Marcinkiewicz świetnie się bawi. Wczoraj w psychologa

Z łaski nie chciało mi się zwykle reagować na częste, żenujące enuncjacje byłego polityka, dziś podrabianego na Humberta Humbert tefałenowskiego celebryty. Wczoraj jednak "Atrakcyjny Kazimierz" przekroczyłdopuszczalne granicę, co nie może pozostać bez echa:

"Jarosław Kaczyński w moim przekonaniu, tak jak go znałem, sam poczuwa się do odpowiedzialności za śmierć brata. To on go wciągał do polityki, przymuszał do ostrego kursu przeciwko PO, przeciwko Rosji. Przymuszał go do zmiany charakteru wbrew sobie, do ostrości. On czuje to piętno w sobie i dlatego tak łatwo i nieustająco zrzuca winę na Tuska i Rosję - powiedział były premier w rządzie PiS."

W ostatnich kilku dniach małpuje się niemiłosiernie paskudny zabieg putinowskiego MAK-u, który opierając się na analizie bliżej nieokreślonych psychologów, przypisał de facto winę za katastrofę smoleńską znienawidzonemu Prezydentowi Kaczyńskiemu i jego wiernemu słudze - gen. Błasikowi. Wykonywanie niektórych profesji wymaga mocnych nerwów; dlatego np. by być policjantem trzeba przejść wyszukane testy psychologiczne. Zawodowe 'wożenie' VIPów także - siłą rzeczy - związane jest z nieustanną presją; kpt Protasiuk powinien być do tego przyzwyczajony (wiele na to wskazuje, że był; potrafił odpowiedzialnie odmówić politykom w sytuacjach - jego zdaniem - zbyt niebezpiecznych). Co więcej, nie ma twardych dowodów na to, że 10 kwietnia Prezydent Kaczyński bądź gen. Błasik żądali od załogi Tu 154 M lądowania, mimo jej sprzeciwu. Odczytane fragmenty na to nie wskazują; stwierdzenie pilota "wykurzy się" nie jest jakimkolwiek argumentem; normalne, że oficjele nie będą zadowoleni, jeśli nie dolecą na czas na zaplanowane uroczystości. Konkretne naciski (typu "ląduj, albo zablokuje Ci awans!"), a luźne domysły załogi to jednak zupełnie coś innego...

Wróćmy teraz do Kazimierza. Były premier postanowił publicznie pobawić się - niczym T. Anodina - w psychologa. Zabawa - to właściwe określenie działalności Marcinkiewicza z ostatnich lat; na oczach milionów, niczym pryszczaty 16-latek, flirtował z Isabelle; udawał eksperta od finansów (dyrektor EBOiR w Londynie); mizdrzył się do Tuska (chciał w ten sposób wrócić do wielkiej polityki); teraz dzieli się z widzami swoimi obsesjami. Kiedyś (za czasów premierowania Atrakcyjnego Kazia) TVN24 kpiło zeń niemiłosiernie; dziś wart jest szczególnej uwagi.
Marcinkiewicz twierdzi, że odpowiedzialność za śmierć brata ponosi J. Kaczyński. Dlaczego? Bo podżegał Prezydenta Lecha Kaczyńskiego do nieustannego "szczypania" PO oraz dyplomatycznej wojny z Rosją.

Wiemy, że to wierutna bzdura. To politycy PO nieustannie kpili z Prezydenta RP (wystarczy przypomnieć działalność Palikota, która ograniczała się do szydzenia z głowy państwa; zabiegi ministra Arabskiego odnośnie "użyczania" TUpolewów, wreszcie skandaliczne zachowanie Radosława Sikorskiego w Bydgoszczy), a nie na odwrót. Brak akceptacji dla neoimperialnych zakusów Moskwy w wykonaniu L. Kaczyńskiego, świadczyło o mądrości i odpowiedzialności Prezydenta; z resztą, głosy o zupełnej negacji Moskwy były nieuprawnione, przypomnę, że L. Kaczyński przyjął kremlowskie zaproszenie na moskiewskie obchody zakończenia II WŚ.

Przyjaciele braci Kaczyńskich wielokrotnie podkreślali, że między bliźniakami istniała wyjątkowa więź, że Lech nie mógł pogodzić się ze zmasowanym, medialnym pałowaniem Jarka; Jarosław po wielokroć bronił Leszka przed niesprawiedliwą, nieuprawnioną krytyką. Z resztą, co naturalne, Prezydent Kaczyński zawsze mógł liczyć na wsparcie ze strony PIS i odwrotnie. z tego choćby względu J. Kaczyński nie ma (nie powinien mieć) sobie nić do zarzucenia; a oskarżenia zidiociałego na starość Marcinkiewicza są cyniczną polityczną grą, niczym więcej.

Poza tym, cóż de facto sugeruje światły Kazimierz? L. Kaczyński za namową brata krytykował Rosję i w efekcie na jej terytorium poległ. Stąd wniosek -trzymając się tej kulawej logiki- że Moskwy krytykować nie warto, bo...można w zamian zapłacić cenę najwyższą.

Podobną postawę prezentowali w 1938 r. szefowie rządów francuskiego (Daladier) i brytyjskiego (Chamberlain); twierdzili, że uratowali pokój, bo nie wdawali się w zbędne utarczki z pragmatykiem Hitlerem. Jak to się wszystko skończyło; jak dziś oceniani są Ci dwaj "wielcy" politycy, wiemy...

Psycholog-amator Marcinkiewicz udowodnił, jaką ma psychikę, jakim wartościom hołduje, jaki jest twardy i odpowiedzialny. Bracia Kaczyńscy wywindowali go z dołów na szczyt polskiej polityki, w zamian dziś są przezeń spotwarzani (nawet zmarłemu Kazio nie darował). Żona znudziła się naszemu finansiście, bo zaczęła mieć problemy zdrowotne; przerzucił się na łopatologiczną poetkę-małolatę z Londynu. Dziś Kazio gwarantuje tefałenowskiej widowni, że palikotowe, grasiowe, niesiołowe szambo wylewane przez lata na Braci Kaczyńskich to limitowane seria najlepszych perfum.

Panie Kazio, Humbert, czy inna podróbo Hugh Hefnera, ten smród jest już nie do zniesienia.