Odsunęła się. Zniknęła na chwilę. Nie wiadomo. Potem, powoli, stopniowo, zaczęła wracać do lepszej dyspozycji. Wreszcie znów wygrała turniej. Królowa głębi kortu, posyłająca z linii końcowej mordercze piłki, zaczęła częściej je skracać lub iść do siatki. Piłki znów zaczęły być celniejsze.
Na zdjęciu 8 najlepszych tenisistek w finałowym turnieju wszystkie miały być na biało. To się nazywa "dress code". Iga włożyła suknię czerwoną, mówiła potem, że to nieporozumienie. Oczywiście pojawiły się przygany, ale i z zachwyty. Ludzie lubią niepokorne zachowania. Potem zaczęła się gra. Świątek, gdyby wygrała cały turniej, mogła wrócić na tron, na koniec roku.

Komentujący po angielsku finałowy mecz Igi nie mógł się powstrzymać: "She's mean. Mean girl!" czyli "Zła dziewczyna!". Iga, bez uśmiechu, skupiona, bezlitośnie niszczyła drugą najlepszą tenisistkę turnieju. Właściwie to była egzekucja. Przepaść w jakości gry.
Świątek po upadku się podniosła. I na tym polega prawdziwa wielkość ludzi, na tej zdolności. To też jakaś nauka dla nas. Bo nie ma takiego zwycięzcy, który by nie przegrał. Bo liczy się najbardziej nasza odpowiedź na trudne okoliczności i własne błędy. Bo najpierw tryumfuje się nad samym sobą, a potem dopiero nad przeciwnikami, okolicznościami i tak dalej. Tryumf po wstaniu z kolan, to największe, najbardziej ludzkie zwycięstwo. Brawo Iga! Brawo Iga! Brawo Iga!

Brawo jej trener ;-)
I tę notke napisał człowiek ---orkiestra,pastor,jezuita,@ Zbyszek!!! (sic!)
Oczywiście reszta zakonników mu pomogła...ale liczy sie podpis...i efekt.
Iga nadal jest surowa...technika słaba...ale całe WTA od pandemii jest do d...
Wspominają tu i tam Agnieszkę...no cóż, też nie atom,ale z mutantami typu Serena...nie miala szans.
PS.Hu Hu to drugi Janowicz,tylko publicznie mniej chamski.