Widocznie nikt ze starszych nie był w stanie temu podołać, on sam musiał przynieść na miejsce kremacji swojego martwego braciszka. Setki razy przytulał go w zabawie - z troski i miłości do niego a teraz przytuleni są po raz ostatni. Szedł w tym okropnym żalu i stanął na baczność niczym kamień. Wypełnia obowiązek. Nie wolno mu płakać. Bardzo chce mu się płakać, ale ma dosyć lat, żeby wytrzymać próbę tego hartu rozrywającą serce człowieka – od zapomnienia się w najsłodszej radości po bezdenną przepaść śmierci wokół.
Patrzy ponad horyzont zdarzeń, nie zatrzymuje wzroku na dorosłych obok niego, nie reaguje na fotografa. Widzi życie w jego właściwym, pełnym formacie. Czuje je całym sobą, bardziej niż siedemdziesięciolatek, który w swym drewniejącym umyśle nie umie już odtworzyć blasku dzieciństwa i naturalnej niezgody na śmierć. Pamięć o bracie żywym i martwym wrasta przez jego plecy i zostanie w nim na zawsze… i nie będzie w nim zamknięta. Podpatrzony okiem obiektywu okazuje się posłańcem Nieznanego.
Fragment relacji wojskowego fotografa Joe O”Donnella, który zrobił to zdjęcie w Nagasaki.
„Chłopiec stał z pięć lub dziesięć minut.
Mężczyźni w białych maskach podeszli do niego i delikatnie zaczęli odwijać taśmę, która trzymała dziecko. Teraz dopiero zrozumiałem, że było martwe. Mężczyźni trzymając ciało za ręce i nogi i położyli je na ogniu. Chłopiec stał bez ruchu i obserwował płomienie. Przygryzał wargę tak mocno, że zaczęła krwawić. Płomienie miały kolor zachodzącego słońca. Chłopiec odwrócił się i odszedł w milczeniu." http://rarehistoricalphotos.com/japanese-boy-standing-attention-brought-dead-younger-brother-cremation-pyre-1945/
Przypuszczalnie z większym trudem przyjdzie zrozumienie tego dziecka tym, którzy nie mają rodzeństwa. Ja sam pojmuję to zdjęcie bardzo osobiście. Różnica wieku pomiędzy mną i moim najmłodszym bratem była bardzo podobna do tej, jaką odgadywać możemy patrząc na tych japońskich chłopców z Nagasaki. Czasami wypadało mi przynosić swojego braciszka z nieodległego od domu żłobka. Nosiłem go przed sobą w beciku. Zawiązywany był on na troczki i moje starania o porządne skrępowanie cennego ładunku i ostateczne go zawiązanie odcisnęły się w mej pamięci w jakiś szczególny sposób, bo na tym opisywanym zdjęciu taśma oplątująca chłopców odnosi się namacalnie do mojej fizycznej i metafizycznej więzi z tym, którego przeżyłem. Niekiedy nie trzeba wybuchu okropnej bomby, żeby ujrzeć prawdziwe spustoszenie za sprawą kataklizmu w zwyczajnym, pojedynczym życiu. A dalej? A dziś?
Śmierć nie okazuje się ostatnią kartką lektury. Tak też z tego obrazu emanuje siła, której nie daje się zamknąć w akademickich lub politycznych formułkach.
Spacer po cmentarzu przybliża nam przyszłość bardziej niż teleskopy i uchwały parlamentów.