Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Powstańmy z podległości! Polacy nie pogodzą się z dyktatem
Wysłane przez Mariusz Cysewski w 06-07-2013 [11:47]
1. Niepodległości i potęg
1. Niepodległości i potęg
W najpiękniejszym dokumencie w Polsce sejm Powstania 1830-1831 deklaruje: „Powstał [zbrojnie] naród polski z poniżenia i podległości; z męskim przedsięwzięciem niepowrócenia więcej do więzów które skruszył, niezłożenia oręża przodków, dopóki nie wywalczy niepodległości i potęg; jedynej swobód rękojmi”[1].
Niepodległości i potęg… Ten program pozostaje aktualny do dziś.
Częściowo przez pojemność obu pojęć. Klęska roku 1831 bardziej niż z rosyjskiej przemocy wojskowej wynikała z naiwnego założenia, że treść tych pojęć – a zwłaszcza nieodłączne od nich imperatywy działania - może być ta sama dla powstającego z poniżenia i podległości narodu i generałów Królestwa Kongresowego, konsekwentnie wiodących go do zguby. Gdy naród powiedział – umrzem lub zwyciężem – panowie w stolicy bawili… Dziś też „niepodległość” i „potęgi” nie znaczą to samo dla wszystkich. Pozornie bezsporna jest „niepodległość”. W rzeczywistości pojęcie to jest tragicznie skomplikowane i dziś: stawia wyzwania, którym od roku 1939 sprostać nie możemy. Paradoksalnie łatwiej więc sięgnąć do „potęg”. W warunkach niewoli „potęgi” zdają się odpowiadać skądinąd nam znanej, pod mniej szumną nazwą, „pracy organicznej”. Łatwiej sięgnąć tym bardziej, że dychotomia „niepodległości” i „potęg” jest pozorna. W położeniu Polski niepodległość bez potęg przekształcić się musi w prawnego dziwoląga, pojęcie puste, czcze – do tego stopnia, że niepodległość uznać można za funkcję, wykładnię potęg. Zależność to dwukierunkowa. W pewnej, i to nie nazbyt długiej perspektywie nie sposób bowiem osiągnąć „potęg” – a nawet, aż nazbyt często, zwykłej normalności - bez niepodległości; i nie sposób odzyskać i zwłaszcza utrwalić niepodległości bez potęg. Jak w roku 1830.
Mówiąc o „potęgach” Polski zwykle myślimy o terytorium, gospodarce, armii, ustroju państwa, „produkcie narodowym”, a nawet wielkości wymiany gospodarczej. Mówimy też o liczbie ludności – co jest bliższe tezom tego artykułu. „Liczba ludności” jest zwykle nadrzędna względem pozostałych „potęg”. Nadrzędne wobec liczby ludności jest to, co ludzie wiedzą, co potrafią, a jeszcze bardziej – ich wspólne wartości i oceny i to, jak widzą sens, możliwości czy sposób funkcjonowania swojej wspólnoty. Sens wspólnoty w tym czy innym stopniu bodaj zawsze opiera się na wspólnoty tej sprawiedliwości. „Sprawiedliwość” to dla wielu zamiennik „wolności”; po części słusznie, skoro przeciwieństwem sprawiedliwości jest dyktat obcych wartości i ocen. Nie wnikając w rozgraniczenia pojęć zauważmy jeszcze tylko, by wrócić do manifestu z 1830 r., że w odróżnieniu od obu mocarstw rozbiorowych, polskie „niepodległość” i „potęgi” to jedyna swobód rękojmia. Nie instrument woli samodzierżcy, mocy i dominacji, dyktatu, czy – jak ostatnio – modelowania (konstrukcji) rzeczywistości by mogła sprostać wymogom obłąkanych ideologii.
Sprawiedliwość i wolność to dla Polski „potęgi”. Dyktat obcych wartości i ocen, utożsamiany z niesprawiedliwością, jest destrukcyjny dla każdej wspólnoty. Destrukcyjny i dla Polski.
98,77% skazanych z oskarżenia publicznego. Dane są oficjalne i pochodzą od Andrzeja Seremeta. To o „Polsce” mówi więcej niż gdyby 98,77% uzyskała w wyborach Platforma, PIS, czy ktokolwiek inny. 98,77% to więcej niż w PRL „osiągał” Front Jedności Narodu i PRON i więcej, niż na Białorusi osiąga Aleksander Łukaszenko. Gdybym był szefem partii co w wyborach osiągnęła 98,77%, centralna komisja wyborcza po ogłoszeniu takich wyników trafiłaby do aresztu - a sfałszowane wybory byłyby powtórzone.
Bez sensu są takie „sądy”. Ich „wyroki” znane są z góry bez rozpraw. Jak mecze na boisku z jedną bramką. Prawie każdy „proces” to w rzeczywistości sowiecka hucpa.
1,23% szans na uniewinnienie to lepiej niż widoki na wygraną w totolotka. Jednak brutalnie a logicznie (choć i demagogicznie): „sąd” ma tyle sensu co liczba złych decyzji, które zmienia. Jeśli „sądy” w 98,77% tylko automatycznie zatwierdzają nieswoje decyzje, po co im płacić? Zamiast marionetkowym „sądom”, taniej opłacić pracownika co wielką wajchą ostempluje „Uznaję winnym” wszystkie podsuwane mu akty oskarżenia.
Jeśli każdy oskarżony przyzna się do winy sam, a nawet sam przedstawi to co uważa za dowody swej winy, to i tak - przez błąd statystyczny - niewinnych będzie więcej niż 1,23%. Będzie ich więcej i na Kubie, i w Korei Północnej. Więcej niż 1,23% było nawet w Trzeciej Rzeszy.
Ilu oskarżonych należy uniewinnić? Winnych na pewno jest wielu oskarżonych. Ale nie 98%. W Polsce teoretycznie istnieją tzw. subsydiarne akty oskarżenia na podstawie art. 55 kpk. By na tej podstawie postawić kogoś przed sądem, poszkodowany musi przebić się przez opór prokuratury, zarazem de facto wchodząc w sojusz z sądem; aby bowiem skorzystać z art. 55 kpk, sąd musi dwukrotnie uchylić postanowienia prokuratury. W grubym uproszczeniu, by je uchylić, sędzia musi mieć wstępnie podstawę by podejrzewać winę oskarżonego. O ile też pamiętam, subsydiarny akt oskarżenia sporządza adwokat – a przedstawiciele palestry rzadko gotowi są podskoczyć prokuraturze. Procedura art. 55 kpk stosowana jest rzadko, jest długa i skomplikowana. Nic dziwnego że znane mi subsydiarne akty oskarżenia, by spełnić wygórowane wymogi, były wysoce przekonujące i profesjonalne. Nieporównanie bardziej przekonujące i profesjonalne niż akty oskarżenia prokuratorów, nieraz wręcz niedorzeczne. A ostateczny skutek? O ile skazywalność z oskarżenia publicznego wynosi ponad 98% to z oskarżenia prywatnego bodaj 20%. Sądzę że tyle też procesów – co najwyżej - wygrywać może prokuratura uczciwie.
W Wielkiej Brytanii skazanych jest nie 99, a 70%. Anglicy jednak jakoś nie chcą uczyć się prawa w Polsce… W Polsce Niepodległej - do roku 1939 - skazanych było też 70%.
Przyjmując może nazbyt optymistycznie że świat nie zmienił się w drastyczny sposób i że liczba skazanych z oskarżenia publicznego i dziś winna wynosić około 70%, otrzymamy orientacyjnie 28,77% (98,77 - 70 = 28,77) skazanych w obecnej „Polsce”, którzy w rzeczywistości są niewinni (dokładniej: nie zostaliby skazani w Polsce Niepodległej). Prawie co trzeci skazany.
Tylu fałszywie skazanych to aż nadto, by takie „sądy” rozpędzić na cztery wiatry.
Niestety to tylko wstęp do tragedii. Pogląd o 28,77% fałszywie skazanych zakłada, że obecne „sądy” można porównać do sądów Polski Niepodległej i Wielkiej Brytanii. Wszyscy jednak widzimy arogancję, niekompetencję, porażającą głupotę, losy pozwów Michnika, zdziczenie i bestialstwo sędziów i prokuratorów – i porównanie ich do urzędników Polski Niepodległej zakrawa na ponury żart. 28,77% można włożyć między bajki.
Jaka więc może być prawdziwa liczba fałszywie skazanych? Skazani jesteśmy na domysły, a margines błędu będzie wielki. Współczesne wojsko – wedle R. Szeremietiewa (z pamięci) mieszczące się na jednym stadionie – mam za mniej dla Polski warte niż jedna brygada kawalerii w wojnie obronnej 1939 r. Gdy przyjąć, że pod względem statystyk skazywalności dzisiejsze „sądy” warte są choć połowę tego co sądy Polski Niepodległej, otrzymamy 35 (połowę z 70%) + 28,77 - czyli ponad 63% fałszywie skazanych.
Czy informacja A. Seremeta o skazywalności 98,77% jest prawdziwa? Przyznam że zrazu mu nie wierzyłem. Gdy partia mówi to znaczy tylko tyle, że mówi - tym bardziej że prokurator generalny swą rewelację ogłosił w tonie samochwalnym, jako osiągnięcie kierowanej przezeń instytucji. Jednak:
(a) wypowiedź nastąpiła na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości (!) i praw człowieka (!)[2], gdzie nie wywołała szoku i niedowierzania, grupowej rezygnacji posłów z członkostwa w komisji, wyjść honorowych – nie żartujmy, honor to u tych ludzi pojęcie puste – czy choć złożenia mandatów poselskich. Posłowie teoretycznie coś niecoś wiedzą o wynikach jakie w walce ze sprawiedliwością osiąga państwo które reprezentują.
(b) Wypowiedź Seremeta wywołała pewien (niewielki) oddźwięk publiczny. Oddźwięk też nie miał charakteru szoku i niedowierzania. Nie zauważając tragicznej wymowy statystyki Janusz Wojciechowski poradził Seremetowi ironicznie, że uniewinnienia może zlikwidować zupełnie – i prokuratura osiągnie jeszcze wyższą skazywalność, gdy oskarżać będzie jedynie tych, co przyznają się do winy i zostaną złapani na gorącym uczynku[3]. Ale czy skazywalność 98,77% można jeszcze poprawić? Do ilu? 100%? 150%?
(c) Statystykę o skazywalności 98,77% potwierdziły inne źródła.
(d) Statystykę o skazywalności 98,77% potwierdzają i inne statystyki, równie dobrze dowodzące swoistej filozofii działania tutejszego państwa:
- w województwie śląskim znalazł się sąd, w którym nigdy dotąd nie uwzględniono zażalenia na postanowienie prokuratora o bezkarności przestępców (o umorzeniu śledztwa). W innym sądzie autorem pierwszego zażalenia jakie sąd uwzględnił jest niżej podpisany. W sądzie trzecim na ok. 1800 zażaleń uwzględniono 4, z czego 3 napisał niżej podpisany.
- W latach 2001-2011 w sądzie w Tarnowskich Górach wszczęto postępowanie dyscyplinarne wobec jednego sędziego (na kilkudziesięciu), zakończone odstąpieniem od wymierzenia kary. W tym samym okresie sąd w Tarnowskich Górach rozpatrywał 90 zażaleń na zatrzymanie przez policję[4]- sąd nie podał, czy uwzględnił choć jedno zażalenie; moim zdaniem wynika stąd, że nie przyznał skarżącemu racji ani razu.
- Według danych Krajowej Rady Sądownictwa, z 8619 skarg przesłanych tej instytucji w okresie 2005-2010 – za zasadną nie uznano ani jednej[5]. Zastanawiam się, czy liczba 8619 nie jest zaniżona, skoro (wg Rzeczpospolitej) do Ministerstwa Sprawiedliwości trafiać ma ćwierć miliona skarg rocznie. Poza tym z praktyki wiem, że Krajowa Rada Sądownictwa przesyła skargi tym, których skargi te dotyczą i nie prowadzi własnej ewidencji. Tak jak w wypadku skazywalności nie wątpię, że wiele skarg kierowanych do KRS to wyraz pieniactwa, a wiele z tych czy innych powodów nie jest trafna; może i większość. Może i nawet większość ogromna. Ale nie wszystkie co do jednej.
- Od sierpnia 2006 do marca 2009 CBA złożyło do sądu ponad 946 wniosków o tzw. kontrolę operacyjną (o podsłuch). Sądy wnioski te uwzględniły niemal „z automatu” - 934 (98,73%)[6].
- Prokuratoria Generalna w 2010 r. wygrała 97% „procesów” wytoczonych Skarbowi Państwa przez „podmioty polskie”. Fakt ten nagłośnił Nasz Dziennik[7], notabene znów jakby nie zdając sobie sprawy z tragicznej wymowy tej statystyki. Tytuł artykułu brzmiał „Waleczni, choć niedoinwestowani”, a jego myśl przewodnia jest taka, że Prokuratoria Generalna przez swe „zasługi” domaga się większego budżetu (inwestycji). By zwiększyć skuteczność z 97 do 100%? 150%? Tym co cieszą się, że 3% to jednak ponad dwa razy więcej niż 1,23% w sprawach karnych warto zwrócić uwagę, że sprawy przeciw Skarbowi Państwa obejmują przede wszystkim – to największa grupa pozwów - sprawy więźniów[8], których tutejsze państwo masowo poddaje „torturom i traktowaniu nieludzkiemu i poniżającemu” (Art. 3 konwencji strasburskiej) - czymś takim jest pobyt w celi, gdzie na więźnia przypada mniej niż 3 m. kw. Już sam fakt uwięzienia w takich warunkach wystarczy, by orzec naruszenie konwencji; by uniknąć procesów w Strasburgu i innych reperkusji międzynarodowych atrapy „sądów” chcąc nie chcąc przyznają ofiarom groszowe odszkodowania. Pokaźna liczba spraw cywilnych to pozwy samych „sędziów” o zapłatę części wynagrodzeń na podstawie umów, których rząd nie honoruje; pozwy te podobno dominowały w sądach cywilnych na przełomie 2012/2013 r. Pozwy cywilne przeciw SP składają też banki, rządowe (de facto) media, byli funkcjonariusze SB i ZOMO. Swoją drogą ciekawe będzie zbadać dokładnie, kto „wygrywa” „procesy” przeciw Skarbowi Państwa; będziemy znać „królów życia” „III RP”. Ale jedno wydaje się pewne już dziś: procesu ze Skarbem Państwa nie wygra żaden Jan Kowalski.
- Seremetową statystykę potwierdzają statystyki innych krajów postkomunistycznych. 2 października 2012 r. na spotkaniu prokuratorów generalnych Wspólnoty Niepodległych Państw prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz oznajmił, że w przeszłość na Ukrainie odchodzą czasy, gdy sądy uniewinniały 2-3% oskarżonych. Janukowycz zauważył, że w międzynarodowej praktyce uznaną liczbą jest co najmniej 15% (in international practice the percentage of acquittals was usually at least 15%). Dodał że nie wie, kiedy Ukraina osiągnie ten wynik, lecz prawa człowieka na Ukrainie „z pewnością będą chronione” (Kyiv Post[9]).
Są i inne statystyki, stawiające sądy w lepszym świetle. Na przykład – to informacje z pamięci – sądy uwzględniają ok. 20-30% skarg na przewlekłość procesu. Uwzględniają (ponoć) wiele skarg na działalność komorników. Sędziom pozwolono też naprawdę orzekać w ekstremalnie rzadkich sprawach odszkodowań za „niewątpliwie niesłuszne” uwięzienie (art. 552 kpk); skutek? – wygrałem 2 takie sprawy z 3. Lecz statystyki te dotyczą mimo wszystko drugorzędnych moim zdaniem aspektów działalności sądów. Trudno też powiedzieć, na ile są rzetelne; w Polsce oszustwo i fałszerstwo, jak i rasowanie statystyk to nic niezwykłego. Z moich obserwacji wynika na przykład, że postępowania w sprawach skarg na działalność komorników to w Polsce – na przykład, w sądzie w Tarnowskich Górach – absolutna „wolna amerykanka” a o przepisach, o prawie, nadrzędnych zasadach systemu prawnego czy prawach człowieka nikt tu wręcz nigdy nie słyszał. Prezes sądu w Tarnowskich Górach przyznał na przykład, że ani jeden „podopieczny” tego sądu w całej jego historii nie usiłował rozmawiać z kuratorem tego sądu w towarzystwie swego adwokata.
9 maja 2013 r. w programie telewizji publicznej (Jan Pospieszalski: Bliżej) przy b. min. sprawiedliwości J. Gowinie i prof. Zybertowiczu przeprowadzono sondę sms-ową: Czy masz zaufanie do naszego wymiaru sprawiedliwości? Wynik: 99% na nie, 1% na tak[10].
Skąd może wynikać skazywalność na poziomie ponad 98%?
W Polsce narzekamy na „upadek obyczajów”. Współcześnie takie twierdzenia dotyczą wielu zjawisk i o każdym z nich można długo. Mówimy o zaniku więzi rodzinnych, sekularyzacji i w ogóle cofaniu się religii, upadku moralności, przemianach pojęcia przyzwoitości (delikatnie mówiąc), atrofii więzi społecznych, zaniku patriotyzmu i poczucia służby publicznej, i tak dalej i tak dalej. Takie społecznie destrukcyjne czynniki uważam za „tradycyjne” i „naturalne”, jeszcze bowiem nie było takiej epoki historycznej i takiego kraju, by ktoś nie narzekał na upadek obyczajów. Czynniki naturalne na pewno wpływają na wskaźnik skazywalności. Tylko dlaczego mają ten wskaźnik zwiększać? A nie zmniejszać?
Część czynników destrukcyjnych „naturalnych” tyczy głównie lub wyłącznie wymiaru niesprawiedliwości. Mówimy więc o braku lustracji i dekomunizacji sędziów i prokuratorów, ich esbeckim/milicyjnym rodowodzie, sprzedajności (korupcji), głupocie i braku kwalifikacji, nepotyzmie, kolesiostwie, dziedziczeniu urzędów, działalności sitew lokalnych i sitwy lub sitew ogólnopolskich. Mówimy też o interpretacjach prawa często po prostu przestępczych lub „tylko” odległych od „ducha” tego prawa, skądinąd ducha nieświętego. W wielu wypadkach Sąd Najwyższy, i Trybunał Konstytucyjny swymi interpretacjami de facto uchyliły przepisy ustaw przekraczając swe uprawnienia. Wymiar niesprawiedliwości to też dyspozycyjność jawna wobec decydentów politycznych, której symbolem stał się sędzia Milewski. Najbardziej znanym, bynajmniej nie najważniejszym.
Warto uderzyć się w własne piersi (dokładniej: piersi społeczne) i wspomnieć o presji społecznej na zwiększenie represyjności; presji której umownym symbolem jest dziś Z. Ziobro a licznych wyborców zawdzięcza też PIS. Sprawiedliwości chce każdy; to jednak paradoks, że przy niemal stuprocentowej skazywalności ktoś może jeszcze uważać totalitarny wymiar niesprawiedliwości w Polsce za nie dość represyjny. Przy niemal stuprocentowej skazywalności i większości wyroków fałszywych cynizmem jest żądać, by na domiar złego jeszcze i kary były surowe. Zwolennicy większej represyjności mają jednak o tyle nieoczekiwaną dla nich samych rację, że w Polsce najgroźniejsi zbrodniarze – groźniejsi od seryjnych morderców - to przede wszystkim sędziowie i prokuratorzy. Z tragicznych statystyk wymiaru niesprawiedliwości wynika, że statystyczny sędzia i prokurator ma na sumieniu (by tak zażartować) kilkadziesiąt lub kilkaset ofiar i jak aferzyści powiązani ze służbami - żadnych widoków na karę, jeśli pominąć rewolucję i kryterium uliczne. Presję społeczną na większą represyjność mam za czynnik naturalny w tym sensie, że występuje w każdym bodaj kraju i wszędzie służy „podbijaniu bębenka”, taniej popularności, często na zasadzie „łapaj złodzieja”. I zarazem czynnik destrukcyjny przez swój fałsz – podbijanie bębenka nie zastąpi rozwiązań realnych; często służy też ukrywaniu prawdziwych problemów i odpowiedzialności. I winnych.
Przypomnijmy, że w Polsce Niepodległej skazywalność wynosiła 70%. Czynniki społecznie destrukcyjne wyżej opisane – nazwane „naturalnymi” - owszem, mogą prowadzić do wzrostu skazywalności. Może i tak. Ale do pewnego wzrostu; do 80, 85, niech i 90%. „Naturalne” czynniki społecznie destrukcyjne nie tłumaczą jednak wyniku 98%.
W sierpniu 1914 w Prusach Wschodnich stanęły przeciw sobie armia pruska i rosyjska. Chcąc rozegrać długo przygotowywaną bitwę po swojemu część dowódców pruskich realizowała szkodzące szerszym planom inicjatywy, część sabotowała rozkazy przełożonych, inna wykonywała je połowicznie – zresztą czasem z dobrym skutkiem. Do historii przeszedł rozkaz dowodzącego bitwą późniejszego marszałka Hindenburga który do swych oficerów apelował, że „wyświadczą armii przysługę, jeśli powyższy rozkaz wykonają”. Bitwę pod Tannenbergiem w końcu Prusacy wygrali właśnie przez lepsze dowodzenie; przez to że – zauważmy zgryźliwie - w odróżnieniu od Rosjan jakieś rozkazy i koncepcję bitwy w ogóle mieli. A jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu chaosu i przypadku, miotania się wielkich mas ludzkich w bezładnej wojnie manewrowej. Słowa te dotyczą armii pruskiej, archetypu drylu, wojskowej dyscypliny, militaryzmu. To prawda że w odróżnieniu od ćwiczeń i życia koszar, na wojnie rozkazów często wykonać nie można, a wiele innych staje się nieaktualnych. Uważa się, że dobrze, jeśli w tej bitwie po stronie pruskiej wykonano co drugi rozkaz.
Co drugi. A w polskich atrapach sądów – ponad 98%.
Skazywalność ponad 98% może więc znaczyć, że w Polsce „sądy” przypominają Dziennik Telewizyjny w stanie wojennym - poddane wojskowemu drylowi i dyscyplinie, są zmilitaryzowane w stopniu większym niż armia pruska w roku 1914. Drylowi i dyscyplinie realizowanej na bieżąco i codziennie; nie tylko w niektórych sprawach - a we wszystkich.
O ile skazywalność np. 90% jeszcze od biedy można tłumaczyć destrukcyjnymi czynnikami naturalnymi, to 98% bez wojskowej dyscypliny możliwe nie jest.
Nie dziwmy się więc, że sędziowie nie znają akt spraw. Po co mieliby znać? Nie dziwmy się że o licznych zasadach – kontradyktoryjności, prawie do obrony, domniemaniu niewinności – jakby nigdy nie słyszeli. Po co mieliby słyszeć? A jaka w Polsce w „sądzie” może być rola adwokata - skoro ani obrońca, ani podsądny na decyzje „sądu” wpłynąć nie mogą?
Nie mogą, bo i nie ma „sądu”, a tym bardziej „decyzji” „sądu”.
Decyzje podejmuje kto inny.
Kto i dlaczego decyzje te podejmuje – to już inna historia. Skądinąd doniosła. Ale tu ją pomińmy.
W dyskusji o upadku „sądów” w Polsce dominują narzekania na czynniki spolecznie destrukcyjne naturalne. To dla mnie jojczenie - narzekanie dla narzekania; nic dziwnego że jałowe, skoro czynniki destrukcyjne naturalne zwalczać trudno. Zresztą jak mierzyć więzi rodzinne, religijność, moralność, więzi społeczne, patriotyzm i poczucie służby publicznej. Poprawa w tych dziedzinach to zadanie dla kaznodziei, etyków, filozofów czy poetów.
Tylko trochę mniej trudno będzie zwalczać te czynniki destrukcyjne naturalne, które są czętsze w wymiarze niesprawiedliwości, jak sprzedajność, głupota, brak kwalifikacji, nepotyzm, kolesiostwo itd. Sitwy też będą działać zawsze; nie ma cudów.
Opozycja, również pozaparlamentarna, mówi o lustracji i dekomunizacji jako recepcie na uzdrowienie sądów. Pogląd taki słychać właściwie codziennie. Oto J. Kaczyński o potrzebie „wielkiej reformy sądownictwa”: Płacimy wielką cenę, że sądy po 1989 r. nie zostały oczyszczone, choroba z poprzedniego systemu przeszła na nowy[11]. Jednak „poprzedni system” zakończył się (rzekomo) 24 lata temu i dziś w sądach powszechnie prostytuują się „sędziowie” co przed 1989 r. byli dziećmi. Potępianie niewolnictwa w starożytnym Egipcie jest tyleż słuszne, co dla potępiającego bezpieczniejsze od mierzenia się z przeciwnikami realnymi. Poza nieuniknionym efektem komicznym, narzekanie dla narzekania na brak dekomunizacji przypomina wspomniane już kaznodziejstwo i jałowe jojczenie na inne czynniki destrukcyjne naturalne. Lustrację i dekomunizację przeprowadzić trzeba – z przyczyn zasadniczych, a zbrodniarzy komunistycznych moim zdaniem nie tyle potępić, co powiesić[12] – ale wpływ tych ważnych posunięć na niesprawiedliwość atrap sądów głęboki już być nie może. Często w grę wchodzi chciejstwo lub myślenie magiczne, lub niezrozumienie powagi sytuacji, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu że ktoś kto powiada, że sądy naprawi mianowicie przez to, że je zdekomunizuje – cynicznie kłamie. Rozwiązania kosmetyczne lub pozorne służą tylko ukrywaniu prawdy, legendowaniu agentów a w ostatecznym, najbardziej dla Polski ważnym rezultacie - by wszystko mogło zostać po staremu.
Bardziej od kaznodziejstwa, jojczenia i produkowania pozorów rzeczowa jest obrona praw człowieka i standardów prawnych: nie najważniejszej, choć głośnej np. wiosną 2013 jawności rozpraw, równości stron, domniemania niewinności, obrona przed psychuszkowym przemysłem pogardy i wiele innych. Ale i te cenniejsze dla Polski wartości trzeba widzieć w kontekście. Niesprawiedliwe orzeczenia zapadają niejawnie (bez kamer), ale mogą i jawnie, a obecność kamer ich nie powstrzyma; zapadają z naruszeniem praw stron i prawa do obrony, ale są do pomyślenia z zachowaniem tych praw. Polska wywalczyła sobie prawo nagrywania dźwięku; późno, gdyż z nastaniem wszędobylskich kamer prawo to niewiele jest już warte. Wywalczyła sobie wreszcie – po latach – jawność posiedzeń sądów[13] (w sensie wpuszczania na nie ludzi) – powiedzmy, bo piszę to tydzień po tym gdy sąd bezprawnie wyrzucił publiczność z mojej własnej rozprawy[14]. Polska wywalczy sobie pewnie jeszcze wiele. I co z tego? Tu też wiele jeszcze zmieni się, by wszystko zostało po staremu.
Główny problem wymiaru niesprawiedliwości to jego niesprawiedliwość, a nie brak standardów niesprawiedliwości. Bezsensem jest walka o kwiatki do kożucha. Standardy cywilizacyjne i prawne zmienią sposób działania sądów, czasem spektakularnie, ale nie naruszą istoty tego działania; nie odejmą atrapom sądów niesprawiedliwości. Czyli dyktatu ocen i wartości, których w Polsce nikt nie akceptuje.
Nie bądźmy dziećmi. Nie można akceptować dyktatu niesprawiedliwości. Musimy mieć rzeczywistość zależną nie od dyktujących, a od nas, od narodu powstającego z poniżenia i podległości a ku wolności. Musimy więc mieć konkrety: gwarancje procesowe i twarde fakty, dowody, i przede wszystkim - świadczące o nich statystyki skuteczności obrony i efektywności procedur. Takich konkretów Trzecia Rzesza Pospolita, dom niewoli, poniżenia i podległości, państwo zła i nieszczęścia milionów Polaków, państwo pozorów, dać nam nie może.
Mija się z celem istnienie sądów gdzie współczynnik skazywalności wynosi 0%, jak i 100% obecnie w Polsce. Niewiele da zmiana do odpowiednio 10 lub 90%. Procedury dające takie skutki są po bizantyjsku (nomen omen) fasadowe, bezsensowne, należy je usunąć. Wskazane są wartości „pomiędzy” – czyli od 10 do 90%. Trudno rzec, czy skazywalność 70% z czasów Polski Niepodległej to dużo czy mało. Identyfikując się z Polską Niepodległą przyjmuję 70% za punkt wyjścia.
Chcę przekonać państwa do swoistej cybernetyki społecznej. Konsekwencją poglądu, że opisane tu statystyki przesądzają ocenę wymiaru niesprawiedliwości jest pogląd dalszy, iż chcąc utworzyć prawdziwe sądy i efektywne procedury prawne państwo przyszłości, przyszła wolna Rzeczpospolita winna kształtować je tak, osiągnąć pewną równowagę rozbieżnych interesów i wartości; oraz by o tej prawdziwości, efektywności i równowadze świadczyły fakty i statystyki, a nie magiczne zaklęcia i pobożne życzenia. Gdy więc na przykład „oskarżyciel publiczny” państwa przyszłości osiągnie skuteczność/skazywalność znacząco odbiegającą od 70% - na przykład dochodząc do 75% - to obowiązkiem ustawodawcy jest wyjaśnienie tego fenomenu a następnie, mówiąc brutalnie – wybór najmądrzejszego środka by nieco (nie nazbyt) podnieść poprzeczkę „oskarżycielowi publicznemu” i w ten sposób przywrócić status quo ante, stan poprzedni. By nie być gołosłownym, warto wskazać na zagadnienie kluczowe z którym będziemy musieli się zmierzyć, a jaką jest sposób orzekania ław przysięgłych. Gdyby ławy przysięgłych orzekać miały winę zwykłą większością głosów, wkrótce okazałoby się, że za społecznym przyzwoleniem i w sposób nieporównanie bardziej wiarygodny od obecnego – czyli jak w USA - mimo przyzwoitej rocznej skazywalności za kraty trafiają dziesiątki tysięcy osób, co na dalszą metę musi spowodować nieobliczalne szkody dla Polski. Skutek ten wynika z opisanej tu już, a naturalnej społecznej presji na zwiększenie represyjności. Państwa oparte na orzeczeniach ław przysięgłych zaliczają się do najbardziej represyjnych na świecie. Z kolei gdyby chcąc uniknąć tego niebezpieczeństwa przyjąć wymóg surowszy, by orzeczenie winy było jednogłośne, prawie zawsze ktoś uniemożliwi orzeczenie winy na zasadzie liberum veto i w rezultacie za kraty w pewnym uproszczeniu nie trafi nikt (w rzeczywistości nawet wtedy skazanych będzie 10-20 procent). Innymi słowy dojdziemy do stanu (nieco przesadzając) w którym skazanych będzie albo 0, albo 100%. Oba te przeciwstawne skutki są niepożądane. Dlatego w W. Brytanii orzeczenie winy wymaga 10 głosów na 12 (10:2) co uwzględnia z jednej strony wymóg, by do orzeczenia winy konieczne było wysokie przekonanie przysięgłych o winie oskarżonego i z drugiej – by do uniewinnienia wystarczyły mniejszość większa niż złożona z dwu osób[15]. Jednak realia społeczne i zwłaszcza prawne Polski nie są takie same jak brytyjskie; nie są też Polacy – wbrew powszechnemu przekonaniu – narodem indywidualistów. Stosunek głosów może więc nie być właściwy. Gdyby okazać się miało, że ławy przysięgłych skazują 80% oskarżonych, wymagana może być większość 11:1 i przeciwnie – gdyby skazanych było 20%, wymaganą większość należy obniżyć do 9:3 - lub do skutku pożądanego społecznie i zgodnego z długofalowym interesem państwa, który odpowiedzialny ustawodawca musi potrafić przewidzieć. Manipulację większością głosów wymaganą dla orzeczenia podaję tylko jako przykład; mam ją za ostateczność, nie jest ona bowiem najmądrzejszym środkiem, jaki wybrać winien ustawodawca by podnieść lub obniżyć „poprzeczkę” oskarżycielowi publicznemu. Jedno jest pewne: skazywalność 70% (i statystyki równoległe w wymienionych przykładowo zakresach) świadczy o tym, że sądy w ogóle istnieją, że zachowana jest konieczna równowaga rozbieżnych względów a procedury są efektywne, że sprawę sądową wygrać można, że wszyscy uczestnicy procesu – sędziowie, obrońcy, oskarżyciele - mają realną motywację działania, że losy sprawy zależą od faktów, dowodów, argumentów, siły perswazji. Od racji moralnych i naturalnego u każdego człowieka rozumienia i wyczucia sprawiedliwości. I odwrotnie, jeżeli skazywalność wynosi 0 lub 100% to jasne jest, że od faktów, dowodów, argumentów, siły perswazji, racji moralnych, rozumienia i wyczucia sprawiedliwości nie zależy w sądach nic, jak teraz. Ten stan rzeczy jest nie do przyjęcia. Ani bowiem sprawność zbójeckiego państwa totalitarnego, ani tym bardziej dobre samopoczucie zramolałych prokuratorów generalnych nie może być celem państwa i ustroju jego sądów. Celem tym musi być sprawiedliwość i jej dalsze konsekwencje opisane na wstępie.
Skazywalność na poziomie 70% znanym z czasów Polski Niepodległej i samą możliwość sukcesu pozwu statystycznego Jana Kowalskiego przeciw Skarbowi Państwa osiągnąć można łatwo. By sprawiedliwość skutecznie pozorować wystarczy, by prawdziwi decydenci kazali swym „sędziom” uniewinnić co trzeciego lub uwzględnić co trzeci pozew na zasadzie „entliczek-pętliczek”. Entliczek-pętliczek byłby tańszy od obecnych „sądów” marionetkowych. Entliczek-pętliczek byłby – co najważniejsze - lepszy dla ofiar tego systemu, z których – co sugerują statystyki - większość w starciu z nim ma rację. W tym sensie na pewno byłby krokiem naprzód. Nie o to jednak nam chodzi, a o usunięcie obcego dyktatu, o likwidację kastetu, skruszenie miecza co siecze kraj.
Zmiana ustroju sądów tak, by orzeczenia powierzyć – jak w USA i W. Brytanii - ławom przysięgłych złożonym z 12 losowanych do każdej sprawy odrębnie obywateli ma wiele skutków, nie zawsze dobrych. Nie jest też lekarstwem na wszystkie dolegliwości wymiaru niesprawiedliwości, a tym bardziej Polski. Ale najważniejszym skutkiem tej zmiany będzie to, że sądy bez cudzysłowów w Polsce w ogóle powstaną i będą działać.
Że wróci normalność.
[1] Manifest obu izb sejmowych Królestwa Polskiego o powstaniu narodu polskiego; 20.12.1830 r. [2] Zob. protokół posiedzenia nr 33 sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka z 26 czerwca 2012 r. [3] Janusz Wojciechowski, Poległa sztandarowa reforma PO. Psuje będą naprawiali arogancką korporację, na którą społeczeństwo nie ma żadnego wpływu, w: wPolityce.pl, 6 czerwca 2012 r. Zob. http://wpolityce.pl/artykuly/29973-polegla-sztandarowa-reforma-po-psuje-beda-naprawiali-arogancka-korporacje-na-ktora-spoleczenstwo-nie-ma-zadnego-wplywu [4] Zob. pismo Prezesa Sądu Rejonowego w Tarnowskich Górach, sygn. Adm 055-5/09 z 15 października/5 listopada 2012 r. [5] http://homoviator.nowyekran.net/post/74373,ilu-mamy-milewskich-w-sadach [6] http://wpolityce.pl/wydarzenia/37572-upadnie-mit-o-niezgodnym-z-prawem-dzialstronganiu-cba-biuro-uzyskiwalo-zgody-na-stosowanie-podsluchow [7] Małgorzata Gross: Waleczni, choć niedoinwestowani - w: „Nasz Dziennik” nr 163 (4094) z 15 lipca 2011. [8] Artur Kowalski, Prokuratoria procesuje się z więźniami – w: Nasz Dziennik z 14 lipca 2012 r. (http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/3883,prokuratoria-procesuje-sie-z-wiezniami.html ) [9] http://www.kyivpost.com/conten... [10] http://3obieg.pl/dluuugi-u-zarodka-czyli-99-poparcia-wyparcia/ [11] http://wpolityce.pl/wydarzenia/53398-kaczynski-w-stalowej-woli-placimy-wielka-cene-ze-sady-po-1989-r-nie-zostaly-oczyszczone-choroba-z-poprzedniego-systemu-przeszla-na-nowy [12] Zob. wywód na ten temat http://naszeblogi.pl/38949-bezkarnosc-kiszczaka-proces-czy-egzekucja [13] Sąd Najwyższy, I Kzp 26/11, 28.03.2012. [14] Zob. http://www.youtube.com/watch?v=LYtrde3-kDM [15] Orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Edwards przeciw W. Brytanii (13071/87 z 16.12.1992), zdanie odrębne sędziego Pettiti: „Wydaje mi się oczywiste, że Sąd Apelacyjny winien był z urzędu wskazać na tę podstawę unieważnienia orzeczenia i zwrócić sprawę ławie przysięgłych nie przesądzając o przyszłej decyzji ławy, zwłaszcza że pierwszy jej skład wydał orzeczenie stosunkiem głosów 10 do 2 i jeszcze jeden głos oznaczałby uniewinnienie”.