Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Tylko dla orłów - 10.04.2013
Wysłane przez plato w 12-04-2013 [12:55]
Siedzę przy porannej kawie. Aromat świeżo mielonych ziaren unosi się wokół. Nie wyobrażam sobie początku dnia bez tej czarnej esencji. Piątek dwunastego kwietnia 2013 roku. Rano – 7.00. Jak zwykle włączam, otwieram czy jakkolwiek, odbiornik telewizyjny. Satelitarna platforma N TV bombarduje przypomnieniem o obowiązku płacenia za abonament. Nie mam wbudowanego MPEGIV ani dekodera do sygnału naziemnego w nowym – cyfrowym wydaniu. Płacę Za „N” niech oni się rozliczają. Mam w dupie. Jak Donald siedem czy sześć lat wcześniej kontestuję obowiązek płacenia za coś czego nie chcę. Za coś co ustawicznie manipulowane jest przez domorosłych inżynierów psychologii społecznej. Raz z prawa raz z lewa a najczęściej środkiem idzie bezładny atak na moją świadomość. Choć i ona nie jest czymś obiektywnym to przywiązany jestem do niej tak bardzo, że nie znoszę jak ktoś gmera przy niej. Nie znoszę tych publicznych trepanacji czaszki i wkłuwania w szarą strukturę kory podłączonych do prądu elektrod. Wkurzają mnie ci eksperymentatorzy obserwujący jak zareaguje na ukłucia to tu to tam. Później mądrzą się i ex katedra wygłaszają „prawdy” tyle warte co... Przypomnę, to Ja ( myślę o Nas = społeczeństwie) dostarczyłem tych danych , to Ja byłem obiektem badań. Co jeżeli udawałem?! Nigdy się tego nie dowiecie. Zawsze – „Wy professori”- zdani będziecie na domysły i przypuszczenia, które uogólnione podnosicie do rangi prawd objawionych.
W związku z tym: „kij wam w... szprychy”.
Jestem niewyspany, zmęczony i poddenerwowany. Byłem w Warszawie 10 kwietnia. Byłem na Krakowskim, przed Pałacem, w Katedrze i na placu. Byłem, bo jak pisałem: tak trzeba, tak czuję i tak chciałem. Widziałem tłum. Mniejszy niż w wiosną 2010 roku. Mniejszy niż w kwietniu 2011 roku. Jednak BYŁ! Plac przed Pałacem ogrodzony. Jak w każdą rocznicę. Mimo że znicze były za darmo, to skromniej unosił się ich blask... Ale były! Mógłbym powiedzieć, że wszystko – porównując do lat wcześniejszych - było skromniejsze. Nawet Jarosław choć był, to jakoś inaczej - ciszej. Sam Antoni ze swoim naukowo podpartym wykładem nie mógł zmienić tego wrażenia. Narodowe barwy wzmocnione hasłami zdominowane były czarną literą klubów Gazety Polskiej. Nic tego nie przebiło. Nawet dumnie noszone pióropusze górniczych czap. Nawet łowickie, tak myślę, stroje. Nawet harleyowskie, skórzane kurtki. Nawet szary dres posła, który, gdyby nie jego młodzieńczy uśmiech, spokojnie mógł „robić” za specjalistę od pomeczowych ustawek. Kluby Gazety Polskiej były wszędzie. Choć nie wszyscy mogli być. Nie było Roberta z Sandomierza – praca. Nie było Tadka ze Stargardu – praca. Nie było też Andrzeja ze Szczecina – szef nie puścił. Jadąca z nim żona zrozumiała, że jedzie sama, gdy ten machał jej na pożegnanie. Stał na chodniku, gdy autobus do Warszawy z nią i innymi odjeżdżał. Nie powiedział jej wcześniej. Ilu takich „oszołomów” z GP nie dotarło do Warszawy w ten dzień? Dat się nie wybiera. Środek tygodnia. Nawet w autokarach trzeba było negocjować. Przecież jechali na jeden dzień. Żeby być do końca trzeba było zarwać aż dwa... Ci co mogli – byli. Mimo nieprzyjaznej pogody – jakoś Warszawa nie lubi tego dnia - dziesiątki, setki, tysiące „oszołomów” przyszło, przyjechało... Tych co przyjechało, choć Warszawa liczy miliony, było więcej... Pewnie stolicę tworzą teraz wyłącznie „elity” i masy „słoików”. Wiadomo, „elity” wolą salon TVN24. Słoiki, zaganiane i zapracowane, udają, że:”Polacy nic się nie stało”. Po robocie biegną zdyszani do ciasnych pokoi i potrzebę społecznych reakcji ograniczają do oglądania Messiego i innych krzywonogich, pół inteligentnych bogów tłumów... Podniecają się zdolnościami uczestników show made in TVN , POLSAT czy TVP. Mają prawo... Mamy demokrację. Każdy tak jak chce. Każdy jak lubi.
Chłopcom ze Świnoujścia, którzy kopię listu wzywającego do przeniesienia Krzyża z kościoła na Krakowskie – przed pałac wciskają za stopy umęczonego Jezusa, ktoś kilka razy zabrał, wyrzucił , zniszczył kolorowy, papierowy protest. Zenek, który dzieki lkubowi Gazety poczuł się poetą ulicy, i układa ubogie częstochowskie rymy nie może się odnaleźć. Nie ma gdzie i jak krzyczeć, skandować. Przerzucony przez ramie megafon – szczekaczka na nic się przydała.
Ci co wolą stać przed sceną mogą zobaczyć koncert. Inni – bardzie ruchliwi poszukują, przechodzą. Pozdrawiają się:”O! Witam Kraków! Witam Poznań, Witam Szczecin, Witam Lublin, Witam....”. Wrodzona nieufność do wyglądających trochę inaczej, nawet u akademickiego wykładowcy, każe widzieć w grupie czarno ubranych, sprawnych fizycznie czterdziestolatków przedstawicieli służ. Oczywiście chodzi o tajne służby Tuska. To tylko Solidarność ze Szczecina. Przyjechali na trochę- jutro do pracy. Przyjechali bez flag, banerów. Chłopiec ubrany w mundur warszawskiego powstańca przykleja każdemu z nich flagę ze znakiem Polski Walczącej. Tak lepiej! Łatwiej rozpoznać kto?
Chodzenie od rana, choć my przyjechaliśmy po południu, męczy. Trzeba coś zjeść. Kawiarenki, puby, pizzernie przeżywają swój najlepszy czas! O miejsce trudno. Żaden właściciel nie narzeka. Pieniądz przecież nie śmierdzi. Na ludziach z terenu robią też pieniądze co bardziej łebscy. Jak ciepłe bułki rozchodzą się przypinki zwane kapslami. Koszulki cieszą się mniejszym wzięciem - zbyt drogie. Ci złaknieni słowa pisanego mają szansę nabyć książkowe rarytasy. Przed jedną z kawiarni ze składanego stolika „swoje” sprzedaje młody, szczupły ubrany w szary płaszczyk mężczyzna. Kupiłem jedną. Grażyna prosiła. Za chwilę sama „dokupuje” drugą – dla Joli. Robię kilka ujęć. Twarz sprzedawcy znajoma. Gdzieś ją widziałem. No tak! To wydawca i jak widać sprzedawca w jednej osobie. Takie czasy. „Nasze” teksty są gdzieś na marginesie. Jak sam nie zrobisz to nikt za ciebie tego nie zrobi. Spotkałem Maćka (tak wołam na niego choć to nie imię) jak trzymając w dłoni jedną i w plecaku kilkanaście innych książek głośno, niczym przedwojenny gazeciarz, zachwalał najnowsze dziecko wydawnictwa Arcana. Dopiero jak zniknął gdzieś w tłumie przypomniałem sobie skąd znam tą twarz. Dzisiaj studia, doktorat czy publikacje nie dają przywileju wygodnego życia. Na chleb trzeba zarobić. Poglądy kosztują. Chyba, że gdzieś, ktoś ma takiego współczesnego Engelsa, który będzie nas, niczym ten prawdziwy Marksa, utrzymywał. Gdzie jesteś Engelsie!?
Takich jak Paweł czy Maciek jest wielu...
Niedaleko Pałacu w sali Toskanii ma swoją premierę Republika. Robią ją ci co z głoszenia swoich poglądów są w stanie się utrzymać. Tłumy w środku i tłumy na zewnątrz. Sukces. Tomek z Ewą prowadzą spotkania – wywiady. Nie wiem o czym są te rozmowy. Jestem zbyt daleko. Pojawia się Joanna. A jakże! Kręci się tak długo, że chcąc nie chcąc kamera ją „chwyta” a prowadzący kieruje w jej stronę mikrofon. Każdy chce coś powiedzieć. Chcą duzi ale i mali, mimo późnej pory, mają swoje pięć minut. Choć to grubo po Dobranocce dzielnie odpowiadają na pytania Tomka Sakiewicza. Od rana do wieczora rocznica katastrofy przeplata się z festynem. Pamiętamy ale inaczej niż w 2010 czy 2011 roku. Nie ma już ściskającego płaczem bólu gardła. Ludzie słuchają ale i śmieją się. Gdyby nie wieczorna msza z nieocenioną „Babcią Józią” i filmowym doktorem Murkiem w rolach lektorów miałbym niedosyt. Kwintesencją, takim wyjątkowym i niezwykle przejmującym wydarzeniem była Homilia Biskupa Łowickiego. Powiem tak: kto nie słyszał niech odsłucha! Koniecznie. Przeplatana cytatami ze Słowackiego, Mickiewicza i innych była zupełnie nową wartością. Często, a dotyczy to w szczególności biskupów, kazanie jest jedynie wypełniaczem. Takim łącznikiem między liturgią słowa a eucharystią. Nie to! Nie 10 kwietnia 2013 roku! Mówiąc poezją i to historyczną Biskup Łowicki doskonale napisał słowem to co czuli i czują wciąż zebrani w Katedrze i na Placu Zamkowym. Pytał, oskarżał, wołał i wskazywał. Wszystko słowami już wypowiedzianymi. Wszystko wersami poezji już napisanej. Boże! Daj Nam więcej takich Biskupów! Daj na księży, którzy nie boją się, którzy chcą by Missa była ucztą, której się pragnie a nie obowiązkiem który trzeba spełnić.
10 kwietnia 2013 roku w Warszawie zapamiętam właśnie dlatego, że byłem na mszy wieczornej w Katedrze Warszawskiej.
Komentarze
12-04-2013 [15:12] - gregoz68 | Link: no właśnie
Gdyby dziś tak wyglądał Polski Kościół. To było przepiękne kazanie. Stałem tam w tłumie pod oświetlonym Zamkiem. Jakieś cienie przemykały się po jego ścianach. Mam nadzieję, że był tam jakiś nowy Wyspiański. Ktoś o porównywalnym talencie powinien opisać tą noc. I jeszcze jedno. Grupa Kaszubów. Natychmiast przypomniał mi się los Wacława Krzeptowskiego.
Pozdrawiam!
12-04-2013 [18:36] - Noemi | Link: 10.04.2013
Nie byłam w Warszawie, bo tego wieczoru miałam dyżur nocny w aptece. Łączyłam się duchowo z Archikatedrą Męczeństwa św. Jana Chrzciciela, obraz z TW Trwam w aptecznym komputerze bez głośników, a głos z Radia Maryja. Dzięki Biskupie Zawitkowski za tę poruszającą homilię: "Nie jesteśmy żałobnikami, nie jesteśmy chorzy na Ojczyznę, my tylko chcemy pamiętać i zachować tożsamość! Tylko nie płaczcie, miejcie pamięć dłuższą od nienawiści. Bóg nasz los odmieni ku dobremu. Przecież jesteśmy tylko stróżami naszych braci."
12-04-2013 [21:06] - Sternik | Link: Ja tylko chcę podziękować
Nie byłem, a czuję jakbym tam był.
Bo to jest opis na żywo, a nie wrażenia sprzed ekranu telewizora.
Biskupa Zawitkowskiego wysłuchałem, żywię nadzieję, że jego homilia stanie się inspiracją dla innych biskupów, daj Boże.
Dziękuję za niebanalną relację.
13-04-2013 [09:00] - SilentiumUniversi | Link: I jeszcze kontrast
W Katedrze, jak okiem sięgnąć, wierni co najmniej po pięćdziesiątce. W pochodzie chyba większość młodzieży. Jak długo utrzymają się bez oparcia w Bogu? Kiedy zrozumieją, że jednak bliżej im do Tarasa? Że bez właściwych poglądów zdolności i pracowitość nic nie znaczą?