Przed tygodniem przedstawiłem w tym miejscu moje sugestie dotyczące najważniejszych spraw i priorytetów dla polskiej polityki międzynarodowej, które powinien realizować w trakcie swojej prezydentury doktor Andrzej Duda. Jednocześnie podkreśliłem, że relacje Rzeczpospolitej z Unią Europejską i Paktem Północnoatlantyckim wymagają osobnego traktowania. Dziś wracam właśnie do tego tematu, a ściślej biorąc do problematyki strcite unijnej.
Prezydent może wiele
Wychodzę z założenia, że Prezydent RP nie powinien dać zamknąć się w klatce ze z góry zakreślonymi zakazami poruszana pewnych tematów, odnoszących się do polityki zagranicznej państwa polskiego. Przez lata przyjęło się, że segment z napisem „UE” to kompetencje Prezesa Rady Ministrów i rządu, a nie Głowy Państwa. Jednak, poza ustępującym prezydentem Bronisławem Komorowskim, który uciekał od polityki zagranicznej, a zwłaszcza jej zachodnich wektorów, niczym diabeł od święconej wody ‒ w zasadzie każdy z poprzednich prezydentów łamał tę, skądinąd niepisaną zasadę. Aleksander Kwaśniewski na szczycie w Atenach w 2003 roku, na którym oficjalnie podejmowano decyzję o akcesie naszego kraju do Unii rok później, zajął miejsce obok premiera Leszka Millera – wbrew zazdrosnemu o to ówczesnemu szefowi rządu i SLD. Wówczas poszczególnym krajom na szczytach Unii przysługiwały dwa miejsca (teraz jedno), stąd minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz musiał owe drugie miejsce oddać Kwaśniewskiemu.
Ś. p. prezydent profesor Lech Kaczyński podczas prezydencji niemieckiej w UE (2007) potrafił skutecznie wymusić na kanclerz RFN Angeli Merkel, aby na szczycie UE‒Rosja w rosyjskiej Samarze w imieniu całej Unii broniła interesów Polski w kontekście rosyjskiego embarga na import polskiego mięsa.
Wcześniej nieznający się kompletnie na polityce zagranicznej i nieobliczalny Lech Wałęsa, bełkocący coś o NATO-bis (sic!) też potrafił nie tylko mieć „swoich” szefów MSZ: Olechowskiego czy Bartoszewskiego, ale też „wcinał się” kolejnym rządom, postsolidarnościowym i SLD-PSL-owskiemu w obszar polityki europejskiej – wtedy na poziomie umowy stowarzyszeniowej. Skądinąd ‒ ciekawostka ‒ podpisanej przez Unię z Polską (a także Węgrami i wtedy jeszcze Czechosłowacją) naprędce, pod wpływem wieści o puczu Janajewa w Rosji (skądinąd Wałęsa był przekonany, że ten przeciwnik Gorbaczowa i Jelcyna wygra i należy szybko puścić mu jakiś sygnał o gotowości do rozmów...).
Spokojnie poczekać do jesieni
Żeby było jasne, nie namawiam prezydenta Andrzeja Dudy do „walki o krzesło” na unijnych szczytach. Myślę, że powinien spokojnie poczekać do prawdopodobnej zmiany rządu tej jesieni. Niewykluczone, że współpraca między prezydentem a premierem będzie za parę miesięcy naprawdę harmonijna. Chociaż nie zakładam nagłej metamorfozy Ewy Kopacz... . Tak samo nie zachęcam prezydenta Andrzeja Dudy do walki o nominacje „swoich” ambasadorów. Z kręgów MSZ-etu słyszymy, że wciąż liczne w tym resorcie polityczne sieroty po ministrze Sikorskim chcą prowokować konflikt właśnie na tym polu i wciągnąć prezydenta i jego otoczenie odpowiedzialne za sprawy międzynarodowe (Krzysztof Szczerski) w taką „ambasadorską wojenkę”, która oczywiście miałaby dla Głowy Państwa medialnie negatywny wydźwięk. Ta sprawa też po wyborczym październiku A.D. 2015 powinna się pozytywnie rozwiązać.
Jednak już teraz prezydent-elekt, a od 6 sierpnia oficjalnie Głowa Państwa, może wskazywać kierunki naszego zaangażowania w sprawach UE, mówić o pożądanym kształcie „Unii przyszłości”, prowadzić aktywną politykę, spotykać się z przewodniczącym Komisji Europejskiej (i Rady Europejskiej też...) i odciskać swoje piętno, nawet jeżeli realne instrumenty oddziaływania są w tym zakresie po stronie „małej” Kancelarii, a nie „dużej”.
O czym mówić Unii?
Uważam, że zwłaszcza ważne jest, aby nowy Prezydent RP włączył się w debatę na temat tego, co będzie działo się z Unią za pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat. Służyć temu mogą jednorazowe przemówienia w prestiżowych ośrodkach badawczo-naukowych, think-tankach czy też wywiady dla zagranicznych, poważnych, opiniotwórczych gazet. Prezydent Andrzej Duda powinien zaprezentować się w nich jako zwolennik UE, zwłaszcza, gdy stała się ona w ostatnich kilkunastu miesiącach instrumentem ograniczającym imperialne zakusy Rosji. Powinien też pokazywać, że akceptacja dla UE jako takiej nie musi oznaczać polskiego przyzwolenia na automatyczne, szybkie wejście do strefy euro, przy czym warto w tym kontekście używać, konkretnych, merytorycznych argumentów ekonomicznych. Powinien też zabierać głos w sprawach ważnych nie tylko dla polskiej polityki międzynarodowej, jak unijna polityka wschodnia czy wspólna polityka energetyczna, ale również podnosić sprawy ważne dla całej Unii, aby uniknąć zarzutu wyłącznie instrumentalnego traktowania przez niego – ergo: polską prawicę ‒ Unii Europejskiej na zasadzie jednostronnych korzyści. Na pewno powinien zabrać głos w sprawie ewentualnych zmian w traktatach europejskich (które nazbyt pochopnie wykluczał z góry Donald Tusk), w sprawie „Brexitu” czy choćby imigracji. W tym ostatnim temacie może wystąpić jako reprezentant kraju, który nigdy nie miał kolonii i nie budował na tym przez wieki swojej gospodarczej potęgi, jak nasi zachodni sąsiedzi. Ale jednocześnie, gdy kraj prezydenta Dudy już stał się adresem dla imigrantów ‒ tysiące Czeczenów przybyłych do Polski po napaści Rosji na ich kraj oraz liczba 6 084 Czeczenów, która złożyła wnioski o azyl w naszym kraju tylko w ubiegłym roku, i stały napływ Ukraińców czy przedstawicieli innych nacji dawnego ZSRS – jesteśmy tym bardziej otwarci na ten temat skoro mamy odpowiednie, choć inne niż Europa Południowa i Zachodnia doświadczenia w polityce imigracyjnej, skąd zresztą wypływa nasz sceptycyzm do odgórnie narzucanych przez Unię „kwot” imigracyjnych dla krajów członkowskich.
Wbrew pozorom więc, także w polityce unijnej, prezydent może mieć nie tylko sporo do powiedzenia, ale też przy sprzyjającej sytuacji politycznej sporo do zrobienia.
*artykuł ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (08.06.2015)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1220
"Powinien spokojnie poczekać do prawdopodobnej zmiany rządu tej jesieni."
Myśli Pan Poseł, że w każdą niedzielę są Zielone Świątki ;-)