Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Kali, Garzon, Kurtyka
Wysłane przez ryszard czarnecki w 02-11-2008 [16:08]
Prezes IPN Janusz Kurtyka niespecjalnie kocha światła telewizyjnych jupiterów - inaczej niż hiszpański sędzia. Jego ludzie odkrywają "białe plamy" w najnowszej historii Polski, które często okazują się czerwone od ludzkiej krwi. Jeżeli nie razi nas chęć Hiszpanów - z obu stron tamtejszej barykady - do wyjaśniania historii, to przyznajmy to prawo również nam, Polakom.
***
Dwa wolne dni, czas na nadrobienie zaległości w lekturze. Sięgam, po raz kolejny, do "Dziennika" Gombrowicza i mam po jakimś czasie materiał do "cytatu tygodnia". W tomie obejmującym lata 1967-1969, zapis z 27 października 1967, rozmowa z Dominikiem de Roux nt. "Ferdydurke" i takie oto słowa Gombrowicza: "Byłem Polakiem. Znajdowałem się w Polsce. Czymże jest Polska? Jest to kraj między Wschodem z Zachodem, gdzie Europa już poczyna się wykańczać, kraj przejściowy, gdzie Wschód i Zachód wzajemnie się osłabiają." (s.44) I dalej : "...ja, Polak, ufający teoriom? Ależ groteskowe! Na niebie polskim, tym niebie omdlewającej, kończącej się Europy, zbyt wyraźnie widać, jak skrawki papieru nadlatujące z Zachodu zniżają lot by osiąść w błocie, na piasku iż by jedynie chłopaki pasące krowy mogły z nich zrobić wiadomy użytek ... (...). Nie darmo byłem rodem z równin, które Europ dzielą od reszty świata." (ss.46-47)
Ciekawe te myśli Gombrowicza, może także dlatego, że na dzisiejsze czasy mało poprawne politycznie. Choć pewnie niektórzy chcieliby to interpretować według własnego widzimisie, w myśl słusznej uwagi José Ortega y Gasset, który pisał, że z jednej strony każdy autor chce wyrazić więcej niż to potem odczytujemy, a z drugiej każdy czytelnik domyśla się więcej niż autor tak naprawdę napisał. Stwierdzenie Hiszpana z "pokolenia 1898", przyjaciela Miquela Unamuno, pasuje do całej literatury, nie tylko Gombrowicza.
***
Przeczytałem przez jedną noc i kawałek następnego dnia świetną książkę francuskiego (choć mieszkającego w Brukseli) pisarza Erica-Emmanuela Schmitta "Przypadki Adolfa H.". Wydana w zeszłym roku przez "Znak" przypomniała mi... film Kieślowskiego "Przypadek". W filmie, główny bohater grany przez Bogusława Lindę, ma - od pewnego momentu - trzy całkowicie różne wersje swojego życia. Która będzie jego "naprawdę" zależy od przypadku. W "Przypadkach Adolfa H." jest podobnie: początkujący adept malarstwa Adolf Hitler nie zostaje przyjęty do wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych i, z czasem, staje się "tym Hitlerem", zmieniając bieg dziejów świata i serwując ludzkości zbrodnie. Ale też jest drugi wariant: młody Austriak dostaje się do Akademii, ma wielu żydowskich kolegów-malarzy, z czasem staje się sławnym surrealistą mieszkającym w Paryżu, żeni się z Żydówką Sarą Rubinstein i na ruch narodowo-socjalistyczny (przywódca:...Goebbels) patrzy z obrzydzeniem. W tej wersji nie ma II wojny światowej, USA wcale nie stają się światowym mocarstwem nr 1, główną rolę w gospodarce i osiągnięciach naukowo-technicznych mają... Niemcy, które zresztą wysyłają pierwszy statek kosmiczny ("Zygfryd") na Księżyc i Niemiec Kurt Makart jest pierwszym człowiekiem na Srebrnym Globie itd. itp.
W posłowie autor pisze, że część jego przyjaciół obawiała się, że książka może być odbierana przez krytykę jako próba "uczłowieczenia" Hitlera. Ja miałem zupełnie inne wrażenie: Führer Niemiec z bliska wydawał się jeszcze bardziej (czy można bardziej?) i okropny i złowrogi i... błazeński.
A książka Schmitta rzeczywiście znakomita.
Nie znoszę tego, co na Zachodzie określa się jako "double standards", czyli "podwójne standardy". To na nich w dużym stopniu opiera się popularna w USA i wielu krajach UE "political correctness" - "polityczna poprawność". Jeżeli Kali zabezpiecza sobie krowę - to OK, jak jemu ktoś ukradnie - to dopiero parszywe złodziejstwo. Niestety, podobnie jest z lustracją i badaniem przeszłości, w tym zbrodni z przeszłości. Dla niektórych polityków i publicystów w Polsce lustracja i działania IPN to diabeł wcielony, ale dochodzenia hiszpańskiego sędziego Baltasara Garzona, który po kilkudziesięciu (!) latach ściga odpowiedzialnych za zabójstwa polityczne z okresu Pinocheta w Chile i Franco w Hiszpanii - o, to już chwalebny przykład rozliczania się z przeszłością.