Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Bishop Seat
Wysłane przez Slawomir Tomasz Roch w 02-08-2024 [19:06]
Skoro w ramach zdrowej i polecanej odskoczni od zasiedzenia przy olimpijskich ekranach i gorących newsów z Paryża 2024, zdążyliśmy zwiedzić wirtualnie, a może nawet i na żywca Benmore – Argyll’s Magnificent Mountainside Garden, to warto zahaczyć przy okazji i o Bishop Seat. Dla chętnych szczypta wiedzy z naszych podróżnych wspomnień, a zatem:
29 lipiec 2020 r. odpływamy 13.20 ferry z Gourocka do Dunoona. Złapaliśmy bakcyla do wędrówek w góry plus trochę wolnego czasu i korzystamy, bo taka okazja znowu szybko może się nie trafić. Dziś naszym celem jest bodajże najwyższe wzniesienie w okolicy, czyli słynny z pięknych widoków Bishop Seat (500,7m) k. Dunoon. Niby niewysoko ale pamiętajmy, że startujemy dosłownie z poziomu morza.
Póki co siedzimy na górnym pokładzie i lukamy ciekawie na wszystkie strony. Obserwujemy specjalnie brytyjską łódź podwodną, która w pełnym wynurzeniu spokojnie płynie sobie w kierunku Largs. Taki wielki, stalowy wieloryb, który bezszelestnie sunie po wodzie. Pogodę mamy dobrą, jest ciepło, chmurnie i wietrznie. Słoneczko przebija się jednak śmiało przez chmurki, dogrzewając nas i całą okolicę.
Do Terminalu w Dunoon przybijamy 13.40 i zamawiamy dwie gorące herbatki, pociskając przy pięknym nadbrzeżu pierwsze kanapki i słodycze. Sprawnie lukamy na mapę i o 14.00 wyruszamy w stronę Bishop Glane, jest to po drodze do właściwego celu. Idziemy wąskimi uliczkami części miasteczka, której jeszcze nie znaliśmy. Informacja dla turystów jest tu słaba. Trochę z trudem, lecz odnajdujemy kolejne wskazania. Na lewo widzimy rysujące się coraz wyraźniej wysokie i dość widokowe wzgórze, w naszym mniemaniu to właśnie ów Bishop Seat. Dużo później ustalimy, iż właściwa nazwa tego malowniczego wzniesienia, które góruje nad Dunoon to Kilbride Hill (396 m).
Mijamy ostatnie prywatne posesje i wchodzimy w obszar b. bujnej zieleni. Jest tam pokaźna tablica ale brakuje informacji praktycznych, choćby mapy dróżek czy tras dla turystów. Miejsce od razu budzi sympatię, cisza, świeżość, poczucie ulgi od cywilizacji. Droga jest na razie dość szeroka i przystosowana dla samochodów. Docieramy do dość dużego spadku wody (30 m). Jest to po części sztuczny wodospad z dość obszernego zbiornika wodnego, który nie tylko chroni miasteczko przed gwałtownymi powodziami wezbranych górskich strumieni, ale jest zarazem wielkim zbiornikiem wody pitnej. I to miejsce zwie się właśnie Bishop Glane. Na ławeczce wcinamy następne kanapki i robimy wiele fotek. Przed nami właściwa wyprawa w góry.
Ruszamy. Dalej można już tylko pieszo lub rowerem. Spacer jest b. wygodny ale ścieżki są kompletnie nieoznakowane i idziemy dosłownie na czuja, bywa że musimy się wracać po kilkaset metrów, szukając tej właściwej, udeptanej dróżki. Towarzyszy nam dość duży górski strumień, uroki jego bliskości znane są każdemu kto lubi choć trochę chodzić po górach. Póki co, kompletnie nie wiemy gdzie mamy iść ale idziemy, byle w górę. Po pewnym czasie docieramy na polankę, gdzie przy małym strumieniu, jak z nieba spada nam Szkotka na wyczynowym, górskim rowerze z mapą okolicy. Jest dość zmęczona i chce dojechać do Bishop Glane, jest od trzech godzin na górskim szlaku, a my właśnie stamtąd idziemy. Ona pokazuje nam mapę, podpowiada byśmy przekroczyli ów strumień, czego nie mieliśmy zamiaru robić, a tak właśnie trzeba było postąpić, a my rewanżujemy się naszą wiedzą.
Przechodzimy strumień po kamolach. Idziemy znowu niepewnie ciemnym zagajnikiem świerkowym i po chwili trafiamy na ścieżynkę. Rozpoznajemy też ślady naszej napotkanej chwilę wcześniej roweżystki wyczynowej. Idziemy tą ścieżynką w górę i wzdłóż strumienia, z czasem rzeczywiście okaże się, iż to dosłownie ta właściwa droga na Bishop Seat. Co prawda korzystamy regularnie z mapy w naszym telefonie (internetowej) ale ta w terenie leśnym jest tylko pewnym wskazaniem, resztę musimy znaleźć sami.
Przechodzimy ładny górski strumień i robimy tam fotki. Idziemy w górę i wychodzimy na ogromny obszar wykarczowanego lasu. Jak okiem sięgnąć wszędzie zasadzony młody las, a powyżej równie duże połacie górskiego zbocza, niemal łyse z b. młodymi jeszcze nasadzeniami. Wychodzimy na b. szeroką, solidną drogę, wysypaną z kamienia, którą może jeździć nawet duży, ciężki sprzęt. Ta droga wije się wolno w górę. Po obu stronach drogi widzę duże składy drzew, pocięte na równe kawałki i przygotowane do wywiezienia, a później jak widać zapomniane i wreszcie porzucone. Można tam wygodnie przysiąść! Idziemy tą drogą dość spory kawałek. Po prawej stronie wzniesienie dość ostro pnie się w górę zastanawiam się, czy nie powinniśmy spróbować tym karczunkiem, ot tak po prostu w górę. Porzucam jednak ten pomysł, jako trochę zbyt szalony i niebezpieczny. Na tej wysokości są już całkiem niezłe widoki na całą okolicę.
Ja tymczasem zaczynam mieć wątpliwości, czy rzeczywiście znajdziemy tę właściwą drogą na Bishop Seat. Patrzę przed siebie, droga zdaje się ciągnąć daleko, a nie wiemy co tam jest dalej, raczej nie wiedzie nas do celu. Marysia chce iść uparcie dalej, a ja niekoniecznie. W tym momencie zauważam, po prawej stronie niespecjalnie rzucającą się w oczy, wysypaną kamieniem ścieżkę w górę. Wstępuje w nas nadzieja, że coś zaczyna się dziać. I rzeczywiście ścieżka wiedzie nas wyraźnie wyżej i wyżej przez cały ten wyrąb, który do tej pory wydawał się nie do przebycia. Nie ma już wątpliwości, iż lokalne władze zleciły wysypanie tej ścieżki dla turystów, którzy już teraz i w przyszłości, gdy wyrośnie tu młody las, będą chcieli tędy piąć się w górę. Dopiero teraz przekonuje się na własne oczy, iż na dziko i bez tej ścieżki, pokonanie tego wyrębu byłoby niezwykle uciążliwe, skazane raczej na porażkę.
Ostre podejście nieco nas zmęczyło. Widoki na okolicę stały się za to bardziej atrakcyjne. Zarysował się także po raz pierwszy szczyt, który zapewne chcieliśmy dziś zdobyć, tak nam się przynajmniej wydawało. Wygodna ścieżka uzbrojona nawet w liczne, nowe kanały, przepuszczające rurami wodę, wiodła nas teraz wzdłuż ściany wzgórza, aż minęliśmy wciąż zachowany, niemały lasek. Tu dróżka znowu dość ostro prowadziła nas w górę. Marysia nabrała otuchy i wyraźnie wydarła do przodu. Nie było już wątpliwości, że nasz cel jest dokładnie przed nami. Ja uznałem, iż najwyższy czas nieco spocząć i coś przekąsić. Idąc szukałem zatem tego właściwego miejsca dla dwóch osób. Tak przyszliśmy do miejsca, w którym skończył się wykarczowany las i zarazem skończyła się wysypana ścieżka. Dalej można już było brnąć tylko po wysokich trawach i mchach. Powiedziałem: „Koniec, siadamy i nieco dychamy, czas się posilić.”.
Miło się tam siedziało i zajadało pyszne kanapki z wędlinką i ziołami, popijając tonikiem. Zrobiliśmy fajne fotki ale niestety nasz niepodładowany solidnie telefon siadał, a musieliśmy zachować trochę energii na szczyty. Po dłuższej chwili ruszamy. Wiedziałem, że spacer ten łatwy nie będzie z uwagi na mokry teren. Nie było tam żadnej, udeptanej ścieżynki. I nie pomyliłem się wcale. Droga na szczyt po głębokich trawach i mchach, nadto mokrych, jest naprawdę trudna. Twardo brnęliśmy jednak do przodu, choć w butach robiło się coraz to nieprzyjemniej. Zdobywając kolejne połacie wreszcie dostrzegłem, ten wytęskniony punkt. Jeszcze trochę wysiłku i udało się, co za ulga. A widoki to po prostu bajka. Strzelaliśmy fotki na wszystkie strony. Ssądziłem zadowolony, że dopieliśmy oto swego!
Jedna rzecz nie dawała nam jednak spokoju, ten szczyt obok wydawał nam się nawet wyższy. I co ważniejsze, to tam widoczny był charakterystyczny betonowy słupek, który zdawał się podpowiadać: „Wszystko ok ale na Bishop Seat to trzeba się wam jeszcze nieco potrudzić, a łatwo nie będzie”. Sprawdziliśmy zatem w internecie i wszystko stało się jasne, byliśmy właśnie na Eilligan (469 m), a ten obok to właśnie cel naszej wyprawy. Marysia stwierdziła, że pomimo zmęczenia chciałaby tam jednak spróbować dziś dotrzeć. Ja w pierwszej chwili nie miałem absolutnie na to ochoty i zaprotestowałem ale Marysia upierała się ze swoimi ambitnymi planami.
Zerknąłem zatem uważniej w tamtym kierunku, bo wiadomo co to znaczy, gdy kobita ci się na coś uprze. Dystans nie był b. duży, a jednak trzeba było zejść z tej góry, by wejść na tą drugą. Naturalnie nie było tam żadnej, udeptanej ścieżynki. Nadto b. źle przedstawiała się sytuacja na dole, gdyż nawet z góry widziałem tam stojącą miejscami wodę. Od razu wiedziałem, że się dosłownie: „potopimy w tej wysokiej trawie”. Odradzałem zatem szczerze kontynuowanie wyprawy. Zarazem osobiście korciło i mnie skoczyć tam, myślałem i ja sobie, że skoro jesteśmy już tak blisko, to szkoda trochę tak po ludzku, nie posadzić tyłka i na Bishop Seat. Wtedy zobaczyłem rząd metalowych, małych słupków z przeciągnietym drutem, dzielących prywatne posesje, który wiódł dosłownie z jednego szczytu na drugi. Pomyślałem sobie: „Jak te słupki stoją to i my się tam na dole nie potopimy”. I tak zapadła ta jedyna słuszna decyzja, że jednak dziś nie odpuścimy i zaczęliśmy schodzić.
Na samym dole rzeczywiście było b. mokro i w krótkim czasie w naszych butach dosłownie chlupało. O zawróceniu, nie było jednak mowy! Na szczęście sprawnie kic i kic z kępy na kępę i jakoś to przebrnęliśmy, a potem to było już tylko co raz to wyżej. Sapiąc coraz głośniej i coraz częściej ocierając pot z czoła, zadzieraliśmy głowy i wypatrywaliśmy samego szczytu. Nie powiem kilka razy się przystanęło ale w końcu wsparłem się z wielką ulgą na samym słupku, na szczycie. Jest radość, jest moc!
Trzeba tam być i trzeba to zobaczyć! A widać daleko i w każdą stronę świata. Patrząc w stronę Dunoon widzimy dalej Gourock, Greenock, Helensburgh, Dumbarton i b. daleko duże milionowe Glasgow City. Patrząc w stronę Largs można zobaczyć samo miasteczko, dużą część okolicy oraz Isle of Cumbria. Majestatycznie przedstawiają się dużo wyższe (ponad 800 m), ostre szczyty Isle of Arran. Po drugiej zaś stronie cała dosłownie północna panorama gór z Ben Lomond na czele. Pięknie prezentuje się też dolina Loch Eck, długiego jeziora otoczonego wysokimi wzgórzami. Tymczasem nasz telefon dyszał ostatkami mocy, po temu nie traciliśmy czasu i strzelaliśmy bezcenne fotki. Taką chwilę trzeba bowiem koniecznie uwiecznić! Byliśmy z siebie b. dumni, bo założony cel został osiągnięty. Szczyt zdobyty! No ale zostało przecież to najważniejsze, to jedno: „Posadzić nasze tyłki na Bishop Seat”.
Jest tam taka fajna skałka i tam właśnie posadziliśmy nasze cztery litery, wcinając ze smakiem resztę kanapek, pożerając słodycze, popijając tonikiem, a wiatr hulał nam po rozgrzanych plecach. Bo na tej górze, jak to w prawdziwych górach to już trochę wieje! Można spokojnie powiedzieć, że jeśli ktoś narzeka, iż mu w Glasgow City brakuje gór i górskiego klimatu, to niech wybierze się choćby na Bishop Seat, tam na pewno znajdzie to czego szuka i za czym tęskni. Była 17.15 gdy weszliśmy na szczyt, zatem nasza wyprawa trwała 3 godziny 15 minut z przystankami.
Zejście okazało się prostsze, choć nie mniej mokre. Ze szczytu wiodła już bowiem udeptana ścieżynka, której staraliśmy się trzymać i szybko poruszaliśmy się w dół. Niestety im niżej, tym mokrzej. Gdy minęliśmy lasek w naszych butach, już ponownie radośnie chlupało. Potem było przejście przez wyrąb leśny i tam bez tej ścieżynki, to byśmy dosłownie przepadli. W końcu wyszliśmy cało na znaną dobrze wysypaną kamieniem, szeroką ścieżkę. Ta wiodła nas już pewnie i sucho w dół do głównej, szerokiej drogi. O dziwo, ledwie weszliśmy już na pewną i bepieczną ścieżkę, jeszcze na samej górze, zobaczyłem po lewej stronie, trzy wypasione owce. Taka miła scenka, a ja od razu w sercu sobie pomyślałem: „Skąd te trzy owczusie tutaj i akurat teraz przy naszej drodze, jak ta Trójca Święta”. Taki przypadek, choć b. wielu powiada, iż nie ma przypadków! Dlatego podzieliłem się z Marysią swoimi odczuciami, radościami, nadziejami i nawet pomodliłem się w głos do Pana, bo kto wie co się jeszcze może zdarzyć.
Po krótkim czasie znów byliśmy na owym szerokim, kamienistym trakcie, potem znanym szlakiem przez oba strumienie, gęsty las, Bishop Glane, uliczkami miasta i po godzinie czasu byliśmy w nadmorskim Terminalu. Zmęczeni szukaliśmy gorącej herbatki ale się nie znalazło. Przeżyliśmy! Nasz ferry odpływał do Gourocka 19.50 i byliśmy jedynymi pasażerami tego kursu.
YouTube:
Komentarze
04-08-2024 [10:10] - NASZ_HENRY | Link: Niskie górki
Niskie górki
dla emerytów. Ale i w takich może się znaleźć podejście zwane "ryczący wół" ;-)