Murzasichle i Tatry

Ostatnie dwa dni olimpijskich zmagań i emocji. Jesteśmy na finiszu niezwykłych sportowych wyzwań. Wielu jest zadowolonych, inni są rozczarowani, jeszcze inni mocno zdegustowani. Olimpiada się jednak skończy, a my musimy żyć dalej, rozwijać swoje talenty, zainteresowania. Mamy ku temu b. wiele możliwości, niektóre z nich są na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko chcieć i umieć zauważyć ludzi którzy są wokół nas. którzy są dla nas. Dla przykładu.....

21 lipiec 2018 r. Sobota
Dziś wyjątkowy i radosny ranek. Krzątamy się i gorączkowo sprawdzamy raz jeszcze nie wiem który, czy wszystko jest przygotowane i czy nic nie zostało pominięte, zapomniane. Jedziemy w polskie Tatry i to na całe dwa tygodnie! Wielka sprawa! Naszego flata opuszczamy już ok. 8.15. Metropolitan Line zjeżdżamy do Harrow on the Hill i dalej kolebiemy się komunikacją zastępczą do Wemblay Park. Na szczęście sprawdziliśmy wcześniej i byliśmy na to przygotowani. Roboty weekendowe na torach, a samolot przecież nie czeka! Dalej Jubilee Line do samego centrum City. W końcu docieramy Viktoria Line na stację Seven Sisters, skąd dziś odchodzi szybki pociąg na lotnisko London Stansted.
Musimy kupić bilet na walizkę! Przy procedurze popełniamy nieświadomie błąd, który będzie nas potem wiele kosztował, jeszcze o tym naturalnie nie wiemy. Pytaliśmy obecne tam dwie pracownice lotniska, a one również nie dopatrzyły się naszego gapiostwa. Przechodzimy bramki bezpieczeństwa i już jesteśmy spokojni. Nasz lot zaplanowano na 13.30 ale niestety padł system elektroniczny (technical problem) i lot opóźnił się o całą godzinę. Ludzie byli sfrustrowani, wiadomo wielu ma w planach następne środki transportu docelowego. My także! W końcu startujemy! Lot jest spokojny.
W Krakowie wita nas piękna pogoda. Cierpliwie czekamy na naszą walizkę i nie możemy się doczekać. Tłumek wokół nas topnieje, a my czekamy. W końcu taśma stop, a naszej walizki nie ma. Sądzimy, że to chwilowy przestój. Razem z nami na swoje walizki, czekają jeszcze dwie osoby: polka z dziećmi i jakaś filipinka z synem. Mijają kolejne cenne minuty i właśnie z Krakowa Balice odchodzi nasz pociąg do Krakowa Centralnego. Robi się nieciekawie. Zaczynam szukać pomocy. Trafiam na specjalny punkt zażaleń, zagubionego bagażu. Zaczyna się szukanie. Po pół godzinie piszemy protokół o reklamację niedostarczonego bagażu. Oficer jest dobrej myśli, pociesza nas wszystkich i zapewnia, iż specjalny kurier dostarczy walizkę pod wskazany adres, tak szybko, jak to możliwe. Jesteśmy podenerwowani. Nigdy jeszcze nie mieliśmy takiej przygody. Tymczasem robi się późno. Z podręcznymi plecakami wypadamy dosłownie przed lotnisko! Łapię pierwsze taxi i jedziemy, co koń wyskoczy na Dworzec Centralny. Wpadamy dosłownie do garażu podziemnego autokarów, bo o pociągu możemy już zapomnieć. Wyskakujemy na Dworzec górny i dosłownie widzimy, jak wolno odjeżdża nasz autokar do Zakopca. Macham błagalnie i o dziwo kierowca Szwagropola, kręci z dezaprobatą głową ale zatrzymuje wóz, tuż przed nami. Wsiadamy i jedziemy w polskie Tatry.
Kraków jest nam bliski, chyba nie znajdziesz rodaka, któremu ten królewski gród nie byłby bliski. Po lewej stronie mijamy majestatyczny Wawel, a za chwilę Łagiewniki i Sanktuarium św. Jana Pawła II w dawnym Solwaju. Na szczęście „słynna zakopianka” świeci dziś pustkami, a bywa niekiedy znacznie gorzej. Nowa droga jest szybka i wygodna, a nasz autokar całkiem, całkiem. Przyklejam nos do okna i łapczywie chwytam wszystko, co się da i to po obu stronach drogi. Dość szybko zaczynają się piękne wzgórza, doliny i małe wioseczki, gęsto usiane. Znać tu bogactwo Ziemi Małopolskiej. Mija godzina. Dzień powoli chyli się ku zachodowi, a nam ukazuje się po prawej stronie piękna panorama Babiej Góry i to w scenerii czerwonego, zachodzącego słońca. Robimy fotki i krótkie, pierwsze filmy. Podhale w całej swej krasie! Mijamy Nowy Targ, a stąd już rzucić beretem do Zakopca. W końcu docieramy na Dworzec stolicy polskich Tatr. Ostatni raz byłem tu niemal 20 lat temu, a to dziadostwo jak stoi, tak stoi ale coś tam niby remontują. Jest po 21.00 i sklepy są już pozamykane. Ruszamy na poszukiwania spożywczaka. Jutro jest niedziela, a my z zasady nie robimy w tym dniu zakupów. W końcu trafiamy na otwartego jeszcze Lidla. Z pełnymi siatami wracamy na dworzec i za 10 minut mamy ostatni bus do Murzasichla. Na szczęście jest i dla nas miejsce.
Do celu podróży i naszego wypoczynku „U Grażyny”, docieramy przed 22.00. Jest późno i wszystko pozamykane na cztery spusty. Ne szczęście Gaździna, była uprzedzona o naszym późnym przybyciu. Dostajemy ładny pokoik i wreszcie możemy nieco dychnąć.
 
22 lipiec Niedziela
 
Słońce było już wysoko, gdy wyszedłem na nasz obszerny balkon, przyklejony do naszego pokoiku. Widok niesamowity! Tatry! Wysokie i majestatyczne. Niewzruszone i piękne. Zaczerpnąłem hausta, tego tatrzańskiego powietrza. Murzasichle to wieś leżąca na wysokości od 820 – 950 m npm., w południowej części Skalnego Podhala, pomiędzy Zakopanem a Bukowiną Tatrzańską, między szosami prowadzącymi z Poronina do Bukowiny Tatrzańskiej i z Zakopanego do Morskiego Oka (tzw. szosa Oswalda Balzera). Nic dziwnego, iż są tu wspaniałe widoki na Tatry, od Murania przez Kozi Wierch, Zawrat, Świnicę, Kościelce, Kasprowy Wierch, Pośredni Goryczkowy aż na Giewoncie z krzyżem i części Czerwonych Wierchów skończywszy. Oto niezapomniana panorama podarowana tym, którym będzie dane tam również kiedyś zawitać.
Około południa udaliśmy się do miejscowego kościoła pw. Matki Bożej Królowej Wszechświata. Modliło się z nami kilka grup, które wypoczywały w tym czasie w Murzasichle i przybyły na niedzielne nabożeństwo. Kościół zbudowany w miejscowej, góralskiej architekturze, zrobił na nas duże wrażenie. Po nabożeństwie wróciliśmy do swojego przytulnego pokoiku. Rzeczy na razie nie mieliśmy dużo, tyle co w obu podręcznych plecakach, w tym dokumenty i rzeczy najcenniejsze na szczęście.
Na ten wyjazd przygotowywaliśmy się od początku roku, wysyłając nasze zgłoszenie dość wcześnie do Celiny i Mirka Soroka, gdyż niezwykla atrakcyjność tego miejsca przyciąga wielu chętnych. Ponieważ z Krakowa przyjechaliśmy bez walizki, czuliśmy się zakłopotani, ale to nie przeszkodziło nam w kontynuowaniu programu rekolekcji. Tym bardziej, iż od początku zostaliśmy objęci opieką animatorów, którzy po wiele razy pytali, czy czegoś nam nie potrzeba i co mogą dla nas zrobić. Sama atmosfera pięknego, góralskiego domu robiła swoje. Nadto w każdym pokoiku, była naturalnie telewizja kablowa ale my dla przykładu nie włączyliśmy naszego odbiornika przez te 15 dni, ani razu. Po prostu nie był nam potrzebny, nie było czasu!
Po południu zaczęły zjeżdżać pierwsze rodziny. Marysia i Michał Piaskowscy z czwórką synów, potem zjawili się właśnie Mirek i Cela oraz ich syn Piotrek oraz wnuk Adrian i następni, następni. Zrobiło się gwarno i radośnie. Na pierwszej kolacji, byliśmy już niemal w komplecie.
Rekolekcje rozpoczęły się uroczystą mszą świętą, już w Niedzielę wieczorem, podczas której nastąpiło zawiązanie wspólnoty. Mszy świętej przewodniczył ks. dr Sławomir Ałaszewski z Pelplina, a w koncelebrze ks. Krzysztof, diakon Braun Dawid oraz diakon Jędrzejewski Mikołaj. Patronem naszych rekolekcji został wybrany św. Stanisław Kostka SJ. W ciągu kilku następnych dni bardzo wiele dowiedzieliśmy się o tym młodym człowieku i jego drodze do świętości. Na kolejny dzień zaplanowaliśmy wizytę na Wiktorówkach.
 
23 lipiec Poniedziałek
 
Dzień poświęcony św. Brygidzie Szwedzkiej. Od lat mam do Niej specjalne nabożeństwo zwane potocznie: „Tajemnicą Szczęścia”. Zaraz po śniadaniu powsiadaliśmy w samochody i dojechaliśmy do parkingu na Łysej Polanie, skąd szlakiem ruszyliśmy na Rusinową Polanę. Ze względu na wcześniejsze deszcze, trasa była nieco mokra. Jednakowoż spacer po kamolach, wśród pachnących smreków, źródełek, leśnego runa, to niesamowita frajda. Po pewnym czasie naszym oczom ukazał się nadto widok niesamowity, to ostre tatrzańskie szczyty, znak iż jesteśmy blisko Rusinowej Polany. To miejsce jak z bajki. Fotkom nie było końca. Tam odpoczywaliśmy. Tam mogliśmy też zwiedzić prawdziwą, czynną, małą bacówkę i zjeść jeszcze ciepłego oscypka.
Potem zeszliśmy do Sanktuarium Matki Bożej Jaworzyńskiej  Królowej Tatr, gdzie o godz. 10.30 odbyła się nasza wspólnotowa msza święta. Modlitwa w tym miejscu, wsparta medytacją nad orędziem Matki Bożej, przekazanym w 1860 r. młodej 14-letniej góralce Marysi Murzańskiej ma wymiar szczególny. Otóż gdy mała pasterka szukała w lęku zaginionego w lesie bydła, nagle zobaczyła postać pięknej kobiety. Ta obiecała, że zaginione zwierzęta się znajdą, ale jednocześnie Maryja prosiła o czystość i zapowiadała kary dla tych, którzy żyją grzesznie, po górskich, leśnych szałasach, prosiła aby to właśnie dziewcze poszło z tym orędziem do górskich wiosek i upominało grzesznych ludzi. To orędzie jest zatem stale aktualne, lecz ilu młodych ludzi bierze sobie te słowa Matki Bożej do rozpalonych serc?!
W tym dniu poza smacznym posiłkiem, u naszej gospodyni mieliśmy jeszcze ciekawy dialog małżeński pod tytułem: „Pięć języków miłości”. To spotkanie pomogło nam zrozumieć w jaki sposób najlepiej komunikować się z małżonkiem, jaki rodzaj przekazu miłości jest dla niego, czy dla niej najbardziej istotny, wyrazisty. A wieczorem, już planowaliśmy kolejny wypad w prawdziwe góry, tym razem nad Czarny Staw Gąsienicowy.
 
24 lipiec Wtorek
 
Po smacznym śniadanku, jeszcze rano dotarliśmy do Kuźnic w okolice wyciągu na Kasprowy Wierch. Następnie niebieskim szlakiem ruszyliśmy w kierunku schroniska na Murowańcu. Spora grupa z nas zakupiła własne książeczki PTTK i rozpoczęła zbieranie pieczątek z myślą o przyszłych odznakach górskich. W tym dniu byliśmy prawie wszyscy, starsi i młodsi. Niezwykle dobrze radziły sobie na podejściach dzieciaki. I choć chwilami marudne, forsując ostre podejścia do góry, niezwykle szybko odzyskiwały siły w łagodniejszych partiach na szlaku i były gotowe do dalszych zmagań w kierunku schroniska.
Deszczowa pogoda z poprzednich dni, pokrzyżowała nam lekko plany. Schronisko na Murowańcu nie funkcjonowało bowiem w 100% i nie doczekaliśmy się pysznej szarlotki z kawą, jeszcze tym razem. Wszyscy jednak podentuzjazmowani naszą dziewiczą (tegoroczną) wyprawą, ciągnęliśmy dalej, w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego 1623 m npm. Pieliśmy się górę, podziwiając majestatyczny masyw Kościelca mniejszego i tego zaraz za nim, zwanego Większym, czyli po prostu góry „Wampir”. Zbyt nadto wielu ludzi zginęło już, usiłując zdobywać ten arcytrudny szczyt! Zaś sam Czarny Staw to po prostu górska perełka. Niezwykły urok tego miejsca, wynagrodził nam wszelkie trudy, tej drogi.
Niektórzy, najbardziej napaleni zdecydowali się nawet zdobywać dziś Kościelec mniejszy przez Karpa, ale to już wyprawa dla bardziej zaprawionych. A my po solidnym odpoczynku, ruszyliśmy w drogę powrotną do Przełęczy między Kopami 1499 m npm, tam chwilę czekaliśmy na Marka i jego żonę Basię Rusowicz z dziećmi oraz innych, skąd już szlakiem żółtym zeszliśmy do Kuźnic. Do domu powróciliśmy szczęśliwie wieczorem.W tym dniu msza święta była w naszej intencji. Staraliśmy się więc przeżyć ją jak najlepiej. Dzięki inicjatywie organizatorów, każda para miała swój dzień, w którym modliliśmy się w intencji poszczególnych rodzin.
 
25 lipiec Środa
 
Dziś po smacznym śniadanku, gdy inni wybrali się z krótką trasą w góry, my właściwie pierwszy raz pojechaliśmy do Zakopca. Spacerowaliśmy ulicami miasta, z ciekawością przyglądając się wszystkiemu. A że w stolicy Podhala wszystkie ważne drogi prowadzą na Krupówki, tam też spędziliśmy najwięcej czasu, krótko też modliliśmy się w kościele św. Rodziny przy Krupówkach.
Ponieważ był to drugi dzień dialogu małżeńskiego, czas mieliśmy zarezerwowany tylko do obiadu. Nasze dialogi miały miejsce co drugi dzień, wtedy dzieci pozostawały pod okiem opiekunek, czyli Marty Guz i Wiktorii Kotulak. Dzięki takiej organizacji programu, każdy mógł zaplanować czas w sposób odpowiedni dla swoich najbliższych i biorąc pod uwagę siły i możliwości tych najmłodszych.
Zatem dziś na warsztat wzięliśmy kolejny temat naszego dialogu, czyli: „Potrzeby, Uczucia, Wartości”. Najważniejsze potrzeby psychiczne to naturalnie: 1) kochania i bycia kochanym, 2) akceptacji i uznania, 3) bezpieczeństwa, 4) autonomii, wolności, 5) dokonania, sukcesu, 6) sensu, więzi z Bogiem. Najważniejsze uczucia przyjemne to: radości, fascynacji, szczęścia, spokoju, dumy, ufności, pocieszenia itp., a najważniejsze uczucia przykre to oczywiście zaprzeczenie powyższych. Z kolei znane przykłady uznanych wartości to: miłość, wolność, szacunek, sprawiedliwość, wierność, uczciwość, cierpliwość, prawda, przyjaźń, odwaga, pokora itp. Zatem w tych obszarach się poruszaliśmy, dzieląc się naszym osobistym doświadczeniem.
Wieczorna msza święta, ubogacona została szczególnym kazaniem ks. Krzysztofa, który z aktorskim talentem i w specjalnym okryciu, zobrazował nam św. Stanisława Kostkę w drodze z Wiednia do Dylingii w Niemczech. Oto ten niezwykły młodzieniec kierowany pragnieniem wstąpienia do zakonu Jezuitów, ucieka w przebraniu żebraka przed rodzonym bratem Pawłem, który z polecenia ich ojca, chce przeszkodzić przyszłemu świętemu w realizacji planów. Na szczęście Paweł nie rozpoznaje w przydrożnym żebraku, swojego młodszego brata Stanisława i niezwykła historia toczy się dalej. Wszyscy z niezwykłym zaciekawieniem, a szczególnie dzieci przeżywaliśmy tę historię, która głęboko dotykała naszych serc.
Wieczorem też wreszcie dotarła nasza zagubiona na lotniskach walizka i było to dla nas nie tylko wielkim pocieszeniem ale i pomocą i ulgą.
 
26 lipiec Czwartek
 
W uroczystość św. Joachima i Anny wczesnym rankiem wybrałem się na mszę świętą do miejscowego kościółka. To wielka łaska w takim dniu gorąco pomodlić się, przyjąć z wiarą Komunię świętą i końcowe błogosławieństwo. Wiara rodzi się ze słuchania zatem trzeba chcieć przyjść i słuchać! Wychodząc w krużganku zatrzymałem się, by poczytać wystawione tam tablice pamiątkowe. Na jednej z nich wypisana była, jako żywo historia tej miejscowości. To mnie b. zainteresowało, gdyż nurtowało mnie od dawna, skąd taka fikuśna nazwa?!
Otóż Murzasichle jako wieś istnieje od 1630 r. . Do wieku XVII na tych terenach rosły lasy i roztaczały się polany, na których okoliczni mieszkańcy wypasali owce. Podanie głosi, że mniej więcej 400 lat temu przybył tu z okolic Nowego Sącza Łukasz Sądelski, aby znaleźć schronienie przed ścigającym go prawem pańszczyźnianym. Synowie Sądelskiego, jak również sam ich ojciec byli ludźmi dobrze zbudowanymi, wysokiego wzrostu i niebywałej siły. Stąd okoliczni górale zwali ich „sichła”, od słowa siła. Łukasz swoich czterech synów zwał Łukaszczykami i stąd wywodzi się nazwisko Łukaszczyk, tak często spotykane w Murzasichlu.
Z kolei w okolicy dzisiejszego Muru przy Stasikówce było kilka, podobno 6 domów. Mieszkańcy tej osady chcieli utworzyć gromadę z mieszkańcami Sichły. Tymczasem stało się nieszczęście, gdy na skutek jakiejś epidemii umarli wszyscy ludzie i stąd od słowa mór, albo pomór, oznaczającego śmierć, osadę tę nazwano Mur. Tak oto przez wieki, aż do II wojny światowej Mur i Zasichła stanowiły jedną gromadę. Te dwie wioski łączono w pisowni Mur i Zasichła. Po II wojnie światowej, gdy Mur przyłączono administracyjnie do gromady Stasikówka, Sichła otrzymała dzisiejszą nazwę Murzasichle (wg opowiadania Anny Łukaszczyk „Gapiercorz”, 1968). I to tej historii już koniec. Moja ciekawość została w pełni zaspokojona.
Gdy inni ponownie wybierali się na cały dzień w góry, my znowu pojechaliśmy do Zakopca. Pierwsze kroki skierowaliśmy do najstarszej świątyni w Zakopcu (zbudowana w 1847), czyli do drewnianego kościółka pw. Matki Bożej Częstochowskiej, przy ulicy Kościeliskiej w dzielnicy Kuźnice, nazywanym często „starym kościółkiem”. Niewielka świątynia z modrzewiowego drewna została ufundowana przez właścicielkę dóbr zakopiańskich Klementynę Homolacsową. Kościół został poświęcony świętemu Klemensowi na cześć fundatorki. W ołtarzu głównym znajduje się kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, która od lat 30. XX wieku jest patronką świątyni. Wnętrze zdobią ponadto ludowe świątki oraz malowidła. Tuż obok zabytkowej świątyni znajduje się Cmentarz Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku. To moje ulubione miejsce w stolicy polskich Tatr. Jest tam cicho i spokojnie!
Na Pęksowym Brzyzku znajduje się około 500 grobów, w tym 250 dla osób zasłużonych. Prawie wszystkie nagrobki są niepowtarzalnymi dziełami sztuki, wykonanymi w drewnie, metalu lub kamieniu kapliczkami, góralskimi krzyżami, rzeźbionymi w motywy podhalańskie, malowanymi na szkle. Wiele z nich powstało w pracowni Władysława Hasiora. Przy wejściu, z prawej strony, znajduje się symboliczny grób Witkacego, razem z mogiłą jego matki. Nieco dalej pochowany jest Stanisław Marusarz (z żoną lreną), Helena Marusarzówna i Kornel Makuszyński. Naprzeciw, po drugiej stronie alejki, znalazł swoje miejsce grób Władysława Orkana, z jego lewej strony spoczęły prochy Kazimierza Przerwy-Tetmajera, z prawej zaś Tytusa Chałubińskiego, a w drugim rzędzie Sabały i Stanisława Witkiewicza.
Nieuchronnie zbliżała się godzina naszej specjalnej dziś wizyty w mieście, bo mieliśmy tu ważną sprawę do załatwienia. A konkretnie wczasy na fotelu dentystycznym ale to wcale nieciekawa historia. Dość powiedzieć, iż pan doktor robotę swoją zrobił b. dobrze i po dziś dzień jesteśmy zadowoleni. Uciekając skoro tylko od przyziemności w gabinecie dentystycznym, wracamy ponownie na zatłoczone ulice Zakopca. Trochę jak zwykle zwiedzaliśmy, a na koniec zaliczyliśmy przesmaczne ruskie pierogi ze skwareczkami w góralskiej gospodzie plus wielka kopa sałatek. Trzymając się niemal za brzuchy wróciliśmy do Murzasichla. A tam już żywe opowieści z górskich szlaków, kolejnych rodzin z wielkimi wypiekami na twarzach. Pogoda także nam dopisała!
 
27 lipiec Piątek
 
W tym dniu w godzinach dopołudniowych postanowiliśmy powygrzewać się na słońcu, gdyż po obiedzie mieliśmy ściśle zorganizowany program dnia. Leżąc zatem leniwie na trawce i smażąc dosłownie nasze boczki w promieniach gorącego słońca, na łagodnie chylącym się stoku naszej gazdówki, podziwialiśmy okolicę, a specjalnie majestatyczny masyw Giewonta, doskonale prezentujący się z tego miejsca. I gdy tuż obok nas pasło się nadto dorodne stadko owieczek. Ja zaczytywałem się w historii filozofii po góralsku, autorstwa ks. Józefa Tischnera, tak że Marysia i sam także, co chwilę wybuchaliśmy zdrowym śmiechem. Doprawdy góralszczyzna, jak i dzieje „podhalańskich mendroli”, zapisane na kartach tego dzieła nie mają sobie równych. Książkę kupiłem dzień wcześniej w Zakopcu za nieduże pieniążki, a na dodatek jest także płyta CD. Polecam każdemu kto lubi kulturę i gwarę górali podhalańskich. Po prostu rarytas.
Po południu tematem naszych dialogów było: „Przebaczenie”. Przyglądaliśmy się baczniej naszym postawom w małżeństwie. Zastanawialiśmy się, czy potrafimy sobie przebaczać na co dzień. W sprawach w tych małych oraz w tych większych. W jaki sposób porządkujemy naszą relację z Bogiem i czy prosimy Go o przebaczenie, gdy odkrywamy naszą własną grzeszność, bo w tym temacie zawsze trzeba zaczynać od siebie pierwszego.
Zaś późnym popołudniem w miejscowym kościółku pw. Matki Bożej Królowej Świata wszystkie pary uczestniczyły w adoracji Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Wspólnotowa modlitwa w takim miejscu ma wymiar szczególny, głębszy! Klęcząc przed Jezusem Eucharystycznym raz jeszcze wypowiadaliśmy słowa zawierzenia i oddania Jezusowi swojego małżeństwa. Czyniąc Jego samego jedynym Panem naszego związku i Królem naszego powołania do życia w małżeństwie. To nie tylko podnosi jednostki ale scala też grupę! Była również możliwość spowiedzi. Wielu z nas po tej modlitwie odczuło umocnienie i wewnętrzny, duchowy spokój. Był to zatem niezwykle ważny czas spotkania z Bogiem i małżonkiem.
 
28 lipiec Sobota
 
Dziś po smacznym śniadaniu, dopijając herbatki, rozłożyliśmy naszą mapę Tatr i wspólnie pochyliliśmy się nad nią z Mirkiem i Celą. Trwała narada! Ostatecznie duża grupa zadecydowała, iż ładna pogoda zaprasza nas wszystkich na górską trasę do Doliny Chochołowskiej, w kierunku schroniska im. św. Jana Pawła II. Nasi sąsiedzi Robert Kondratowicz, który lubi rower i jego żona Dorota, która lubi drałować wraz z dziećmi, też optowali za tym rozwiązaniem. Mirek puścił famę że będzie specjalny pociąg, którym okazały się dwa wagoniki za przerobionym nieco ciągnikiem rolniczym, ale kto tam na to patrzył. Hajda i w góry!
Szlak do schroniska nie był trudny, po drodze podziwialiśmy malownicze widoki górskich szczytów i robiliśmy zdjęcia. Obserwowaliśmy mijające nas dorożki, którymi górale podwożą turystów w górę i prawie do punktu końcowego. Gdy dotarliśmy na miejsce zasiedliśmy na wietrznym tarasie, zamawiając szarlotkę z kawą, ale wtedy zaczął padać kapuśniaczek i wszyscy przenieśliśmy się do środka. Sam budynek schroniska to miejsce duże, obszerne i zadbane, wygodne. Zasiedliśmy w przyjaznym kręgu wymieniając spostrzeżenia, naradzając się dalej nad planem dalszej wyprawy. Obserowowaliśmy zmienną, górską pogodę zastanawiając się czy pozwoli nam na większe podejście w góry.
Ładną pieczątkę schroniska z dumą wbiłem do swojej książeczki górskiej. Kolejne trofeum! Na ścianie schroniska zauważyliśmy zdjęcie młodego jeszcze Karola Wojtyły z Jego własną sentencją: „W górach chodź zawsze tak aby nie gubić znaków”, podpisane: Wujek patron schroniska. Ustaliliśmy zarazem, iż te słowa Wojtyła zapisał w swoim pamiętniku, wędrując z grupą turystów do schroniska na Halę Lipowską 12 lutego 1958 r. . Działo się to w okolicznościach, gdy część grupy oczekiwała z niepokojem na pozostałych, tamci dotarli spóźnieni, wybierając inną drogę. Naturalnie wszystkim udzieliła się atmosfera, tego niezwykłego miejsca ukazująca, jak wiele skarbów duchowych z polskich gór, zaczerpnął papież. Zdawało nam się osobiście odczuwać ten górski spirit, to przesłanie św. Jana Pawla II, które jako żywo zachęca do zmagań i do podejmowania wyzwań życiowych, ucząc jednocześnie odpowiedzialności za siebie i za innych.
Miło gaworząc, czekaliśmy cierpliwie, iż może się rozpogodzi i jeszcze zdecydujemy się podejść na Grzesia, bo na Rakoń i Wołowiec nie mieliśmy już dziś większych szans. Niestety padający, siąpiący deszczyk i tym razem pokrzyżował nam plany i po południu zmuszeni byliśmy wracać do domu. Znów była szalona jazda niby pociągiem!
Tymczasem smaczna obiadokolacja, już na nas czekała! Kuchnia Gaździny, której pomagały dwie młode dziewczyny właściwie przez cały nasz turnus, przypadła nam b. do gustu, nadto dania zawsze były b. obfite i nie trzeba było biegać z widelcem po talerzu. A to dla chcących wypoczywać w górach czynnie, przecież b. ważne. Wieczorem zdarzały się dość często tzw. rozmowy niedokończone dla chętnych, w których poruszaliśmy jakiś ważny, dotykający, uwierający nas temat rodzinny, czy społeczny.
 
29 lipiec Niedziela
 
Niedziela Dzień Pański a dla nas to następne, niesamowite wyzwanie. Na mszę świętą udaliśmy się z Mirkiem i Celiną do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach. Posługują tu od początku oo. Palotyni. Okazała świątynia w stylu wybitnie góralskim jest darem całego Podhala, za wyratowanie Ojca Świętego od niechybnej śmierci, po postrzale na Placu św. Piotra 13 maja 1981 r. . Na nabożeństwo przybyło wielu pielgrzymów i wielu kapłanów. To wielka duchowa uczta i radość, być w tym miejscu i tam się pomodlić, otrzymać błogosławieństwo. W Ołtarzach bocznych są tam relikwie świętych Franciszka i Hiacynty Marto, pastuszków z Fatimy w Portugalii. W sklepie zaś nabyłem dla nas małą figurkę św. Floriana, ze zdziwieniem stwierdziłem jednakowoż, iż wielkiego wyboru tam nie było.
Następnie ruszyliśmy dziarsko na szlak w kierunku schroniska na Kalatówkach, które zrobiło na nas duże i dobre wrażenie. Obszerny budynek, wygodny we wnętrzu, oferujący wczasowiczom dużo miejsca do wypoczynku. Naturalnie znalazłem i miejsce, gdzie na turystów czekała już piecząteczka. Dzień był na razie pogodny, zachęcający by wyjść na zewnątrz i podziwiać okoliczne szczyty, a jest tam na czym oko zawiesić. Krótko zatem odpoczywaliśmy, zajadając kanapki i robiąc wiele fotek, bo miejsce jest rzeczywiście przepiękne.
Dalej szlak wiódł nas gęstym lasem w stronę schroniska na Hali Kondratowej, gdzie zaplanowaliśmy solidny odpoczynek z ciepłym już posiłkiem, mając nadzieję zdobyć sam Giewont. Po dotarciu do schroniska, które choć małe ma swoisty, wybitnie górski klimat, zamawiamy ciepłe dania i robimy kolejną naradę. Patrzymy na mapę, najchętniej wybralibyśmy się poprzez Suche Czuby wzdłuż granicy polsko-słowackiej w stronę Kasprowego Wierchu. Patrzymy na pogodę i widzimy kłęby chmur zahaczające o Kopę Kondradzką, następnie płynące w dół. Myślimy sobie, że deszcz przeminie, a ja zajadam się przepysznymi pierogami ruskimi ze skwarkami. Nuuuu palce lizać!
Po jakimś czasie widzimy biednego turystę z zabandażowaną głową, prawdopodobnie rozbita gdzieś na szlaku. Po turystę nadjechało właśnie GOPR swoim specjalnym Ambulancem. Ostatecznie widząc pogodę w kratkę, zawróciliśmy do domu, nie ryzykując wypadku na mokrych podejściach, skałkach i kamienistych szlakach. Przy zejściu do Kuźnic, po prawej stronie odwiedzamy b. stylowy, zakopiański Klasztor św. Brata Alberta, tam krótko modlimy się w Kaplicy. Tuż obok wśród sosenek, stoi mała, stylowa chatka z oryginalną celą św. Brata Alberta. To tu żył i tu pracował ten gigant dobrego serca dla najuboższych, tu modlił się i składał Bogu ofiarę ze swego życia! Aż zadziwia, że jest tak mało znany, jako wielki Święty Zakopiański!
Wieczorem tego dnia jeszcze jedna miła niespodzianka. O zachodzie słońca zrobiliśmy spontanicznie ognisko, smażąc kiełbaski, przy śpiewach religijno-biesiadno-patriotycznych. Było wiele osób, a nam utkwiło w pamięci małżeństwo Michała i Barbary Podsiadły, oraz ich dwie córki: spokojna Daria i dynamiczna Rozalia, której zwykle wszędzie było pełno, tego wieczoru trenowała strzelanie z łuku. Spore grono biesiadników z godziny na godzinę się wykruszało, aż zostały tylko dwie pary, razem z nami jeszcze dość długo gaworzyli Sebastian i Monika Prukała. Mieli spore doświadczenie z życia i pracy w Niemczech, a my z Wysp Brytyjskich, było zatem o czym pomówić. Seba opowiadał wiele ciekawych historyjek ze swego życia, a mi utkwił w pamięci jego opis spędzonego czasu w prawdziwej pustelni. Można czasami trochę pomarzyć o małym pokoiku, w którym nie ma nic poza Biblią i drewnianą michą.
 
30 lipiec Poniedziałek
 
Rano po śniadanku we dwoje rozpoczynamy trasę na masyw Nosala od strony kaplicy na Jaszczurówce. Po obiedzie mamy zaplanowane następne spotkanie grupy z dialogiem, jest więc zaledwie kilka godzin na niedużą trasę w góry. Nazwa tej góry pochodzi od wyrazistego kształtu skały od północno-zachodniej strony, przypominającej właśnie nos. Od tej strony b. gwałtownie opada strome urwisko, na którym swego czasu, chętnie trenowali taternicy oraz ratownicy TOPR. Obecnie wspinaczki na tej ścianie są zakazane przez Tatrzański Park Narodowy.
W okolicę kaplicy pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa uprzejmie podrzucił nas dr Mariusz Wołonciej, mąż Joli. Idziemy wzdłuż pięknego Olczyskiego Potoku do Polany Olczyskiej, następnie stamtąd odbijamy na Przełęcz Nosalową. Z okolic szczytu, już roztaczają się piękne widoki. Ostatnie podejście jest w jednym miejscu nieco strome, trzeba uważnie stawiać stopy, aby nie zjechać ze skałek. Dla mnie pestka ale Marysia trochę się zlękła i spociła! Widok ze szczytu zapiera dech 1206 m npm. Miejsce jest naprawdę urocze! Przy dobrej widoczności widać część Tatr Wysokich, spory obszar miasta Zakopane, Kuźnice oraz oczywiście kolejkę na Kasprowy Wierch od wschodniej strony. Chce się tam nieco posiedzieć, rozciągnąć, puścić wodze fantazji, poleniuchować, odpocząć. W drodze powrotnej idziemy innym szlakiem, wprost do Kuźnic.
Po obiedzie mamy czas na dialog, tym razem w temacie: „Wzajemne umacnianie się małżonków”. Podejmujemy refleksję w jaki sposób możemy wzajemnie wspierać się w małżeństwie i to na każdy dzień. Zastanawiamy się, czy poprawnie komunikujemy sobie nawzajem swoje potrzeby, a szczególnie tę potrzebę wsparcia ze strony męża/żony w jakiejś trudnej sytuacji. Nadto niejako egzaminujemy nasze zaufanie do Boga mianowicie, czy prosimy go o pomoc w sytuacjach krytycznych i na ile ufamy w Jego interwencje.
Wieczorem ponownie robimy ognisko, tym razem już profesjonalne, dobrze zorganizowane z wydatną pomocą naszej Gaździny. Na specjalnie przygotowanym grillu smażymy duże ilości kiełbas, do tego mamy pieczywo, pyszne sałatki i napoje. Ponieważ dziś na ognisku zjawili się niemal wszyscy, zrobiło się dość gwarno, skoro każdy zaczął coś tam przeżywać i barwnie opowiadać. Byli Adam i Anna Chmieleccy, Darek i Joasia Topolewscy, Michał i Basia Podsiadły, Robert i Alina Gryncewicz, Krzyś i Agata Jabłońscy, wszyscy ze swymi pociechami oraz wielu innych. Dzieci buszowały wkoło, jak jakowaś chmara brzęczących pszczółek, dorzucająca z radochą patyki do ogniska. Dorośli zaś przy wdzięcznych strunach gitary i niekoniecznie naszych strunach głosowych, kontynuowali śpiewy patriotyczne i biesiadne. Ponieważ jednak stare, ludowe porzekadło głosi: „Każdy śpiewać może trochę lepiej, trochę gożej”, nie zrażaliśmy się zaciągając, jak najlepsze stado wilków do księżyca.
 
31 lipiec Wtorek
 
To dzień św. Ignacego z Loyoli. A my mieliśmy zaplanowaną kolejną wizytę u dentysty, zawiesiliśmy póki co plany wypraw w góry. Rozważaliśmy odpoczynek w zakopiańskich termach ale tym razem i to nie wypaliło. Ten dzień był dla nas raczej zwykłym dniem ale z zainteresowaniem słuchaliśmy opowieści innych rodzin. Jedni jak Mariusz i Jola wrócili z zabawnej papugarni, oto stosowny adres: http://www.mojeurlopy.pl/zakop... . Inni znad Morskiego Oka, jeszcze inni zwiedzali makiety muzeów Sanktuariów Maryjnych na świecie, a byli i tacy co to i na Słowacji buszowali, po jakowyś błotnych jaskiniach. Tymczasem Mirek zabawił spory czas z młodzieżą, grając zawzięcie w pin-ponga, wygrywając prawie wszystkie mecze i nie zwalniając miejsca przy stole. Mi również dane było zagrać kilka razy w pierwszych dniach turnusu, bo potem to już trudno było o miejsce przy stole, codziennie okupowany był przez chmarę dzieci.
Jak każdego dnia, tego wieczoru odbyła się msza święta, podczas której dalej poznawaliśmy historię patrona Polski św. Stanisława Kostki SJ. A wspomnienie w tym dniu szczególne, bo przecież samego założyciela zakonu Jezuitów. My jednak skupiliśmy się na Stanisławie, aby nasi najmłodsi mogli się z nim duchowo zaprzyjaźnić. Nasza przygoda z tym młodym ale głęboko dojrzałym świętym, ciągnęła się dalej. Podziwialiśmy jego niezłomnego ducha, zdecydowanie dążącego do celu oraz niezwykłą pokorę z jaką przyjmował trudności życiowe. Zaskakiwało nas jego stanowcze i dobrze wyważone podejście w relacjach z rodzicami. Mimo zakazów ze strony ojca, nie ugiął się jego woli powrotu do domu, ale kierowany natchnieniem od Matki Bożej, wstąpił odważnie do nowicjatu zakonu Jezuitów przy kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. W nowicjacie liczni świadkowie stwierdzili, że był on wzorem zakonnika. Najświętszą Maryję Pannę nazywał swoją Matką i Panią, a o Jej orędownictwo prosił w czasie swego życia i w godzinę śmierci. Nic więc dziwnego, że po jego odejściu kult Jego rozszerzył się bardzo i to nie tylko w Polsce.
Znany jest także za Jego wstawiennictwem pewien wielki cud nawiedzenia NMP, okazany pewnemu włoskiemu zakonnikowi, też ubogiemu, wiekowemu już jezuicie, który miał szczególne nabożeństwo do św. Stanisława Kostki. Tu można o tym sobie poczytać: https://www.pch24.pl/dlaczego-...
 
1 sierpień Środa
 
Codzienne śniadania z Mirkiem, Celą, Piotrkiem i Adrianem to nie tylko miło spędzoony czas ale także dość ciekawe, a nawet długie rozmowy na przeróżne tematy i te historyczne, społeczne, religijne. Najczęściej powracał bodajże temat Wołynia i Kresów Wschodnich bowiem Mirka rodzina również pochodzi zza Buga, było zatem o czym powspominać.
Dziś nadto w godzinach dopołudniowych znowu pozwoliliśmy sobie na mały odpoczynek, oczekując na dosyć intensywnie zaplanowane popołudnie i wieczór. Tematem naszych dialogów było: „Umacnianie więzi fizycznych małżonków”. To niełatwy temat, wymagający wiele delikatności i zrozumienia. Podjęliśmy refleksję zastanawiając się, czy w tej dziedzinie naszego życia jest obecny Pan Bóg. Każda z par odpowiadała sobie na pytanie, czy szanujemy prawo naturalnego cyklu poczęć. Czy traktujemy tą sferę życia, jako szczególny dar od Boga, czy czujemy się odpowiedzialni za ten dar oraz czy ufamy Panu Bogu, pozostając jednocześnie otwartymi na to, co On dla nas przygotował.
Wieczorem niezwykle pięknym wydarzeniem, nawiązującym do bliskiej więzi małżonków, utwierdzonej w sakramencie małżeństwa była msza święta w Kaplicy na Jaszczurówce. Podczas tej mszy każde z małżeństw odnowiło swoje przyrzeczenia małżeńskie, składane sobie przed laty, wg tradycyjnej formuły Kościoła. Dla każdej z par była to okazja do przywołania najszczęśliwszych wspomnień i przeciwstawienie się codziennej rutynie, osłabiającej te pozytywne uczucia. W tej wyjątkowej celebracji, brały udział również ich dzieci, które stając się świadkami wyznawanych przez ich rodziców przyrzeczeń, kładły ręce na stule wraz z kapłanem wspólnie modląc się za swoją mamę i tatę.
Po mszy świętej nadszedł czas na uroczystą Agapę, prawdziwe wesele dla wielu par weselnych, na której nie zabrakło ciast, przysmaków oraz naturalnie tańców weselnych. A niektóre z tańców, jak Makarena prowadzone były przez tych najmłodszych oraz ich opiekunki. Osobiście zadedykowałem mojej żonie mój ulubiony kawałek, czyli: „Żono moja serce moje”. A zaraz poderwało się z krzeseł ochoczo wiele par, aż się zakotłowało na parkiecie.
 
2 sierpień Czwartek
 
Kolejny dzień z piękną pogodą, która na tym turnusie dosłownie nas rozpieszczała. Tym razem zdecydowaliśmy wspólnie wybrać się do Schroniska PTTK na Hali Ornak i na długi spacer po Dolinie Kościeliskiej. Tuż przy wejściu wbiłem pieczątkę, powiększając kolekcję. Idąc tym szlakiem wzdłuż Potoku Kościeliskiego, mijaliśmy Kaplicę Zbójnicką oraz Jaskinię Mylną. Cela nie mogła oprzeć się pięknu wyjątkowego bogactwa flory Tatr. Po drodze robiliśmy małe przerwy, robiąc zdjęcia oraz dowiadując się o chronionym gatunku rośliny tj. dziewięćsile  bezłodygowym, będącym symbolem Tart i Podhala. Kilkakrotnie zauważyliśmy również: dzwonki alpejskie, niebielistkę kulistą, czy tajada mocnego, a nawet len karpacki.
Dojście do schroniska nie jest dużym wysiłkiem, raczej spokojnym spacerem. Z tą trasą mogą zmierzyć się osoby nawet o słabszych siłach fizycznych. Solidne, murowane schronisko zostało wybudowane tuż po II wojnie światowej, znajduje się na wysokości 1100 m npm. Jest dosyć znacznych rozmiarów, dysponuje 55-cioma miejscami noclegowymi, barem, kuchnią, świetlicą. Gdy staliśmy w kolejce po herbatkę, ktoś z gości angielsko-języcznych pytał się właśnie o nocleg, niestety wszystko było już zajęte. To pokazało nam, jak b. popularne dla turystów i to nie tylko polskich jest to miejsce.
W schronisku po uraczeniu się pyszną szarlotką z kawą, którą zaserwował dziś wszystkim Mirek, zdecydowaliśmy się podzielić na dwie grupy. Cela i Marysia chciały dojść jedynie do Iwanickiej Przełęczy, natomiast Mirek, ks. Sławek i Sławek Roch, bardziej zaawansowani i odporni na trud górskich wymagań, zadecydowali zdobyć dziś sam szczyt Ornak 1854 m npm. Ponieważ pogoda była nam łaskawa i nie zapowiadało się na niespodzianki, ruszyliśmy dziarsko z buta do góry. Potrzeba zdobycia tego szytu, musiała być b. silna, bo choć wyprawa nie była krótka, a wiele podejść dość stromych i męczących, udało się nam stanąć na szczycie i podziwiać stamtąd piękno naszych Tatr. A było na czym oko zawiesić! Ornak to szczyt b. wyjątkowy (jak mówił Mirek 600 m wysokości względnej), jakoby punkt widokowy na całe piękno polskich gór. I gdziekolwiek się nie obrócisz, tam Giewont, tam dalej Świnica i Orla Perć, a bliżej Kończysty Wierch, Wołowiec, Ciemniak i wiele innych.
Męska grupa wróciła zatem b. zadowolona, osiągając swój cel i chwaląc się przepięknymi zdjęciami z panoramy Tatr Wysokich. Na koniec dnia wysłuchaliśmy jeszcze ciekawego kazania diakona Dawida, który z inną rodziną zdobył w tym dniu Giewont. Podekscytowany przywołał nam słynne słowa św. Jana Pawła II, przebywającego w Zakopanem, pod Wielką Krokwią, który do zgromadzonych na Mszy Świętej Ludzi Gór wypowiedział, te słynne już słowa: „Surmsum Corda! W górę serca!”. Mówił wtedy wzruszonym głosem także: „Dzisiaj dziękowałem Bogu za to, że Wasi przodkowie na Giewoncie wznieśli krzyż. Ten krzyż patrzy na całą Polskę, od Tatr aż do Bałtyku. I ten krzyż mówi całej Polsce: Sursum Corda – W górę serca! Trzeba, ażeby cała Polska, od Bałtyku, aż po Tatry, patrząc w stronę krzyża na Giewoncie, słyszała i powtarzała: Sursum Corda – w górę serca! Amen”.
 
3 sierpień Piątek
 
W przeddzień odjazdu zapragnęliśmy odwiedzić jeszcze Aqua Park w Zakopanem, słynne Zakopiańskie Termy. Oczywiście nie przepuściliśmy zjazdów na najdłuższych zjeżdżalniach na tym basenie, a jest ich tam kilka. Ja osobiście spodobałem sobie rakietę, znaczy krótką ale b. stromą! Przyśpieszenie i sam plusk do wody, to dosłownie bajka! Jest tam także wiele fajnych basenów i jacuzzi! Jednakowoż jak na polskie warunki, to tanio wcale nie jest.
Po południu mieliśmy spotkanie w temacie: „My Bóg i inni ludzie”. Analizowaliśmy małżeństwo, jako powołanie od Boga i w tym temacie zastanawialiśmy się, czy nasze życie jest świadectwem wiary dla innych oraz czy czujemy się powołani do głoszenia Królestwa Bożego, wzywania do nawrócenia innych, tego potrzebujących. Wiele małżeństw dzieliło się swoim pragnieniem większego zaangażowania w swoich parafiach, ucząc się sprawniej organizować swój cenny czas dla rodziny i dla Kościoła.
A wieczorem nadszedł czas na podziękowania naszym animatorom, księżom, diakonom, wolontariuszom i wszystkim osobom, które zadbały o organizację tych rekolekcji. Nie sposób tutaj podziękować za ogromne zaangażowanie całym sercem dla Mirka i Celiny Soroka, którzy dbali o szczególny klimat i charakter tych rekolekcji, chętnie dzieląc się swoim doświadczeniem małżeńskim, rodzicielskim i religijnym, dając niepowtarzalne świadectwo swojego przeżywania sakramentu małżeństwa.
Na koniec diakon Dawid poświęcił pamiątki. Każdy z nas otrzymał obrazek  św. Stanisława Kostki z modlitwą o dobrą śmierć na odwrocie. To chyba nie przypadkowe w tych trudnych czasach, gdy często zawodzi pamięć o naszym powołaniu do wieczności, a zwycięża owa doczesność.
 
4 sierpień Sobota
 
W sobotę od rana kolejne rodziny odjeżdżały samochodami do swoich domów. Większość z nich przyjechała z Trójmiasta i ze Starogardu Gdańskiego, mieli zatem długą drogę powrotną. Nasze bilety samolotowe zarezerwowane były na niedzielę 5-go sierpnia. Cieszyliśmy się, że możemy spędzić jeszcze jeden dzień w malowniczym Murzasichle, wspominając to wszystko co tutaj przeżyliśmy i czego nauczyliśmy się podczas tych wyjątkowych rekolekcji. A ponieważ pogoda była przecudna, wzięliśmy koc, wodę, kanapki, owoce i słodycze i udaliśmy się na zieloną trawkę, opodal miejsca z ogniskiem, skąd roztaczały się owe przecudne widoki na Tatry. Leżąc i smażąc w gorących promieniach słońca nasze boczki, wpatrzeni w cudny masyw Giewonta oraz w panoramę innych szczytów, leniuchowaliśmy do woli i jeszcze trochę.
Po południu wyszliśmy na spacer i na obiad. Zamówiliśmy góralskie dania: kwaśnicę i placek po zbójnicku w małym barze, serwującym domowe obiady. Potem nawiedziliśmy miejscowy kościół raz jeszcze, uczestnicząc we mszy świętej wieczornej. A pod koniec dnia spakowaliśmy nasze walizki i planowaliśmy nasz odjazd na niedzielę we wczesnych godzinach rannych.
 
5 sierpień Niedziela
 
Około szóstej rano łapaliśmy busa z Małe Ciche przez Murzasichle do Zakopanego, a stamtąd autokarem firmy Szwagropol, wygodnie do Krakowa. Zależało nam na uczestnictwie we mszy świętej niedzielnej. Zaplanowaliśmy  dotarcie do Bazyliki pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, w której posługują oo. Jezuici na 9.30. Po mszy świętej i szybkim, drugim śniadaniu, ruszyliśmy pociągiem w stronę lotniska Balice, aby zdążyć na odprawę przed odlotem. Nasz samolot do Londyn Gatwick miał wylecieć, tuż po 13-stej. Odprawienie torby, bramki bezpieczeństwa i wejście na pokład samolotu, tym razem przebiegły bez niespodzianek. W drodze towarzyszył nam nastrój refleksyjny, myśląc o nadchodzącym Brexicie, wybiegaliśmy myślami w niedaleką przyszłość. Lecąc nad granicą francusko-brytyjską, podziwialiśmy kanał La Manche przy piąknej, słonecznej pogodzie. Z Gatwicka do Londynu City jeszcze podróż pociągiem, dalej Victoria, Piccadilly i Metropolitan Line do Watford, do którego dotarliśmy około 21-wszej. Zmęczeni ale szczęśliwi, bogatsi o tak wiele łask, o różne doświadczenia, nowe znajomości, piękne filmy i zdjęcia oraz osobiste wspomnienia.
Nasze wakacje zakończyły się! Wracamy do naszej codzienności, gdzie pośpiech, presja czasu, często konflikt wartości w szybko zmieniającej się sytuacji społeczno-politycznej, konflikt wartości tych tradycyjnych i tych wyzwolonych od wszelkich nakazów, również tych Bożych niestety. Mamy jednak nowe doświadczenia, czujemy się podniesieni na duchu naszymi spotkaniami, górskimi wędrówkami  i wspólną modlitwą. Staramy się też nieustannie wracać pamięcią do słów papieża św. Jana Pawla II, które już przenosimy na nasz grunt życia na emigracji: „Chodź tak aby nie zgubić znaków.....”.
I chociaż ta podróż i te rekolekcje zakończyły się, my dalej kontynuujemy przedziwną podróż ze Spotkaniami Małżeńskimi. Popijamy herbatkę z naszego wdzięcznego kubeczka-pamiątki z Murzasichle, wymieniamy informacje ze znajomymi z grupy w Londynie i w okolicach, oczekujemy na kolejne spotkanie, już jutro (23 września) w salce przy kościele św. Andrzeja Boboli na Hammersmith w centrum Londynu. Pozdrawiamy raz jeszcze wszystkich i z Bogiem.
 

YouTube: 


Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika u2

10-08-2024 [23:53] - u2 | Link:

***Tatry! Wysokie i majestatyczne. Niewzruszone i piękne.***

Ano