Dawno temu, w połowie lat osiemdziesiątych malowałem ogrodzenie naszego parafialnego cmentarza. Ksiądz proboszcz przypisał poszczególnym miejscowościom odcinki, składające się z pewnej ilości przęseł metalowego płotu. Losowo tedy trafiłem z moimi towarzyszami w pracy na miejsce, które wtedy nie miało żadnego specjalnego znaczenia, a dziś wyróżnia się dla mnie z oczywistych powodów.
Malowaliśmy w trójkę – ja i moi sąsiedzi z drugiego końca wsi: Wacław Mordel i jego syn Stanisław. Właściwie to malowało nas dwóch, jeden z nas bowiem czyścił niestare jeszcze ogrodzenie ze sporadycznej rdzy. Rozmawialiśmy na różne tematy, było w tym zapewne sporo refleksji dotyczących śmierci, ale w sumie nieoczekiwanie dla mnie pan Wacław zaczął opowiadać o swoim szczególnym wojennym przeżyciu. O tym jak zabił ich pięćdziesięciu dwóch.
Znajdowaliśmy się po różnych stronach płotu, ja tyłem do cmentarza, on miał go przed sobą. Groby były nieco dalej, my znajdowaliśmy się przy części, gdzie nie było jeszcze pochówków. Wyprostował się na chwilę. Szczupły, średniego wzrostu mężczyzna, stojący na progu starości, powiódł smutnym wzrokiem po obszarze pokrytym krzyżami, pod którymi całe pokolenia. Nieokreślony żal malował się na jego twarzy, jego nieśpieszna mowa zawierała jedno wielkie, ukryte pytanie o sens tych wydarzeń i samego życia.
W 1945 przyszło jego oddziałowi walczyć na terenie jakiegoś dolnośląskiego czy łużyckiego miasteczka z Niemcami przebijającymi się od strony Sudetów w kierunku Berlina. Był celowniczym ckm-u. Jego stanowisko znajdowało się pod betonowymi schodami. Zostało dobrze wybrane. Przed sobą miał perspektywę brukowanej ulicy ze zwartą zabudową po obu jej stronach. Niemcy nie mieli miejsc osłony, dzięki którym mogli się do niego zbliżyć. Podrywali się trzykrotnie. Słyszał głosy ich dowódców ponaglających wściekle żołnierzy do ostatecznego ataku. Jego własna osłona uciekła, został sam, pozostało mu tylko strzelać. W końcu oni nagle wycofali się.
Na ulicy pozostał zwał trupów. Żeby ich policzyć, musieli przerzucać ciała, zdejmując jedne z drugich – pięćdziesięciu dwóch młodych mężczyzn. W głosie pana Wacława nie było śladu satysfakcji czy dumy. Słychać było w nim dziwienie raczej tym faktem, że jemu właśnie przyszło uczestniczyć w tym, co tak bardzo do prostego, ludzkiego życia nie należy.
Ja, wychowany w klimacie poniemieckich miasteczek, wczuwałem się łatwo w scenografię opowiadania. Dołączyło ono do obrazu pełni wojennej traumy, jaki na mój użytek tworzył się latami, łącząc a w sobie literaturę i bezpośrednie relacje.
Można by pomyśleć, że to tylko echo emocji i doświadczeń. Ale to moje wspomnienie zawiera coś więcej. Tak się przedziwnie złożyło, że dokładnie przy tym miejscu, przy samym płocie, który malowałem kiedyś z Mordelami, znalazł się grób, do którego zostaną prawdopodobnie złożone moje szczątki. Tak przynajmniej obwieszcza napis na nim.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2898
22.10. 2018, kiedy wychodziłem z kościelnej ławki po zakończonym nabożeństwie różańcowym (Klarysew, Konstancin-Jeziorna) moje nogi zostały zablokowane z nagła przez jakiś przedmiot. Był to długi parasol typu gender. Jego właścicielka, siedząca za mną starsza pani uśmiechnęła się przepraszająco. Niby nic, ale taki sam złożony parasol, wiszący w pewnym publicznym miejscu, miał być „gwoździem” mojego wpisu na NB na temat gender. Zdarzenie w kościele spowodowało, że odstąpiłem od zamiaru przedstawienia swoich poglądów i umieściłem refleksję mniej polityczną, którą Pani tak życzliwie skomentowała. Dzięki. Trochę mnie to użyte przez Panią określenie „zawsze” krępuje – jestem typem, któremu nieobce jest wdawanie się w karczemne burdy. Aby pozostać w nurcie mi przypisanym, umieszczam tę rzecz o storczykach.
Napisałem niedawno Czy nie sądzicie Państwo, że należałoby postawić pytanie, jak się mądrze
zwrócić uwagę starszej pani, w czym uczestniczy i pytanie z pozoru przeciwne, są tacy, którzy
oczekują autentycznych uwag? Może nie w kościele, choć uważam inaczej, trzeba konsekwentnie
wyjaśniać, że na paletę tęczy; torebki, parasolki, chorągiewki w miejscach dla nas świętych windery
musimy odpowiedzieć przemyślana symboliką życia nie zapominając o symbolice odpustów.
Dzisiaj rano, pyszna kawa plus piernik kętrzyński z orzechami włoskimi, cudo i nie przypadkowo
uruchomiony cnn. Miny komentatorów tu nietęgie 0: 1, kolejna operacja false flag, spaliła na panewce.
Są takie konta na twetterze, cztery Panie, wstępuję, gdy zadania dnia trudne, dzisiaj spokojnie
mogę zajrzeć wieczorkiem. Pozdrawiam, Jan.