Program 500+ ruszył niczym Kubica BMW-icą. Warsiawa – da się lubić...I kiedy finisaż miał się ku końcowi na horyzoncie pojawiła się łódź. Klasyczny drakkar sunął od strony Bornholmu. – Wikingowie…przeszedł szmer przez plażę. Zaiste wiosłowa barka szła halsem do zatoki. – Będą nas ubogacać – uszczypnęła podniecona Kazia Szczuka – Środę. I nie myliła się, im bliżej brzegu dało się rozpoznać rysy…to byli ciemnolicy, kruczobrodzi „wikingowie”, ale raczej z Syrii. Stojąca na dziobie postać w czarnym burkini hycnęła do wody, by za chwilę odsłonić twarz. – Toć to nasza Agatka Młynarska, celebryni i teleintelekt…
Tylko Buć pojął, że idą czasy Kiepskich…    * Baltischer Zeitung