Otrzymane komantarze

Do wpisu: Wstydliwy rodowód poleczników Platformy - list otwarty
Data Autor
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowna Pani Gosiu, Pisze Pani: "I ja bym chciała tak pisać...". Odpowiadam: Więc proszę pisać! Tak, jak Pani potrafi. Byle z sercem! Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
:-)))
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Tak. Jest ich coraz więcej. Oczywiście media mainstreamowe nic nie widzą. Pochodów nie było. Była jakaś nieistotna wycieczka na Węgry itd, itp, itd. Już niedługo się policzymy. Pozdrawiam serdecznie, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Bardzo dziękuję za uzupełnienie mojej notki. Artykuł Pani Barbary Fedyszak oczywiście przeczytam. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, To ja Panu dziękuję. Takie komentarze dają wenę do pisania. Pozdrawiam serdecznie, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowna Pani, Ja też Panią pozdrawiam serdecznie. I dziękuję za tych 'wpełżniętych". Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, No pewnie! Pozdrawiam serdecznie, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Dziękuję Panu za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Bardzo serdecznie Panu dziękuję za rozszerzony opis tych, o których mi chodziło w notce. Dziękuję Panu za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz P.S. W uzupełnieniu zacytuję Panu fragment z mojej książki wspomnieniowej pt. "Poadaj hasło!", cytuję: "Nowe" Odkąd nas pokarało wolnością, czasy się zmieniły a z nimi też ludzie. Posłuchajcie proszę. Przez długie lata miałem na uczelni bliskiego kolegę z innego Wydziału. Lubiłem go bardzo gdyż jak się zdawało był z niego skromny, wesoły i normalny człowiek. Choć pochodził ze wsi, to szybko się uczył i po jakimś czasie zgubił wiejski akcent, zaczął się ubierać i dobrał fryzurę.  Jako człowiek obrotny szybko awansował, z czego jako kumpel szczerze się cieszyłem. Wykuwał tedy mozolnie tę swoją karierę, aż się w końcu dochrapał prominentnej funkcji. Niedługo potem, chciałem u niego załatwić pewną drobną sprawę. Ponieważ jego telefon wciąż nie odpowiadał, czekałem aż go spotkam przy jakiejś okazji. A jak się taka w końcu nadarzyła zagadnąłem w locie: - Cześć Stary! Dobrze, że cię widzę. Mam do ciebie drobną sprawę. - Lecz on przeszedł obok jakby mnie nie widział, a ja pomyślałem, że może się zamyślił bądź wstał lewą nogą. Jednakże, gdy kolejnym razem uczynił to samo, pomyślałem sobie, że być może gościowi z lekka odwaliło. Gdy go znowu spotkałem, zaczepiłem go i walnąłem prosto z mostu, żeby się nie wygłupiał i chwilę pogadał. A on dziwnie zesztywniał i odezwał się do mnie tonem urzędowym: - Wiesz stary, ja mam teraz poważne stanowisko i jak chcesz ze mną rozmawiać, to niestety musisz pójść do sekretarki żeby się zapisać do mnie na rozmowę. I wtedy, gdy mój kolega z pracy, z którym konie kradłem kazał mi się zapisać do niego w kolejce, przypomniałem sobie prorocze słowa mych zmarłych rodziców, którzy w domu często rozmawiali o tym, co może zrobić z kmiota odrobina władzy. Po awansie kolegi, jeden z profesorów powiedział kiedyś w zadumie: - No i popatrzcie Państwo, mimo że wyszedł ze wsi tak daleko zaszedł. Na to, siedzący w kącie leciwy laborant, przedwojenny człowiek, odezwał się nieśmiało: - Panie profesorze! Przepraszam, że się wtrącam, lecz chciałbym nadmienić, że ze wsi to on wyszedł, lecz panie profesorze, przepraszam za wyrażenie, wieś nie wyszła z niego, koniec cytatu. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowna Pani, Pisze Pani w komentarzu: "A partyzanci? Proszę poszperac trochę w materiałach wydawanych przez IPN to przekona się PAN, że ubecja miała umocowanie w klasie robotniczej z miast przede wszystkim. Bardzo się zawiodłam na dzisiejszej notce...". Odpowiadam pytaniem: A skąd się w większości wywodziła ta klasa robotnicza??? Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Tak. Można by jeszcze wiele dodać, gdyby nie objętość. Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Ładnie to Pan napisał: "Żeby nie zwariować od tego co się dzieje, należy też być szalonym!...". Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
:-)))
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Piszcie o takich rzeczach. Niech sobie ludzie przypomną, a młodsi dowiedzą, jak było. W tym upatruję między innymi sens blogowania. Dzielenie się informacjami poza kontrolą polityków. Chociaż z tą kontrolą to nie jest tak "poza". Ten sam tekst zamieściłem na Salonie24 i natychmiast został zwinięty. Taka ta nasza demokracja. Taka ta nasza wolność w Internecie. Teraz już rozmiem dlaczego pan Tusk chce Internet kontrolować. Mam jednak nadzieję, że mu młodzi nie pozwolą. Oby. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Piszcie takie rzeczy! Piszcie! Bo młodzi nie wierzą, że tak było naprawdę. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Bardzo smutny wykres. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
:-)))
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Pisze Pan: "Tak- opisał pan ludzi którzy sami siebie chcą przekonać , że maja rację...". Odpowiadam: Tak. Można to tak streścić. Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Sznowna Pani Zofio, Dajcie już Państwo spokój z tym "profesorem". Jestem doktorem nauk technicznych, a najbardziej mi odpowiada forma "panie Krzysztofie". Pani mi dziękuje, a to ja powinienem Pani dziękować, bo największą nagrodą dla piszącego jest wiadomość, że tekst się czytelnikom spodobał. Teraz każdy powinien coś zrobić dla Polski. Pisze Pani: "Dlatego ja oddaję pokłon ludziom skromnym,dbającym o swój honor i nie sprzedającym się za srebrniki,które im dzwonią pod uszatkami. Odpowiadam: I to jest Pani wkład, bo daje Pani innym dobry przykład. dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowna Pani, Dobrze, że Pan przypomniał o zasługach wsi, co zresztą wyraźnie zaznaczyłem w tekście. Moja notka natomiast dotyczy nie tyle ludzi pochodzących ze wsi, jak można by mylnie zrozumieć. Mój tekst traktuje o wiejskim marginesie ludzi zdemoralizowanych wojną.  Pisze Pan również: "Największe zasługi z tego okresu "burzy i naporu" -zaryzykuję twierdzenie -miała polska wieś i duchowieństwo. Inteligencja , jeżeli się sprzeciwiała to cichutko i nielicznie...". Odpowiadam: No tak, ale co to była za inteligencja. Bo ta prawdziwa została wymordowana, a resztki rozdeptano czeronym butem. Mroczna ta nasza historia. Dlatego zróbmy coś teraz, żeby zmienić Polskę. Niech każdy coś da z siebie. Na miarę własnych możliwości. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Do wpisu: DZIECI POLSKIE
Data Autor
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowna Pani Joanno, Pisze Pani: Szanowny Panie Profesorze , proszę się nie przejmować bzdetami niejakiego Doktora Bazylego... Odpowiadam: Ja się oczywiście nie przejmuję tym, co wypisuje doktor Bazyli. Martwi mnie jednak, że takich doktorów jest na Prawicy więcej. Że każde ich słowo jest cynicznie wykorzystywane przez piarowców Platformy. Że właśnie tacy jak on pomagają Tuskowi przyprawiać prawicy gębę "moherowych oszołomów". Już dzisiaj dostałem mejla of mojego znajomego adwokata, który jest sympatykiem Platformy. Mój znajomy pyta z satysfakcją, jak się czuję w towarzystwie panów doktorów Bazylich na Niezależnej.pl. I to jest irytyjące i smutne zarazem. Ale dzień się budzi słoneczny, idzie wiosna, więc nie ma się co przejmować zrzędzeniem czarnowidza Bazylego. A żeby było miło i wesoło zacytuję Pani teraz fragment mojej książki wspomnieniowej pt. "Podaj hasło! o pewnym doktorze Bazylim - nie zmyślam, naprawdę mieliśmy doktora o takim właśnie imieniu w katedrze (w razie czego służę nazwiskiem). Oto fragment książki, cytuję: "Bolo" Krańcowym przeciwieństwem pana profesora Henryka Świdzińskiego, o którym pisałem w poprzednim rozdziale, był profesor Andrzej Bolewski nazwany kiedyś przez studentów Bolem, i tak już zostało. Był to człowiek rubaszny i bardzo wesoły, co nie przeszkadzało, że świat nauki go uznał za ojca współczesnej mineralogii. A popartą światową sławą wiedzę miał tak wielką, że wolno mu było więcej niż zwyczajnym ludziom. Jedną z fanaberii tego uczonego był brak tolerancji dla wszelakiego sprzeciwu wobec jego racji w sprawach naukowych. Pewnego razu Bolo pokłócił się z asystentem imieniem Bazyli, którego szczerze nie znosił, między innymi za to, że był dożartym kurduplem i miał przykry zwyczaj bezustannego zadawania pytań, jak mu się zdawało ważnych dla nauki. Kiedyś, gdy Bolo pracował skupiony w swoim gabinecie, doktor Bazyli co piętnaście minut wpadał z jakimś pytaniem, zawsze bez pukania. Przy którymś z kolejnych pytań Bolo popadł w furię i wyrzucił go za drzwi rycząc za nim na cały korytarz, że jest skończonym chamem, prostakiem i jeszcze na dobitkę kutasem złamanym. Doktor Bazyli chama i prostaka Bolowi odpuścił, lecz złamanego kutasa mu nie podarował. A że świeżo, co wstąpił do PZPR-u, młodszym czytelnikom wyjaśniam, iż była to Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, poczuł się pewny siebie i podał  wielkiego Bola do Sądu Koleżeńskiego przy naszej katedrze. Z początku dumny Bolo nie zgadzał się stanąć przed obliczem sądu, lecz po jakimś czasie, z tajemniczą miną zmienił zdanie. Sąd Koleżeński katedry zebrał się w Wielkiej Auli mojej Alma Mater, a w jego składzie zasiadła cała starszyzna Wydziału plus sekretarz partii, którego się wszyscy bali jak ognia, i jak się to mówi, nikt mu nie podskoczył. Ale nie znaliście Bola. Gdy Sąd Koleżeński rozpoczął obrady, pod aulą zebrali się ludzie z całego wydziału, na oko około stu osób. W oczekiwaniu na finał, podnieceni uczeni robili zakłady, co do sentencji wyroku. Obrady sądu trwały wyjątkowo długo, co mogło wskazywać na zażartą dyskusję nad występkiem Bola. Po jakichś dwu godzinach uchyliły się wreszcie ciężkie drzwi od auli, zza których wychylił głowę podniecony Bolo i z satysfakcją w głosie obwieścił zebranym: - No, już im udowodniłem, że doktor Bazyli to kutas, a zaraz im udowodnię, że złamany. - I ponownie zniknął za wielkimi drzwiami. Jak powiedział tak zrobił. Ta niecodzienna opowieść jest nie tylko śmieszna, lecz, co bardziej istotne, świadczy również o tym, że nawet w tamtych czasach, gdy uczelniami trzęśli sekretarze partii, autorytet nauki nie dał się zwariować. Bolo mnie również nauczył, że to wcale nie prawda, iż prawdziwy profesor to wyłącznie mędrzec. Bolo mi pokazał, że równie ważnym, jeśli nie ważniejszym jest: - By miał osobowość, która skutecznie wpływa na innych, poprawia im samopoczucie, wzmaga temperament, poszerza wyobraźnię, i co najważniejsze budzi ochotę do życia i działania. Do tego musi mieć jeszcze polot, wrodzony instynkt aktorski, odrobinę malarskiej fantazji i morze dobroduszności. Ale to jeszcze nie wszystko. Prawdziwy profesor musi się jeszcze umieć bawić tym, co robi...", koniec cytatu. Dziękuję Pani serdecznie za wspierający komentarz i serdecznie pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie, Po pierwsze. To nie ja Pana porównałem, lecz Pan się sam porównał. Proszę jeszcze raz spokojnie przeczytać zacytowany fragment mojej książki, a zobaczy Pan ewidentne paralele. Po drugie. Radzi mi Pan bym lepiej usunął tekst z blogu. A ja , jeśli Pan pozwoli radzę, żeby Pan usunął swoje komentarze. Czy Pan naprawdę nie rozumie, że pisząc o tych paragrafach Kodeksu Karnego i ilości lat więzienia, które pod te paragrafy podpadają, leje wodę na młyn Donalda Tuska i jego platformerskich doktrynerów??? Przecież jak oni to przeczytają, natychmiast użyją jako niezbitego dowodu, że ludzie PISu chcą wprowadzić rządy policyjne w Polsce??? Czy Pan nie rozumie, że dostarcza amunicji  propagandzistom Platformy, którzy Pańskie komentarze zacytują w Gazecie Wyborczej jako przykład, jak oni to uwielbiają nazywać "moherowego oszołomstwa??? Czy Pan nie zna ich pokrętności??? Czy Pan nie rozumie, że oni tylko czekają na takich jak Pan, żeby ośmieszyć PIS??? Że ludzie Panu podobni robią PISowi  najgorszą z możliwych robotę??? Że Pańska narracja, jakiej za komuny używali ormowcy dewaluuje wszystko, co wywalczył Jarosław Kaczyński??? Że tacy pieniacze jak Pan to karma dla Palikota???    Po trzecie. Czy Pan nie widzi innych komentarzy z poczuciem humoru??? Czy Pan nie widzi, że się ośmiesza nie tylko przed Tuskiem i Palikotem, ale przed komentatorami tego bloga??? Niechże się Pan opamięta!  Pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Wielce Szanowny Panie, Oscar Wilde powiedział, że nie ma nic gorszego jak brak poczucia humoru. Dziadkowi opowiedziałem jak było i on, w przeciwieństwie do Pana miał poczucie humoru. Rozstaliśmy się w wielkiej przyjaźni. I to właśnie poddaję Panu pod rozwagę. Pozdrawiam serdecznie, Krzysztof Pasierbiewicz P.S. Polecam też Panu lekturę komentarzy do tego samego tekstu, który zamieściłem również na Salonie24. Jest ich prawie sto dwadzieścia. Piszą głównie ludzie kochający dzieci - patrz: http://salonowcy.salon24…
Krzysztof Pasierbiewicz
Wielce Szanowny Panie, Ależ właśnie przed kwadransem Panu odpisałem. Ale skoro nadal się Pan wystawia do strzału, to muszę Panu powiedzieć, że wypisz wymaluj, przypomina mi Pan mojego sąsiada milicjanta, który w okresie gierkowskim chciał mnie wykurzyć z mieszkania. Opisałem go w mojej książce wspomnieniowej pt. "Podaj hasło!". Oto stosowny fragment, cytuję: "W latach siedemdziesiątych, kiedy mi definitywnie odebrano paszport, przybrałem w proteście przeciwko władzy ludowej buntowniczo luzacki styl życia, co wzbudziło oburzenie sąsiada zza ściany, funkcjonariusza milicji w stopniu starszy sierżant. Na domiar złego, ten ponury człowiek miał w naszej klatce kolesia ubeka z parteru. Ów zgrany duet domagał się zgodnie bym się wyprowadził, bo: - Oni w swoim bloku nie chcą uczonego. Tu wyjaśniam, że w tym egzotycznym bloku przyszło mi zamieszkać, gdy ojca wykończyła krakowska bezpieka, a mama nie mogła utrzymać starego mieszkania, które zamieniła na mniejsze z milicjantem. Na pomoc reszty sąsiadów nie miałem co liczyć, gdyż byli tak zastraszeni, że się przemykali jak duchy po klatce schodowej sprawiając wrażenie jakby ich nie było, a większość mi doradzała na ucho, żebym z ubecją nie walczył, gdyż z nimi nie wygram. Rad tych nie posłuchałem, bo by się w grobie przewrócił mój kochany Tata, zasłużony Akowiec i odważny człowiek. Chcąc mnie wykurzyć z mieszkania, milicjant z ubekiem zawarli przymierze z niejaką panią Genowefą, mieszkającą pode mną, kompletnie nawiedzoną dewotką, rodzwiedzioną z oficerem LWP. Wybrali znaną w tamtych czasach ubecką metodę robienia z ludzi nauki groźnych dla spokojnego społeczeństwa chuliganów. A jak? Przy pomocy kolegium orzekającego. Ich plan był bardzo prosty. Zawsze, gdy miałem gości, po dwudziestej drugiej sąsiad zza ściany dzwonił po kolegów, a przybyły patrol milicji, nie stwierdziwszy na miejscu niczego zdrożnego, przepraszał za interwencję i jechał gdzieś dalej. Jednak po dwóch tygodniach wzywano mnie na kolegium. Tam dostawałem wyrok za zakłócenie spoczynku nocnego, w oparciu o treść łgarskiej notatki służbowej tychże milicjantów, którzy u mnie byli dwa tygodnie wcześniej. Kolegium składało się zwykle z trojga aktywistów, najczęściej ormowców. Wszyscy w przedziale wiekowym typu leśny dziadek. Świadków obrony nie przesłuchiwano, i po krótkiej naradzie, dostawałem czapę, albo, jak kto woli karę zasadniczą w najwyższym wymiarze. Była to grzywna pieniężna trzech tysięcy złotych, co przy mojej nędznej pensji asystenta sięgającej w porywach do dziewięciu stówek, stanowiło sumę, przyznacie, nie małą. Ponieważ znałem już wtedy prawie pół Krakowa, gości miewałem stosunkowo często, co się zawsze kończyło podobnym wyrokiem. Zasądzanych mi grzywien jednak nie płaciłem, próbując się odwołać do wyższej instancji. I choć Wam pewnie będzie trudno w to uwierzyć, po pięciu latach nalotów na moje mieszkanie, wydano takich wyroków z górą siedemdziesiąt, co jak niektórzy twierdzili, dawało mi wynik lepszy od Jacka Kuronia. Jeśli mi nie wierzycie, to przyjdźcie zobaczyć. Do dzisiaj mam w domu pożółkłą książeczkę zrobioną z oprawionych wezwań na kolegium. A propos, pamiętam jak kiedyś książeczkę tą zobaczyła mocno już ślepawa ciocia Tosia z Gliwic, zakręcona bigotka, która u schyłku życia cały swój majątek darowała księdzu. Kiedy mnie zapytała, co to za książeczka, bez wahania palnąłem, że do nabożeństwa, co jej na pewien okres przywróciło wiarę, w jak dotąd uważała, na zawsze straconego dla Boga siostrzeńca. Ale wracajmy do rzeczy. W miarę upływu czasu moje sprawy w kolegium, zyskiwały sobie coraz większy rozgłos, zmieniając się zwolna w rodzaj odcinkowego serialu, który konkurował z ówczesną superprodukcją sensacyjnych przygód kapitana Klossa. Bo to proszę Państwa nie były normalne rozprawy, lecz jak mawia Doda: - „zajebiste spektakle”. Przebieg rozprawy był zawsze mniej więcej podobny. Najpierw zeznawali dzielni milicjanci, którzy w pozycji na baczność z paskami pod brodą łgali w żywe oczy, jak to w dniu zajścia stwierdzili na miejscu libację obywateli, w większości niepracujących. Co było nawet w pewnym sensie prawdą, albowiem część moich gości jeszcze studiowała nie mając w dowodach stosownej pieczątki. Następnie, wkraczała do akcji wspomniana pani Genowefa. Była to kobieta nad wyraz puszysta, leciwa acz w pretensjach, coś w typie znanej posłanki z kurwikami w oczach, krótko mówiąc koszmarny, mogący się w nocy przyśnić babon w papilotach. Pani Genowefa w trakcie płomiennych zeznań, co pięć minut mdlała, a dzielni milicjanci wachlowali ją dziarsko czapkami dzwoniąc po pogotowie. Po spektakularnym cuceniu, niedoszła denatka czerwieniała jak indor i z niezapomnianym wytrzeszczem swych kaprawych oczek, zanosiła się szlochem i rwąc włosy z głowy łgała jak najęta, co też ten inteligent wyprawia po nocach. A oburzone kolegium bez zastanawiania dawało mi czapę, albo, jak kto woli trzy tysiące w plecy. Te odlotowe spektakle ściągały do kolegium gromady znajomych, głównie naukowców, artystów i ludzi palestry, którzy przychodzili, żeby się zabawić, a również, dlatego, by mieć, co opowiadać w krakowskich salonach. Przekazywane relacje zaczęły w końcu docierać do samej Warszawy. Pewnego dnia zadzwonił telefon od bardzo znanego redaktora „Szpilek” imieniem Teodor. Na umówionym spotkaniu od razu poprosił, żebym mu szczerze wyznał, czy to wszystko prawda, gdyż chciałby o tym napisać artykuł do swojej gazety, lecz mu trudno uwierzyć, iż w okresie odwilży schyłkowego Gierka, tak bezprzykładne bezprawie jest jeszcze możliwe. Poradziłem mu wówczas, by jako dziennikarz poszperał w stosownych aktach urzędowych. Idąc za tą radą, zdolny żurnalista dotarł między innymi na moją uczelnię, gdzie w teczce osobowej z klauzulą „Poufne” odnalazł autentyczny dziennikarski diament. Bowiem był to donos, który do dziś pewnie jeszcze leży w Rektoracie, w którym milicjant, ubek i pani Genowefa, jak się domyślacie, opisali mnie jako groźnego erotomana, drania i sadystę. Najważniejsze jednak było ostatnie zdanie tego dokumentu, gdzie stało napisane, jak Boga kocham nie ściemniam, cytuję dosłownie: „JEST W POSIADANIU PSA RASY SPANIOL, KTÓRY SYSTEMATYCZNIE LEJE PO KLATCE SCHODOWEJ, CO NIJAK NIE PRZYSTOI PSOWI NAUKOWCA”. Wytrawny publicysta natychmiast wysmolił artykuł do „Szpilek” opatrzony tytułem, a jakżeby inaczej „Pies naukowca”. Na ten artytuł czekało niecierpliwie całe środowisko krakowskiej nauki. Niestety autor zapomniał o wszechmocnym Urzędzie Kontroli Publikacji, Prasy i Widowisk, który tę perełkę sztuki dziennikarskiej schował do szuflady. Mimo to, tekst tego artykułu, nie muszę dodawać, że był to tekst świetny, przez lata krążył w po różnych salonach, w tak zwanym drugim obiegu..., koniec cytatu. W nadziei, że nie przytoczy mi Pan nowych paragrafów z Kodeksu Karnego dziękuję Panu za komentarz i pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie Bolesławie, Dziękuję za miłe słowa. Ja też tęskniłem za moimi znajomymi z Niezależnej. A tak między nami to trochę podkoloryzowałem ten tekst, i celowo, żeby podkręcić dyskusję, pominąłem w tekście, że oczywiście opowiedziałem dziadkowi jak było z Kubusiem, co ten przyjął salwą przyjaznego dla mnie śmiechu. A Kubusia tylko pytałem, czy nie odpaliłby mi trochę mięska bo jestem okropnie głodny. Dziękuję Panu za komentarz i serdecznie pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz