Jak J. Kaczyński wspiera białoruskiego satrapę

Kilka dni temu "Rzeczpospolita" opublikowała ważny, analityczny tekst J. Kaczyńskiego traktujący o polskiej aktywności na Białorusi w ostatnich latach. Nie ulega wątpliwości, że minister spraw wewnętrznych, a przede wszystkim premier D. Tusk, ponieśli w tym aspekcie serię klęsk, których symbolicznym zwieńczeniem były brutalne działania Łukaszenki tłamszące opozycję przy okazji ostatnich wyborów prezydenckich w tym kraju. Z resztą, Kaczyński nie jest w swym krytycyzmie osamotniony; w podobny sposób podsumowała politykę wschodnią Polski m.in. niemiecka opiniotwórcza prasa.

Tekst J. Kaczyńskiego był również dowodem na to, że narracja medialnego kartelu III RP bez opamiętania sugerującego, iż lider PIS nie jest zdolny myśleć o niczym innym jak o Smoleńsku, była/jest wierutnym kłamstwem.

Nie jest -rzecz jasna- w stanie pogodzić się z tym faktem salon; jego działania maskujące są coraz bardziej absurdalne. Aż strach pomyśleć, jakich argumentów mogą jeszcze użyć, by zniszczyć podłamanego osobistą tragedią J. Kaczyńskiego.

Z niesmakiem przeczytałem dzisiejszego poranka komentarz Marcina Wojciechowskiego z "Gazety Wyborczej", który napisał:

"Artykuł (J. Kaczyńskiego) był tak celny, że aż przyciągnął uwagę komentatora programu "W centrum uwagi" podsumowującego wydarzenia tygodnia w państwowej telewizji białoruskiej. Najbardziej jej dziennikarzowi przypadł do gustu następujący fragment tekstu Kaczyńskiego: "Polska dyplomacja - wspólnie z niemiecką - otwarcie wspierała słabego politycznie, uważanego za prorosyjskiego kandydata, którego w żadnym razie nie mogła poprzeć zdecydowana większość niepodległościowej opozycji białoruskiej [chodzi o więzionego potem przez kilka tygodni Uładzimira Nieklajeua]". Białoruski dziennikarz lojalny wobec władz w Mińsku skomentował te słowa następująco: "Kaczyński przyznał, że Warszawa wspólnie z Berlinem mieszała się w wewnętrzne sprawy Republiki Białoruś".(...)

Myślałem, że chociaż w sprawie Białorusi czy Partnerstwa Wschodniego - flagowego projektu
Polski i UE wobec sześciu republik postradzieckich - PiS jest w stanie być solidarny z rządem, choćby w imię pamięci o Lechu Kaczyńskim, który przykładał ogromne znaczenie do polskiej polityki wschodniej i współpracował w tej kwestii z PO. Ale okazuje się, że nie ma dziedziny, w której prezes PiS nie byłby gotów pokopać rządu po kostkach.

A ręce zaciera z tego powodu nawet białoruski satrapa. Czekam na następne dzieła Jarosława Kaczyńskiego o Białorusi. Ale może tym razem nie w "Rzeczpospolitej", ale od razu w "Sowieckiej Białorusi", oficjalnym organie administracji prezydenta Łukaszenki."

Zgodnie z logiką M. Wojciechowskiego najlepiej byłoby, gdyby Polska w ogóle nie interesował się na poważnie Białorusią, wszak niedopuszczalne jest mniej lub bardziej formalne wspieranie któregokolwiek z kandydatów w białoruskich wyborach, taka postawa zapewne spotkałaby się z ostrym komentarzem białoruskiej państwowej telewizji . Nie mówiąc już o zbyt gorliwej interesowności losami "Polaków A. Łukaszenki" (Łukaszenko kiedyś w obecności Radosława Sikorskiego stwierdził, że "jego Polacy czują się na Białorusi wyśmienicie"). Czy można sobie wyobrazić większą ingerencję w wewnętrzne sprawy "suwerennego" państwa? A ten niepotrzebnie zaogniający sytuację "Biełsat"? Toż to dopiero skandal!

Czego oczekiwał po PIS-ie red. Wojciechowski? To jasne, Kaczyński powinien pochwalić sztandarowe pomysły Sikorskiego, przede wszystkim świetlany projekt "Partnerstwa Wschodniego". A jego efekty? Hmm..kiedyś może nastąpią, wiadomo, że temu rządowi trzeba dać bezterminowy kredyt zaufania.

Argumentacja Wojciechowskiego jest tak płytka, że aż przerażająca. Ręce zaciera białoruska nomenklatura, bo który rozsądny, europejski kraj (jego poważne media) wziąłby sobie do serca propagandowe agitki wypływające z łukaszenkowskiej telewizji? Tylko niestrudzony minister Sikorski i "Gazeta Wyborcza" z Polszy.