Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski – do którego jednak znacznie bardziej, pod względem mentalnym, pasuje skrócona wersja jego imienia: Radek – skorzystał po latach z rady, którą udzielił kiedyś Polsce prezydent Francji Jacques Chirac. Otóż głowa francuskiego państwa wypowiedziała się w swoim czasie z typową dla tej nacji arogancją, że: „Polska powinna skorzystać z okazji, żeby siedzieć cicho”. No i nasz (!) nieustający kandydat na Sekretarza Generalnego ONZ, Sekretarza Generalnego NATO czy wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, wreszcie na prezydenta RP, skwapliwie posłuchał się przedstawiciela narodu żabojadów na ostatniej, poniedziałkowej radzie ministrów spraw zagranicznych krajów członkowskich UE i siedział jak ta mysz (albo: biała myszka…) pod miotłą. Tylko, że akurat omawiano sprawy Ukrainy. Nie problemów Grenlandii – bo wówczas znudzenie szefa polskiego MSZ mogło by być nawet uzasadnione. Ale właśnie debatowano o Kijowie i to dzień po tym, jak zaczęły się tam ostre zamieszki. Dla Sikorskiego milczenie jest, jak widać, złotem. Dla Polski (już mniejsza z tym, że dla Ukrainy też) postępowanie ministra-niemowy było jednak fatalne. To wstyd, że działania Unii w sprawie Ukrainy proponował szef MSZ małej Litwy Linas Linkeviczius czy szef MSZ bardziej odległej od Ukrainy Szwecji, skądinąd były premier tego kraju, Carl Bildt.
Widać zabrać głos w Brukseli jest Sikorskiemu trudniej niż zaprosić swojego kolegę Siergieja Ławrowa, szefa MSZ Rosji na doroczną naradę polskich ambasadorów. Cóż, Pan Radek i Pan Sierioża ubierają się nawet podobnie i pewnie lubią przebywać w swoim towarzystwie. „Powiedz mi, z kim przystajesz, a powiem ci, kim jesteś”. Swoją drogą: „z kim przystajesz – takim się stajesz”.
Putin jako prezydent, potem premier, a potem znów prezydent, żonglował ministrami, ale Ławrow – ta opoka postsowieckiej dyplomacji – trwał niewzruszenie na stanowisku i na pewno wcale mu nie przeszkadzają bajki Radka–Nieporadka, opowiadane w Berlinie o tym, że w Europie powinno być więcej Niemiec. Moskwa namiętnie lubi kolaborować z Teutonami. Z wzajemnością – więc za to towariszcz Ławrow gospodina Sikorskowo pochwali, a nawet z dubeltówki ucałuje. Wiadomo, lepiej z dubeltówki niż z CKM-u. Bezpieczniej.
Gdyby ministrowie spraw zagranicznych Imperium i Priwislanskiego Kraju żyli w czasach ZSRS, komunikat prasowy o ich kolejnych spotkaniach zawierałby sformułowanie, iż „rozmowy toczyły się w dobrej, szczerej, partyjnej atmosferze”. Ale nie ma już Związku Sowieckiego. Jest za to strefa zdekomunizowana, a ambasador polskiej wódki (sic!) Siergiej Ławrow może przepić z polskim kolegą, a nawet, za przeproszeniem, po europejsku i postępowo, żadnych zahamowań, keine Grenzen, wycałować go w usta niczym Breżniew Leonid Honeckera Ericha. A wtedy redaktorzy naczelni mainstreamowych mediów III RP przy wsparciu gwiazd rosyjskiej żurnalistyki mogą skandować dowoli: „gorzko, gorzko!”. Jak widać stosunki – że tak to określę – dobrosąsiedziedzkie bywają obsceniczne.
Tymczasem szef pana Ławrowa, pan Putin stanął niczym wilk w obronie owiec i zaapelował po raz kolejny, aby brzydki Zachód nie wtrącał się w wewnętrzne sprawy Ukrainy. Po czym spuścił ze smyczy niejakiego Żyrinowskiego, który naszczekał, iż Ukrainę można by, hau-hau, podzielić. Media nadwiślańskie pana Ż. zacytowały, ale że chorują na zbiorową amnezję, to już jakoś nie przypomniały, że tow. Żyrinowski cytował tylko klasyka gatunku czyli tow. Putina. A gospodarz Kremla mówił to już, prorok jakiś, przed laty.
„Człowiek nawet nie czuje, jak mu się rymuje”: jak widzę Putina, to mówię „tu się zgina dziób pingwina”.
*Artykuł ukazał się w „Gazecie Polskiej” (29.01.2014)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2193
i to w taki sposób, żeby nie uszkodzić instalacji wiadomych służb..