Coraz częściej słychać dziś tezę, że epoka wolnego rynku się skończyła, a XXI wiek to czas konkurencji wielkich imperiów i mocarstw. Podobno nie liczy się już przewaga gospodarki rozproszonej, lecz siła państwa-lewiatana: od Chin, przez Stany Zjednoczone z ich subsydiami, po Brukselę z Zielonym Ładem. Z tego ma wynikać, że wszelki liberalizm to XIX-wieczna fantazja furmana patrzącego na rakietę.
Ten obraz jest efektowny. Jest medialny. Jest też wygodny politycznie. Ale jest fałszywy. Nie opisuje rzeczywistości, lecz usprawiedliwia rosnącą żarłoczność państw.
Państwo nie konkuruje zamiast rynku, tylko o to, ile z rynku zje!
Hasło o konkurencji systemów państwowych sugeruje, że państwa rywalizują ze sobą jak wielkie korporacje, które zastąpiły rynek. Że niby rynek się skończył, a jego miejsce zajęły rządy, ministerstwa i agencje planistyczne. Tymczasem państwa nie produkują bogactwa! Państwa bogactwo przejmują, redystrybuują, blokują albo marnują.
Realna konkurencja nie toczy się między modelami państwowymi, lecz między różnymi strategiami pasożytowania gospodarce. Jedne państwa robią to brutalnie i krótkowzrocznie, inne ostrożniej i bardziej wyrachowanie.
To, że politycy używają instrumentów gospodarczych jako broni — subsydiów, ceł, sankcji, manipulacji walutowych — nie zmienia podstawowego faktu, że każde państwo, które jeszcze jakoś działa, żyje dzięki jakiemuś zakresowi wolności gospodarczej. Musi mieć kogo opodatkować, kogo regulować i od kogo pożyczać. Bez rynku nie ma systemu państwowego. Jest tylko aparat przymusu siedzący na gruzach.
Można więc mówić o konkurencji pasożytów — o tym, kto sprytniej steruje rynkiem, nie zabijając go całkiem — ale nie o tym, że rynek zniknął, a na jego miejsce przyszło państwo. Państwo nie zastąpiło rynku. Ono nadal z niego żyje.
Mit, że wolny rynek nie tworzy potęgi systemowej
Z mitu nadchodzącej epoki imperiów wyprowadza się kolejny, że jakoby wolny rynek może co najwyżej dać ludziom trochę dobrobytu, ale nie jest zdolny wytworzyć potęgi systemowej. Potęga ma rzekomo powstawać dopiero wtedy, gdy państwo weźmie wszystko twardą ręką i zacznie strategicznie zarządzać. Historia mówi coś dokładnie odwrotnego!
Największe skoki siły politycznej, technologicznej i militarnej — od Wielkiej Brytanii XIX wieku po Stany Zjednoczone XX wieku — brały się z przewagi instytucji chroniących własność, swobody kapitału, konkurencji i niskich barier wejścia. Państwa stawały się potężne dlatego, że miały pod sobą żywą, dynamiczną gospodarkę, a nie dlatego, że minister siedział na każdej gałęzi przemysłu jak komisarz.
Gdy natomiast państwo brało wszystko strategicznie w swoje ręce — w realnym socjalizmie, etatyzmie narodowym czy w różnych odmianach centralnego planowania — efekt był zawsze ten sam: fajerwerki na początku, choroba przewlekła na końcu. Na krótką metę da się zadekretować wzrost. Na dłuższą nie da się zadekretować innowacji. Można ją jedynie zdusić.
Potęga systemowa nie polega na tym, że rząd wybiera zwycięzców. Polega na tym, że miliony ludzi mogą próbować, popełniać błędy, szybko bankrutować i równie szybko alokować kapitał tam, gdzie realnie coś działa. Państwo nie potrafi tego zastąpić, bo z definicji działa w logice monopolu, a nie konkurencji.
Świat idzie w stronę Chin – slogan zamiast analizy
Popularny obraz jest dziś prosty: Ameryka rozdaje subsydia i wraca do merkantylizmu, Niemcy sięgają po protekcjonizm, Bruksela reguluje każdą śrubkę, a Chiny wszystko planują. Wniosek: wszyscy idą w stronę Chin, więc trzeba się dostosować i budować własnego lewiatana. Tyle że to jest opis mody politycznej, a nie mechaniki sukcesu.
Chiny nie stały się potęgą dlatego, że państwo kontroluje wszystko, lecz dlatego, że po epoce Mao wypuszczono znaczną część rynku z klatki — na tyle, by ludzie zaczęli realnie tworzyć bogactwo, ale nie na tyle, by komunistyczny aparat przymusu stracił kontrolę. To, co działa, to odcinki względnej wolności i tolerowanej przedsiębiorczości. To, co hamuje, to właśnie to rzekomo genialne planowanie.
Zachód natomiast, zamiast wrócić do własnych najlepszych tradycji — ochrony własności, ograniczonego państwa, prostego i stabilnego prawa — próbuje kopiować chińskie narzędzia w warunkach, w których nie da się skopiować ani chińskiej skali, ani dyscypliny społecznej, ani struktury społeczeństwa, ani konfucjańskiej cywilizacji opartej na kolektywizmie i przepływie mas ludzkich. To nie jest nowy realizm. To jest desperacka próba maskowania własnych błędów kolejnymi błędami.
Dla małych i średnich państw ten trend jest wręcz śmiertelny. Kraj, który próbuje bawić się w lokalną wersję Chin, kończy jako zadłużony regulator bez realnego wpływu na globalną grę.
Małe państwo: gospodarz, nie mini-imperium
Z mitu nadchodzącej rzekomo epoki imperialnej wyciąga się zwykle szantaż: albo zbudujemy silne, etatystyczne państwo, albo zginiemy na peryferiach. Mały kraj rzekomo nie ma wyboru — musi udawać imperium, bo inaczej zostanie skolonizowany. W praktyce jest dokładnie odwrotnie.
Małe państwa nigdy nie wygrają wyścigu na wielkość armii, masę rynku wewnętrznego czy rozmiar biurokracji. Mogą natomiast wygrać konkurencję o kapitał, talenty i stabilność, jeśli przestaną udawać mini-imperium, a zaczną zachowywać się jak gospodarz.
To oznacza przewidywalne i proste prawo, niskie koszty wejścia w biznes, niskie i nieskomplikowane podatki oraz realne oddzielenie państwa od gospodarki. Nie jako dogmat ideologiczny, ale jako strategię przetrwania i rozwoju.
To nie jest naiwny liberalizm z XIX wieku. To jest brutalny realizm małego i średniego gracza. W świecie, w którym wielcy duszą się we własnym etatyzmie, przewagą małego jest to, że jeszcze może sobie pozwolić na swobodę. Ciężka rakieta państwa-olbrzyma nie zawróci na jednym skrzyżowaniu. Mały samochód — owszem.
Co naprawdę testuje eksperyment Javier Milei
Na tym tle eksperyment Milei w Argentynie nie jest ucieczką w przeszłość ani romantycznym powrotem do XIX wieku gdzie socjalizm jeszcze nie był tak bardzo rozwinięty i destrukcyjny jak dziś. Jest pokazaniem, że podstawowa wolnorynkowa logika gospodarki działa zawsze.
W zbankrutowanym, inflacyjnym państwie takim jak Argentyna są tylko dwie drogi: albo dokleja się kolejną warstwę strategicznego państwa i próbuje siłą utrzymać coś, co już się rozsypało, albo odsuwa się państwo od obszarów, w których niszczy wartość, i sprawdza, co potrafi zrobić społeczeństwo, jeśli przestanie się je traktować jak materiał eksploatacyjny.
Milei nie obiecuje cudów. Wprowadza oczywistość: im mniej systemowego okradania obywateli przez ich własne państwo, tym większa szansa, że ludzie zaczną działać na własny rachunek. To z pewnością zadziała i narracja o epoce nowych imperiów zacznie się sypać nie w teorii, lecz w praktyce, co jest nieuchronne.
Można oczywiście wierzyć, że przyszłość należy do tych, którzy mają największy aparat przymusu. Można też zauważyć, że nawet ten aparat trzeba z czegoś finansować. Świat, w którym rynek jest tylko tłem dla państw-olbrzymów, istnieje na razie głównie w publicystyce. W realnym świecie państwa wciąż żyją z rynków.
W istocie nowa era polityczna, to nie będzie era wielkich imperiów, ale era świata złożonego z tysięcy Liechtensteinów. Ten stan wymusi ekonomia na skutek wykładniczego rozwoju technologii i wzrostowi wydajności pracy. To powoduje, że przemoc państwa przestaje się opłacać, więc nie będzie na czym budować imperiów, które mogą istnieć tylko dzięki opłacalności terroryzmu i zyskowności z procederu zdzierania haraczy pod przymusem.
Gdybym dostał bezalternatywny wybór: albo zamieszkasz w Liechtensteinie, albo w Chinach, to bez zawahania się wybrałbym to pierwsze. A Wy?
Grzegorz GPS Świderski
https://t.me/KanalBlogeraGPS
https://Twitter.com/gps65
https://www.youtube.com/@GPSiPrzyjaciele
PS. Notki powiązane:
- https://www.salon24.pl/u/gps65/657316,utopia-enklaw
- https://naszeblogi.pl/65118-dobre-panstwo-martwe-panstwo
- https://www.salon24.pl/u/gps65/689542,konkurencja-polityczna-a-banan
- https://niepoprawni.pl/blog/gps65/male-panstwa
- https://www.salon24.pl/u/gps65/525336,rozpraszanie-aparatow-przemocy
- https://www.salon24.pl/u/gps65/698300,tysiac-liechtensteinow
- https://www.salon24.pl/u/gps65/1206668,oplacalnosc-aparatu-liczyliscie-to-kiedykolwiek
- https://www.salon24.pl/u/gps65/1233288,zmurszaly-pien-polityki
- https://www.salon24.pl/u/gps65/629516,dlaczego-w-malym-ksiestwie-jest-bezpieczniej-niz-socjalistycznej-polsce
Tagi: gps65, polityka, wolny rynek, imperia, socjalizm, etatyzm.
Jutro napiszę dlaczego podzielenie Polski, jak i każdego innego kraju, na kilkaset Lichtensteinów nie zadziała. Dzisiaj mam już dość zajmowania się pierdołami. Mam dużo ważniejsze i przyjemniejsze rzeczy do roboty. Słodkich snów.
Tego nikt nie będzie robił, to się stanie samo — w ciągu 20 lat na 100%, a może wcześniej. Z kolei RFN podzieli się na nieformalne szariackie kalifaty w ciągu dekady, a na formalne też na 100% w ciągu 20 lat.