(korespondencja z Nairobi)
Samolot „Kenya Airways” leci na poziomie chmur. Wstaje świt. Schodzimy do lądowania w Nairobi, kenijskiej stolicy. Tylko godzina różnicy w porównaniu z Warszawą ‒ tu jest 6.30 rano, u nas wcześniej o godzinę. Bardzo zimno, jak na powszechne wyobrażenie o Afryce: jest tylko 45 stopni Fahrenheita czyli 6 stopni Celsjusza. Kenia nie jest ostatecznym celem mojej podróży na „Czarny Ląd”, jakby to się kiedyś powiedziało ‒ dziś polityczna poprawność każe wielu szukać innych określeń. Stąd udaję się dalej, do sąsiada, do Tanzanii. Oba kraje łączy, poza granicą, także najwyższa góra na kontynencie, wznosząca się na poziom 5895 metrów Kilimandżaro. Większość z nas myśli, że znajduje się ona w Kenii ‒ bo stamtąd się ją zdobywa. Nie ‒ jest najwyższym szczytem Tanzanii właśnie.
Korupcja w cieniu sportowych triumfów
Kenijczycy jeszcze nie ochłonęli po swoich sukcesach w mistrzostwach świata w lekkiej atletyce. W Pekinie wygrali klasyfikację medalową, nawet przed USA! Naród wita bohaterów, w gazetach święto dosłownie cały tydzień, a rządzący odcinają kupony: na pierwszej stronie ekonomicznego dziennika „Business Daily” wiceprezydent William Ruto pozuje wraz z mistrzem globu w biegu na 3 kilometry z przeszkodami Ezekielem Kemboi, przybierając pozę „łucznika” niczym Usain Bolt. Może to choć trochę przykryje aferę aresztowanego właśnie eksszefa Banku Narodowego Kenii Nakashona Nyage, który miał dopuścić się defraudacji na kwotę ponad 5 miliardów szylingów (blisko 180 milionów złotych). Przy takich newsach lepiej roztrząsać kenijską moc w „królowej sportu” i czytać, że tutejsi atleci „dodali wartość odświeżenia Brandu Kenia”. I coś jest w tym na rzeczy. Mówi o nich cały świat: wyprzedzili wszystkich i cieszą się jeszcze bardziej niż my, a przecież na tych mistrzostwach biało-czerwoni spuścili historycznego łupnia i Rosjanom i Niemcom. Na lotnisku imienia pierwszego prezydenta Kenii Jomo Kenyatty, na którym ląduję owacyjnie witają mistrza na 400 metrów przez płotki Nicholasa Betta wraz z mamą, która podaje mu tradycyjny napój mursik (przygotowywane według rozmaitych receptur i podawane z tykwy sfermentowane mleko krowie lub kozie, do którego dodaje się popiół z antyseptycznych ziół). Sensacyjny mistrz w rzucie oszczepem ‒ wyjątek w narodzie biegaczy ‒ Julius Vego tonie w ramionach całej trzypokoleniowej rodziny. Jeszcze długo po kenijskich triumfach w Chinach gazety publikują zdjęcia roześmianej jeszcze przed metą zwyciężczyni na 800 metrów Eunice Sum (jej rodak David Rudisha wygrał bieg na tym samym dystansie wśród panów, wyprzedzając najlepszego „białego” ‒ Polaka Adama Kszczota) oraz zwycięskiego finiszu Asbela Kipropa na 1500 metrów. Furorę robi fotografia podium biegu na 3 kilometry z przeszkodami: sami Kenijczycy.
Trochę w cieniu sportu informacja, że najprężniejsze we wschodniej Afryce linie lotnicze- „Kenya Airways”, które udanie konkurują nawet z przewoźnikami europejskimi, gdy chodzi o przeloty Europa ‒ Afryka (choćby z holenderskim KLM) właśnie kupują kolejne cztery Boeingi 777, na dwustu pasażerów każdy. Sprzedają Brytyjczycy. Kenijskie skrzydła rozwijają się, choć państwo dopłaca do nich „sumy bajońskie”: rok 2014 straty tych linii wyniosły prawie 26 miliardów szylingów (blisko 928 milionów złotych). Minister skarbu i finansów (oni to mają razem, w przeciwieństwie do naszych dwóch odrębnych resortów) zażądał w związku z tym dymisji szefa „Kenya Airways”. Jak widać, szerokości geograficzne są różne, problemy podobne.
Plan „Uganda”
Najważniejsze zostawiłem na koniec. Najistotniejsze z punktu widzenia historyka. W dzienniku „Nation”, w weekendowym wydaniu z 6 września 2015 („Saturday Nation”) w stałej rubryce co się wydarzyło danego dnia przed laty, a było opisywane w tejże gazecie, fotografia bez komentarza, za to podpisana. Zdjęcie z 1988 roku, miejsce: ogród Uhuru w Nairobi, minister Jeremiah Nyagah (był w rządzie między 1966 a 1992 rokiem, szefując resortom: edukacji, rolnictwa, środowiska i zdrowia) oprowadza... prezydenta Rumunii Nicolae Ceaușescu i jego żonę Elenę. Za półtora roku zginą w egzekucji po „wyroku” kapturowego sądu...
I cymes, hmm, dosłownie, na koniec: w „The East African Magazine” z 5-11 września artykuł na trzy kolumny Kevina J. Kelleya o planie z końca XIX wieku... osiedlenia Żydów w Kenii. Był to tzw. Plan Uganda (chodziło o ziemie pod ówczesnym protektoratem brytyjskiej Ugandy, które następnie zostały inkorporowane do Kenii). Pierwszy Żyd nawet przypłynął do dzisiejszej Kenii z Indii w 1899 roku, kolejny w 1901. Jednak po wizytacji delegacji Kongresu Syjonistycznego na terenie potencjalnego osiedlenia żydowskiego Kongres w 1905 roku Kongres odrzucił „Ugandę”. I tak Kenia nie stała się Palestyną...
I znów świt, i znów samolot podchodzi do lądowania na lotnisku w Nairobi. I znów będę w państwie, którego dewizą jest jedno słowo w języku suahili „Harambee”, które przetłumaczyć na polski można tylko używając więcej niż jednego słowa: „Pracujmy razem”. Ta „Jamhuri ya Kenya” czyli Republika Kenii jest absolutnie porównywalna z Polską, gdy chodzi o liczbę ludności ‒ ma bowiem niespełna 42 miliony mieszkańców, ale pod względem terytorialnym przypomina raczej dawną Rzeczpospolitą (ma niespełna 600 tysięcy kilometrów kwadratowych.), choć nie z czasów Jej i naszej największej świetności. Konstytucja Keni jest moim rówieśnikiem, bo liczy 52 lata.
Niewątpliwie frapujący jest dla mnie fakt, że prezydentem tego kraju jest Uhuru Kenyatta syn pierwszego prezydenta Kenii (w latach 1964-78) Jomo Kenyatty. Cóż, tradycja rodzinna zobowiązuje.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (16.09.2015)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1787
Zamiast Szydło wesprzeć w biedzie,
Do Kenii i Tanzanii sobie jedzie ;-)