Czasem trudno uwierzyć, że całe państwo może żyć „na kredyt”. Ale jeszcze trudniej uwierzyć, że wszyscy się do tego przyzwyczaili – media, ekonomiści, politycy, a nawet większość obywateli. Z coraz większym spokojem przyjmujemy kolejne komunikaty o rekordowym długu publicznym, o „przejściowym” deficycie czy planowanym wzroście zadłużenia. Nikt nie zadaje podstawowego pytania: jak długo jeszcze można się zadłużać, zanim wszystko runie?
System, który nigdy nie miał prawa działać
Współczesna gospodarka działa w oparciu o pieniądz dłużny. Brzmi technicznie? A jednak to sedno problemu. Większość pieniądza w obiegu to nie gotówka z NBP, ale cyfrowe zapisy tworzone przez banki komercyjne w momencie udzielania kredytu. Oznacza to, że nowe pieniądze trafiają do gospodarki tylko wtedy, gdy ktoś się zadłuży.
A co gorsza – trzeba oddać nie tylko pożyczony kapitał, ale też odsetki, których… nigdy nikt nie wyemitował. Tego braku pokrycia nie da się nadrobić inaczej, jak przez dalsze zadłużanie. To systemowy deficyt popytu i niedobór pieniądza, który trzeba łatać nowymi kredytami lub… zadłużeniem państwa.
Polska gospodarka: iluzja wzrostu, rzeczywistość długu
W Polsce ten mechanizm osiągnął poziom absurdu. Dług publiczny przekroczył 1,7 biliona złotych. Obsługa tego długu kosztuje nas więcej niż cały budżet edukacji. A mimo to nie słyszymy o reformie systemowej. Słyszymy o potrzebie „większej dyscypliny”, „oszczędnościach”, „przywracaniu równowagi fiskalnej”.
Tyle że tej równowagi nie da się przywrócić w systemie, który z definicji wymaga coraz większego długu, by w ogóle funkcjonować. Kolejny rząd – niezależnie od tego, czy będzie „prospołeczny” czy „rynkowy” – stanie przed tą samą ścianą: albo się dalej zadłużamy, albo tniemy wszystko i gasimy światło.
Co dalej? Scenariusze nie są optymistyczne
Bruksela już uruchomiła wobec Polski procedurę nadmiernego deficytu. Rynki finansowe zaczynają podnosić koszt naszego długu. Wkrótce przyjdzie moment, kiedy po prostu nie będzie z czego pożyczać. I wtedy trzeba będzie zacząć sprzedawać – nie towary, ale majątek narodowy, usługi publiczne, resztki suwerenności. Scenariusz grecki? Nie, polski. Własnej produkcji.
Czy naprawdę nikt tego nie widzi?
To pytanie, które zadaję sobie coraz częściej. Dlaczego żadne ugrupowanie polityczne nie stawia sprawy jasno? Dlaczego nikt nie mówi: „ten system nie działa i nigdy nie działał”? Odpowiedź może być brutalna: bo to niepopularne. Bo wymaga myślenia wykraczającego poza logikę budżetu domowego. Bo wymaga odwagi, której brakuje w polityce.
Ale czas odwagi nadchodzi. I jeśli się nie znajdzie – przyjdzie czas przymusowej reformy, narzuconej z zewnątrz, według warunków, które będą dla społeczeństwa katastrofalne.
Czas na plan B – pieniądz, który służy ludziom, nie bankom
Nie chodzi o rewolucję. Chodzi o reformę. Narodowy Bank Polski powinien odzyskać pełne prawo emisji pieniądza. Nowe środki powinny trafiać do gospodarki nie poprzez zadłużanie obywateli i państwa, ale jako realna, suwerenna emisja – proporcjonalna do wzrostu produkcji i potrzeb społecznych.
To nie utopia. To minimum konieczne, jeśli chcemy uniknąć katastrofy, która już majaczy na horyzoncie. Gdy żyjesz w systemie, który się nie bilansuje, masz dwie opcje: zmienić system albo czekać, aż on sam się rozpadnie. Polska nie ma już czasu na drugie wyjście.
Praeterea, puto Kaczyński discedere debere et Sakiewicz veniam petere.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 823
Tu propozycja Klausa Bachmanna z dzisiejszego wydania Interii:
Wklejam w całości, aby nie trzeba było szukać.
Niemiecki dziennik: Polsce grozi kryzys finansowy
Oprac.: Dagmara Pakuła
wczoraj, 12:26
Polska może pochwalić się szybkim wzrostem gospodarczym, niskim bezrobociem, wysokimi wydatkami na zbrojenia i proeuropejskim wizerunkiem. Ciemną stroną jest groźba kryzysu finansowego – ostrzega niemiecki "Berliner Zeitung". Zdaniem autora przyczyniła się do tego fatalna polityka socjalna zapoczątkowana przez PiS. "Decyzje PiS wprawiły w ruch spiralę oczekiwań, której nikt nie mógł się oprzeć" - czytamy w dzienniku.
Polsce grozi kryzys finansowy podobny do kryzysu, który 15 lat temu wstrząsnął Grecją - pisze Klaus Bachmann w weekendowym wydaniu "Berliner Zeitung". Jego zdaniem oba kryzysy mają niemal identyczne przyczyny.
Główną przyczyną nadmiernego zadłużenia państwa jest według Bachmana polityka socjalna. Autor przypomniał, że PiS rozpoczął swoje rządy w 2015 r. od wprowadzenia zasiłku na dziecko w wysokości 125 euro dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci. Jak podkreślił, świadczenie było niezależne od wysokości zarobków rodziców.
Zdaniem Bachmanna należało ograniczyć zasiłki do rodzin rzeczywiście potrzebujących wsparcia. "Z punktu widzenia całego społeczeństwa, decyzja była fatalna - zamiast zapewnić więcej i lepszych świadczeń publicznych, co pozwoliłoby zasypywać przepaść między biednymi i bogatymi, państwo rozdzielało gotówkę" - czytamy w "Berliner Zeitung".
Autor przyznał, że Polakom spodobała się decyzja o 500+. "Rządy PiS likwidowały jedno po drugim świadczenie publiczne i w zamian rozdawały gotówkę. Skutek - prywatni oferenci wypełnili lukę. Dostęp do lekarza jest dziś trudniejszy niż 10 lat temu, ale ludzie cieszą się, że dzięki zasiłkowi na dziecko swoim nowo zakupionym gruchotem mogą zawieźć dzieci do prywatnej kliniki w najbliższym mieście powiatowym, do prywatnego przedszkola lub prywatnej szkoły" - pisze Bachmann. W 2019 r. PiS poszedł jeszcze dalej - zasiłek dostało każde dziecko, oczywiście bez ograniczenia wysokości zarobków.
"Kasa państwowa była pusta". Spirala oczekiwań
Decyzje PiS "wprawiły w ruch spiralę oczekiwań", której nikt nie mógł się oprzeć - ocenił publicysta. Jak podkreślił, w chwili dojścia Donalda Tuska do władzy, kasa państwowa była pusta. Aby wygrać wybory, Tusk obiecał podniesienie zasiłku na dziecko do 200 euro.
Podczas gdy media w Polsce i za granicą obserwowały zafascynowane, jak Polska rozpoczyna budowę najsilniejszej armii Europy, zwiększa wydatki na wojsko do 5 proc. PKB, kupuje koreańskie czołgi, amerykańskie śmigłowce i wyrzutnie Patriot, "po cichu coś innego rosło jeszcze szybciej - wydatki na cele socjalne, deficyt budżetowy i zadłużenie państwa".
Bachmann przytacza w tym miejscu opinię eksperta podatkowego Sławomira Dudka - "Mamy wydatki, jakbyśmy byli Skandynawią, a podatki mamy jak Irlandia".
Polska poza strefą euro
Autor zaznaczył, że Polska nie należy do strefy euro, co oznacza, że nikt nie będzie ratował Polski, jak miało to miejsce w przypadku Grecji, ponieważ inne kraje bały się efektu domina.
Problemem Polski jest pozostawanie poza strefą euro. Nikt nie będzie ratował Polski, aby nie dopuścić do efektu domina, jak robiła to Angela Merkel w przypadku Grecji. Mniej niż 13 proc. polskiego długu znajduje się w rękach zagranicznych, dlatego w przypadku kryzysu, banki nie będą obawiały się upadku.
Bachmann zarzucił rządom PiS, że przez osiem lat opóźniały reformy strukturalne. Aby pozostać u władzy, rozdawano coraz bardziej wspaniałomyślnie prezenty socjalne, kasując równocześnie usługi publiczne. KrTaką sytuację odziedziczył Tusk, gdy w 2023 r. przejął władzę. Po dwóch latach i wyborze Karola Nawrockiego na prezydenta, premier nie może w sposób demokratyczny i praworządny ani unieważnić tej sytuacji, ani jej zmienić.
"Tusk nie jest pogromcą smokyzys demograficzny zaostrzał się, a cudzoziemców trzymano z daleka od kraju prowadząc ksenofobiczne kampanie.
a populizmu, lecz jego ofiarą" - pisze w konkluzji Bachmann.
Autor: Klaus Bachmann.
Bachmann jest głęboko zatroskany sytuacja finansową Polski. Śmiechu warte.