Dziś Dzień Flagi! Oto wdzięczność cichego i spokojnego na co dzień Ukraińca wobec II Rzeczypospolitej Polskiej, okazana 19 września 1939 r. w nadbużańskim miasteczku Włodzimierz Wołyński na Wołyniu. I nic nie pomogły liczne granty dla niego i dla jego rodziny, które nasza ojczyzna mu przyznała, liczne gesty, których przez lata nie żałowano, bo to w tym momencie dla niego, jak widać to się zupełnie nie liczyło. Naturalnie iż były i inne postawy ale tych niewdzięcznych, było już we wrześniu zatrzęsienie!
Tyczasem współcześnie, od roku czasu nasze miasta zalewają dosłownie setki tysięcy Ukraińców, którzy do naszej ojczyzny, walą oknami i drzwiami. Ilu już tych emigrantów zarobkowych jest w naszym kraju, tego chyba nikt do końca nie wie, mówią jedni że milion, a inni że nawet dwa miliony. Tylko w samym Wrocławiu liczba Ukraińców zbliża się podobno do 50 tysięcy! Wczoraj przeczytałem także innego newsa, że z kolei z zachodu masowo osiedlają w Polsce, bogaci Niemcy, gdzie się osiedlają, to chyba iczywiste i nikomu nie trzeba uświadamiać.
Zatem apeluję, krzyczę, na uszach staję: ludzie opamiętajcie się! Łatwo jest coś zniszczyć, choćby porządek i tak cenny spokój! Odbudować to b. trudno! I to pytanie, które boli najbarzdziej: czy my kiedykolwiek jako naród, będziemy mieli tę szansę, by prowadzić mądrą i niezależną politykę, zarówno tę wewnętrzną, jak i tę zagraniczną. Czy raczej zdani jesteśmy, już niestety na to b. biedne, odwieczne, tak niestety rodzime: „A jakoś to będzie”.
Przecież doświadczenia ostatniej, demonicznej II wojny światowej, bezlitośnie obnażyły obrzydliwy i zbrodniczy sojusz niemiecko – ukraiński, który przełożył się na ludobójstwo na Wołyniu i Kresach oraz na nieprzeliczalne cierpienia tych, co przeżyli czerwone od łun ognia noce. Przecież nie o zemstę wołają Kresowianie, lecz o pamięć. Przecież to św. Jan Paweł II, przestrzegał nas, iż naród który traci pamięć, traci tożsamość i taki naród się nie ostanie.
Po temu niech to żywe świadectwo, młodej kresowianki, harcerki Haliny Sand, pozostanie nam w sercach, byśmy szeroko otworzyli oczy i serca, zanim obudzimy się z ręką w nocniku. Czas płynie bowiem b. szybko, wydarzenia są dynamiczne i to co jest dziś, jutro może się nie ostać. To tylko logiczna konsekwencja naszych czynów i doczesnych wyborów.
To świadectwo młodej harcerki Haliny to przestroga!
Od 1 września 1939 r. zapanowała nad Bugiem i we Włodzimierzu Wołyńskim, atmosfera na wskroś wojenna. Klimat ten w następnych dniach gwałtownie podsycała, narastająca nieustannie wędrówka uciekinierów z zachodu. I spośród ludzkich mas, uciekających przed Niemcami z centralnych regionów kraju, z Poznania, Łodzi i Warszawy na wschód, znaczna część dotarła do właśnie do miasta Włodzimierza Wołyńskiego.
Ożywiony ruch na kolei poderwał miejscowe harcerstwo. Pani Halina Sand wspomina: „Pełniłyśmy całodobowe dyżury, obsługiwałyśmy punkty informacyjne na dworcu i starałyśmy się rozlokować przybywających, gdzie się tylko dało, w szkołach, w mieszkaniach prywatnych. Do Włodzimierza Wołyńskiego napływało też coraz więcej naszego wojska. Centralę telefoniczną na poczcie wraz z nami obsługiwali wojskowi. Do naszych zadań należało także przyjmowanie telefonicznych informacji o nalotach niemieckiego lotnictwa.
Wkrótce przybył do Włodzimierza ze swoim sztabem naczelny wódz Marszałek Edward Śmigły – Rydz, jednak po kilkudniowym pobycie, udał się dalej na południe. Do miasta dochodziły odgłosy walk. Widziałam spadający w płomieniach niemiecki samolot, był to widoczny znak, że i Polacy potrafią zadawać ciosy zaborczej, nowocześnie uzbrojonej armii niemieckiej. Nieuchronnie, choć najmniej spodziewanie, zbliżał się jednak koniec walk.
Na podstawie umowy Ribentrop – Mołotow ZSRR zadał Polsce cios w plecy. 17 września 1939 r. w nasze granice zaczęła wkraczać armia sowiecka. Pocztę opuścili już w tym czasie nasi żołnierze. Kiedy okazało się, że centrala telefoniczna w Uściługu nad Bugiem jest nieczynna, także i my postanowiłyśmy opuścić centralę telefoniczną. Z trwogą, cała nasza rodzina oczekiwała teraz w mieszkaniu dalszego rozwoju wypadków, aż nagle 19 września, rano zjawił się w naszym domu miejscowy policjant i obwieścił nam wielką nowinę: wojna się kończy i podejmujemy na nowo pracę w wolnej Polsce. Ponieważ w tym dniu przypadała mi z grafiku służba przy centrali, szybko ubrałam się i ruszyłam na pocztę, dokąd zaprowadził mnie ojciec.
19 września stał się dniem nie zapomnianym przez Polaków, przebywających wówczas we Włodzimierzu Wołyńskim. W dniu tym obleciała miasto radosna wieść podawana z ust do ust: ‘Wojna skończona, w Niemczech rewolucja, Hitler zabity, wojska sowieckie na skutek interwencji USA, wycofują się z terenów Polski’. Szał radości ogarnął naród. Ulice zapełniały się ludźmi, którzy obejmowali się, śpiewali, a co niektórzy płakali ze szczęścia. Zaczęto ustawiać się do marszu. Płynęły patriotyczne pieśni. Rozbrzmiewało: ‘Boże coś Polskę..’, ‘Nie rzucim ziemi...’, ‘Warszawianka’. Przybywało coraz więcej ludzi i wszyscy dołączali do szeregów.
W radosnym nastroju podjęłam ponownie pracę w centrali telefonicznej, wspólnie z koleżanką Krystyną Zagórską, w radosnym tym bardziej, że w budynku poczty i w samej centrali, znajdowali się nasi żołnierze pod dowództwem kapitana. Ów dzień szczęścia szybko nam przeleciał. A wraz z nadejściem wieczoru kończyła się także wolność. W wieczornej ciszy rozległ się nagle krzyk żołnierza: ‘Kto żyw do garnizonu! Sowieci zbliżają się do koszar’. Wszyscy żołnierze wybiegli i zostałyśmy same, spojrzałyśmy na siebie. Nie mogłyśmy w to uwierzyć. Zaczęłyśmy się zastanawiać co dalej.
Nie minęła nawet godzina, jak garnizon zawiadomił nas, że Sowieci są już w koszarach, a nasze wojsko zostało rozbrojone. Mój rozmówca radził mi być ostrożną i rozważną, tym bardziej, że wkraczające oddziały sowieckie, miejscowi Ukraińcy i Żydzi witają kwiatami.
W następnej kolejności Sowieci udali się na policję, która znajdowała się naprzeciwko poczty. Wkrótce usłyszałyśmy te ciężkie, twarde kroki. Najpierw w okienku, które łączyło rozmównicę z centralą, pokazali się sowieccy ‘bojcy’. Weszło ich czterech, o twarzach jak je zobaczyłam strasznych, pełnych groźby, zawziętości, buty. Byli bardzo pewni siebie, buńczuczni. Ranek był pogodny, jak cały tamten wrzesień, ale pogoda nie odmieniła naszej rozpaczy.
Wkrótce zjawił się w centrali nasz starszy kolega, pocztowy Szewczenko, Ukrainiec. Wbiegł on do pomieszczenia, podszedł do ściany, na której wisiał jeszcze nasz sztandar i portret prezydenta Ignacego Mościckiego. Sztandar podarł na strzępy, a portret rzucił na ziemię i z furią deptał nogami. Krzyczał: ‘Polacy niet i nie budiet’. Z miną wielkiego bohatera, bez zażenowania, robił to w naszej obecności. Muszę zaznaczyć, że na tej poczcie pracował on, jego brat i siostrzenica. Wszyscy byli traktowani na równi z Polakami i awansowani. Jego siostrzenica była nawet harcerką, z którą utrzymywałyśmy, życzliwe, koleżeńskie stosunki. Skąd więc u niego, tyle ukrywanej dotychczas nienawiści do Polaków?!”. [Ze wspomnień Haliny Sand z Włodzimierza Wołyńskiego, Archiwum Wschodnie, II/1414]
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1429
No właśnie ? Pytania się mnożą.
Ale przedstawiają historię z jednostkowego, subiektywnego punktu widzenia. Historię Kresów Wschodnich przedstawia się często jako idyllę, sielsko-anielską, ale tak nie mogło być, bo skutek każdy zna.
Mogę zaryzykować tezę, że Polska przed wojną była otoczona wrogimi państwami typu Niemcy i Związek Radziecki, a w samej Polsce działały V kolumny, nie tylko niemiecka, ale również ukraińska, litewska, czy żydowska. Jak już pisałem w innym wątku, Niemcy wzięli to pod uwagę przy planowaniu blickrigu.
- fragment książki,,I Bóg o nas zapomniał "Andrzej Kalinin str.113
https://twitter.com/AgaNagrodzka/status/1313125201153069057