Bitwa pod Tomaszowem Lubelskim (3)

W momencie kapitulacji gen. Piskor nie wiedział, iż jednostki Frontu Północnego znajdowały się zaledwie 30 km od niego.
 
 
           Widząc bezsens dalszych działań, gen. Piskor zdecydował się podjąć rozmowy kapitulacyjne. Ponadto wydał rozkaz zniszczenia ciężkiego sprzętu, dając dowódcom oddziałów przyzwolenie na samodzielne przebijania się.
 

           Z radiostacji WBPM wysłano komunikat o chęci poddania się, który najwcześniej odebrano w dowództwie pułku artylerii z niemieckiej 27. DP .  W odpowiedzi Niemcy odrzekli: „Kapitulację przyjęto. Podnieść białe flagi, bez broni przejść na drogę Tomaszów–Tarnawatka”.
 
 
           Informacja o kapitulacji nie dotarła jednak na czas do wszystkich oddziałów, np. 73. pp, który dalej toczył bój.

           Generał Piskor następująco podsumował ostatni dzień walk: „Pozostawałem […] przez całą noc […] na głównym kierunku ruchu – na Tomaszów. Dwukrotnie podejmowano próbę przebicia się i zawsze natrafiano na bardzo silny ogień. Wreszcie gdy się rozwidniło, pozostały tylko szczątki z przebijających się oddziałów oraz artyleria wystrzeliwująca resztę swej amunicji. […] Tak więc rano 20 września pozostałem bez oddziałów zdolnych do walki i z nieprzyjacielem na karku. W godzinach popołudniowych pod dałem się” .
 
 
           Z kolei gen. Szylling po latach napisał: „Bitwa o Tomaszów skończona. Inaczej być nie mogło […]. Podrywanie niektórych oddziałów do walki potęgowało tylko straty, bez widoków nawet częściowego powodzenia. Świt ujawnił beznadziejność położenia – wszystko zaległo pod ciężkim ogniem artylerii i broni maszynowej”.
 

           Część polskich żołnierzy za wszelką cenę chciała uniknąć niewoli. Pułkownik Stefan Rowecki miał powiedzieć: „Ja za druty nie pójdę. Wojna jeszcze nie jest skończona. Będę walczył dalej. Może we Francji, może gdzie indziej, ale broni nie złożę”. Dowódca brygady nakazał podwładnym zniszczyć sprzęt i przedzierać się grupkami w stronę Węgier lub Rumunii. Sam zaś z kilkoma oficerami udał się w okolice Tarnawatki, skąd w cywilnym ubraniu przedostał się do okupowanej Warszawy.

           W trzy dniowych walkach zgrupowanie gen. Piskora straciło niemal wszystkie pojazdy pancerne i artylerię. Ponad 2 tysiące polskich żołnierzy zostało zabitych lub rannych. Do niewoli dostało się 11 tysięcy żołnierzy WP.
 
 
          Tak duża liczba jeńców przerosła możliwości logistyczne Niemców, więc część wojskowych (przede wszystkim szeregowców) zwolniono do domów.
 

           W czasie walk Wehrmacht stracił ok. 1,5 tysiąca zabitych i rannych.
 
 
          Tomaszów Lubelski został niemal doszczętnie zniszczony. „Pole bitwy wokół Tomaszowa Lubelskiego daje dziki obraz zniszczenia. – napisano w dzienniku niemieckiego 11 psk. -  […] Na drodze Tarnawatka–Tomaszów […] po obu stronach leżą, tuż obok mar twych koni, rozszarpane ciała polskich żołnierzy, przewrócone i częściowo spalone pojazdy, a także zniszczone działa” .

 
           W chwili kapitulacji gen. Piskor nie był świadomy, że czołówki Frontu Północnego znajdowały się raptem 30 kilometrów na północ od niego.
 
 
           Po zaatakowaniu Rzeczypospolitej przez Armię Czerwoną polski Front Północny był zagrożony już z każdej strony. Jego dowódca postanowił odejść z rejonu Chełma na południe, aby najkrótszą drogą przedostać się do Lwowa, a stamtąd ewakuować się na Węgry bądź do Rumunii. Generał Dąb-Biernacki liczył, że po drodze jego wojska zdołają się połączyć z Armią gen. Piskora oraz siłami Frontu Południowego gen. Sosnkowskiego.
 
 
             Na zachodniej flance armii miała działać GO gen. Kruszewskiego, na wschodniej Armia gen. Przedrzymirskiego, a pomiędzy miała  maszerować kawaleria gen. Andersa. W tym momencie gen. Dąb-Biernacki dysponował ok. 45 tysiącami żołnierzy (51 batalionów piechoty, 55 szwadronów kawalerii i 21 dywizjonów artylerii).
 
 
           Najbardziej wartościową, w pełni wartościową  jednostką była 39  DPRez. gen. Olbrychta, która w dodatku posiadała ponadetatową artylerię. 18 września jednostka ta dotarła w okolice Rejowca. Jej dowódca zaproponował – zaakceptowane przez dowódcę Armii – uderzenia na Zamość. Ta decyzja stała w sprzeczności z zamiarem jak najszybszego dotarcia w rejon Tomaszowa Lubelskiego, aby przyjść z odsieczą okrążonym wojskom gen. Piskora.
 
 
           Próbując zrealizować swój plan gen. Olbrycht uwikłał się w krwawe walki z Niemcami pod Krasnymstawem.
 
 
           Równocześnie w wyniku decyzji gen. Biernackiego na Zamość uderzyła także 29. BP. Pomimo początkowych sukcesów polskie natarcie załamało się po przybyciu zaalarmowanych niemieckich czołgów. 
 
 
           W wyniku nocnych walk o Zamość poległo bądź odniosło rany co najmniej 150 żołnierzy WP, do niewoli dostało się ponad 400.
 

           Uderzenie na Zamość było przeprowadzone zbyt małymi siłami, bez realnego współdziałania pomiędzy oddziałami, niewsparte artylerią, ponadto polskie oddziały miały niedostateczną ilość broni przeciwpancernej.
 

           20 września gen. Dąb-Biernacki nakazał porzucenie planów zdobycia Zamościa, aby jak najszybciej dotrzeć do wojsk gen. Piskora, których położenie stało się krytyczne.
 

           Tymczasem od wschodu zbliżały się oddziały Armii Czerwonej, ich czołówki dotarły pod Włodzimierz Wołyński. W tej miejscowości znajdowała się Grupa „Włodzimierz”, dowodzona przez gen. Smorawińskiego. Pomimo dogodnych warunków do obrony 20 września gen. Smorawiński podjął decyzję o kapitulacji, zgodnie z którą polscy szeregowcy mogli udać się w dowolnym kierunku. Większość oficerów, która dostała się do niewoli została zamordowana przez Sowietów wiosną 1940 roku.
 
 
           Informacje o kapitulacji we Włodzimierzu, które dotarły do wojsk gen. Dąb-Biernackiego, wywołały demoralizację.  Zdarzało się także, iż za namową niektórych oficerów rozpuszczano jednostki. Gen. Dąb-Biernacki zareagował na to ostro, wydając rozkaz bezwzględnego karania dowódców za szerzenie defetyzmu i rozwiązywanie oddziałów. 20 września urządzono proces pokazowy, w czasie którego skazano na śmierć ppłk. Eugeniusza Chwaliboga-Pieceka, kwatermistrza w kombinowanej BK, oraz mjr. Witolda Boreyszę, dowódcę spieszonego dywizjonu kawalerii. Ostatecznie wyroku nie wykonano, a obu oficerom zezwolono na objęcie dowództwa nad improwizowanymi zgrupowaniami rozbitków, by mogli zrehabilitować się na polu walki.
 
 
           Nie powstrzymało do demoralizacji niektórych oddziałów. Płk Duch w ten sposób przedstawił okoliczności rozproszenia jednego z batalionów: „Przed południem […] spotkałem w drodze na Horyszów Polski maszerującego, samego mjr. Asta – dowódcę baonu z 94. pułku. […]. Zapytałem go, gdzie jest jego baon, a ten odpowiedział mi, że spotkał […] w lesie […] jakiego ppłk. kawalerii – podobno kwater mistrza brygady kaw. płk. Zakrzewskiego – i ten mu powiedział, że „wojsko swoje rozpuścił […] i […] żeby on też to zrobił” – „i ja też to uczyniłem […]” – tak odpowiedział mi mjr Ast.”.
 
 
 
CDN.