W połowie XX wieku utarło się, że warunkiem przynależności do elity społecznej jest posiadanie wyższego wykształcenia. W szczególności dotyczy to osób aspirujących do miana intelektualisty. Nie chodzi jednak o to, aby ktoś studiował dłużej lub krócej, ale o to, aby studia ukończył, to jest zdał wszystkie egzaminy i napisał stosowną rozprawę, w której wykazał się wymaganą wiedzą, przeprowadził odpowiednie badania i zinterpretował ich wyniki zgodnie z kanonem danej gałęzi nauki.
Prześledźmy sukcesy edukacyjne kilku członków „salonowej elity” III Rzeczypospolitej.
Władysław Frasyniuk to niewątpliwie „intelektualista przez otarcie”, jak to nazwał zabawnie Rafał Ziemkiwicz. Szofer z zawodu, który nie wiadomo czy kiedykolwiek gościł na jakiejś wyższej uczelni, nie mówiąc o pobieraniu tam nauk. Mimo to został przewodniczącym partii inteligenckiej, Unii Wolności. Kiedyś frazę swojej publicznej wypowiedzi zaczął od słów – „My intelektualiści...” – istotnie, pan Frasyniuk otarł się był w owej Unii o intelektualistę Geremka. Ten zaś zdobywał kwalifikacje elity w czasach stalinowskich jako sekretarz uczelnianej „podstawowej organizacji partyjnej”...
Jan Lityński jest kolejnym „intelektualistą” Unii. Koneksje rodzinne lub towarzyskie umożliwiły mu wejście do elity już w 1952 r., kiedy to, jako mały Jasio w krótkich spodenkach, wręczał kwiaty towarzyszowi Bierutowi na „22 lipca”. Uwieczniła to Polska Kronika Filmowa. W roku 1968, kiedy to pożarły się na całego dwie koterie polskich komunistów „żydy” i „chamy”, Lityńskiego relegowano ze studiów na UW, do których nigdy już nie raczył powrócić, ale godność intelektualisty przysługuje mu jak innym herb rodowy
Zbigniew Hołdys jest niezmiernie atrakcyjnym – przynajmniej w sensie wizualnym – członkiem elity, celebrytą i autorytetem od wszystkiego. Ten „arbiter elegantiarum” z TOK FM i TWN, któremu kapelusz chyba przyrósł do głowy, każdego kontestatora III RP – Jarosława Kaczyńskiego w szczególności – obdarza rusycyzmem rozpoczynającym się na „ch” (lud pisze to słowo w klozetach przez samo „h”). Aż dziw, że tak wymownemu intelektualiście nie udało się ukończyć nawet liceum...
Maciej Maleńczuk, też geniusz z branży brzdąkania i pojękiwania (Ludwig van Beethoven mu chyba do pięt nie dorasta) i ulubieniec telewizyjnych show. Chętnie wypowiada się jako autorytet w ogóle, a w szczególe w kwestii spożycia napojów wyskokowych. Jako znawca przeto twierdzi, że Lech Kaczyński był „wiecznie podpity”. Natomiast jako ekspert od katastrofy smoleńskiej nawołuje – „Powinniśmy być mili dla Rosjan”. Prokuratura koniecznie musi zbadać, czemu owemu intelektualiście nie pozwolono ukończyć nawet zawodówki, do której uczęszczał?...
Daniel Olbrychski jest też z branży rozrywkowej. Aktor samouk, który ukończyć Szkoły Teatralnej nie zdołał lub nie musiał. Uznał może, iż lepsza jest wiedza czerpana ze scenariuszy, niż przekazywana przez mistrzów sceny i podręczniki akademickie. Jako ekstern zdał egzamin zawodowy po 7 latach pracy aktorskiej. Na starość (w 65 wiośnie) w roku 2010 Akademia Teatralna w Warszawie nadała mu tytuł magistra. Lubi się prezentować jako autorytet etyczny i przypomina w tym Niesiołowskiego. Autorytatywnie głosił więc pogardę dla braci Kaczyńskich, bo „byli bici w szkole i płakali wniebogłosy”. Natomiast komentując opinię Adama Hofmana o katastrofie smoleńskiej stwierdził, że za takie słowa „po prostu należy publicznie bić po mordzie”...
Władysław Bartoszewski też jest rozrywkowy. Okazał się niezrównanym recytatorem poprawianych własnoręcznie wierszyków o Koziołku Matołku i małpce Fiki Miki. Lubi gdy go tak tytułują „profesor”, choć nie ukończył żadnych studiów, nie mówiąc o doktoracie czy habilitacji. Mógł to bez trudu nadrobić, bo w latach 70. i 80. przez 10 lat pracował jako wykładowca na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Znajdował tam jednak jakieś ciekawsze zajęcia, aż w roku 1985 musiał opuścić lubelską uczelnię z „przyczyn moralnych”, jak powiedział mi Romuald Kukołowicz, który wówczas pracował naukowo na KUL. Szczegółów nie chciał ujawnić, bo był zobowiązany do dyskrecji.
Tadeusz Mazowiecki, o którym nie sposób zapomnieć na omawianą okoliczność. Człek mało zabawny, wręcz ponury. Za Stalina – do 1955 r. – był w „Pax” Bolesława Piaseckiego, przed wojną szefa faszystowskiej „Falangi”, a po wojnie agenta sowieckiego, zwerbowanego przez samego gen. Sierowa. Pod tym patronatem Mazowiecki uzyskał od komuny placet intelektualisty i „koncesjonowanego katolika”. Na naukę zabrakło chyba czasu, bo przerwał studia na UW. W tym czasie „Pax”, przy pomocy tzw. „księży patriotów”, usiłował tworzyć konkurencyjny kościół, oderwany od hierarchii prymasa Stefana Wyszyńskiego. Na swoje 85. urodziny pan Mazowiecki wyartykułował troskę niczym Pytia apolińska z Delf – „...aby od pewnego czasu trwający pucz w Rzeczpospolitej nam się nie utrwalił w coś bardzo niedobrego, utrzymującego się”...
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2864
ostatnio maturzysta Bartoszewski udzielał wywiadu w TVP i powiedział, że był oficerem AK w komendzie głównej ale żadnego Niemca nie ubił a nawet żadnej broni nie miał nigdy w ręku ;-)
I taka jest prawda ,żeby zawsze być przy żłobie, ąle w bezpiecznej odległości.Jednym zdaniem jakby co "to z konia spaść i dupy nie zbić " Pan Bartoszewski był w AK , ale nigdy nie miał karabinu w ręku.
czesc jest zgodna z prawda , to co belkocze bartoszewski /celowo z malej litery bo ten gnoj na zaden szacunek nie zasluguje / jego bronia byly donosy na GESTAPO , reszta to kicha jak caly bydloszewski !!! Niechcacy sie wyspowiadal jak to nie bal sie niemcow /bo i po co,swoich mial sie bac ? / a bal sie Polakow . Tak tak , bal sie wyroku sadu podziemnego panstwa polskiego !!!
absolwencie bodajże czwartej klasy szoły podstawowej,ale obdarzonym Noblem i tytułem mędrca europejskiego.Po latach tez ne nauczył sie czytac i pisać,ale za to jak potrafi pałować ten dziarski staruszek.
Dodajmy jeszcze wybitnego intelektualistę Kwaśniewskiego, który zapomniał zadzwonić na uniwersytet i polecić, żeby mu przygotowano dyplom. Tak, naprawdę, czołowi działacze PZPR tak to sobie załatwiali, z reguły na uczelniach pedagogicznych, które powstały, aby być kuźnią kadr i dać odpór reakcyjnym uniwersytetom (niektóre dają ten odpór do dziś). Zresztą żony pierwszych sekretarzy gdzieś musiały pracować, żeby służbie po domu się nie kręcić.
Trzeba jednak powiedziec,ze pojecie wyksztalcenia zdewaluowalo sie.Dzis oznacza to raczej przysposobienie zawodowe.Wg mnie wyksztalcona persona to ta,ktora np umie grac na instrumencie,czyta w oryginale klasykow,ma szerokie horyzonty i zdolnosci polemiczne wielotematyczne,zna kanony zachowan w syt,towarzyskich itp.Majac taka definicje nalezy stwierdzic,ze wyksztalcenie formalne nie gwarantuje dzis przynaleznosci do tzw elit.Ale,oczywiscie w tym nie przeszkadza.
W ostatnich kilkudziesięciu latach nastąpiła zmiana znaczenia słowa "intelektualista". Obecnie takie określenie "przysługuje" ludziom z jedynie wyższym wykształceniem zawodowym - niczym więcej. A z samym byciem intelektualistą ma to tyle wspólnego co nic.