Pewna młoda osoba zniecierpliwiona zachowaniem kierowcy blokującego jej wyjazd z bramy zadzwoniła po policję. Zapytała mnie potem czy uważam to za naganne. W moim pokoleniu takie sprawy załatwiało się osobiście. Donos nawet w błahej sprawie mógł mieć nieobliczalne skutki. Bramę mógł na przykład blokować podziemny drukarz, któremu nawalił samochód. Jeżeli jednak był to tylko niefrasobliwy sąsiad to na zwróconą uwagę reagował w sposób adekwatny do tonu tej uwagi i na pewno nie dzwonił w rewanżu na policję ze skargą na nieuprzejme potraktowanie. „Z gliną się nie współpracuje niezależnie od okoliczności”. Taka zasada obowiązywała w zasiedlonym tak zwanym „elementem” Śródmieściu Warszawy, a niedobitki warszawskiej inteligencji honorując tę zasadę wolały ją nazywać „mentalnością porozbiorową”. Gdy sąsiad alkoholik katował za ścianą psa zadzwoniłam do jego drzwi i wyjaśniłam obrazowo ( wolę nie cytować) co z nim zrobię gdy jeszcze raz usłyszę lament tego psa. Poza tym kazałam psa oddać w dobre ręce. Byliśmy potem z sąsiadem w dobrych stosunkach, widać go przekonałam bo psa oddał koledze i widywałam go w dobrej formie na skwerku. Dziś bym tego nie zrobiła w obawie, że sąsiad w retrorsji oskarży mnie o stalking albo mobbing. Tym bardziej nie przyszłoby mi do głowy zwracać się w obronie psa do milicji. Milicja była częścią systemu represji i kropka. Swoje racje udowadniało się w starciu bezpośrednim albo umieszczało w pamiętnikach pozostawiając do osądu historii.
Z tej zasady wyłamał się Andrzej Mencwel nie tylko zeznając przeciwko kolegom w procesach po marcowych lecz pisząc na zamówienie SB esej pod tytułem „ Świat wyosobniony. Geneza grupy”. Z tej zasady wyłamuję się i ja donosząc niejako Państwu na Andrzeja Mencwela. Nie dlatego, że chciałabym mu jakkolwiek zaszkodzić lecz dlatego, że się z nim zgadzałam i nadal zgadzam. „Przecież to wszystko prawda”- powiedziałam Jakubowi Karpińskiemu broniąc Mencwela. „ Może i prawda ale źle wybrał sobie konfesjonał”- odparł Jakub. Czy ja dobrze sobie wybieram konfesjonał? Nie wiem, wiem że mamy już bardzo mało czasu na napisanie prawdziwej wersji historii. Cytuję zatem fragmenty eseju Mencwela.
„Jeśli przyjrzeć się składowi osobowemu grupy "komandosów", dwie przynajmniej oczywistości narzucają się w sposób niezwykle jaskrawy. Jest to po pierwsze szczególny charakter środowiska społecznego, z którego się oni wywodzą, jest to po drugie szczególny charakter ich składu narodowościowego. Co się tyczy pierwszego, jaśniej rzekłszy, wywodzą się oni niemal w komplecie ze środowiska wysokich urzędników partyjnych i państwowych. Co się tyczy drugiego, są oni niemal w komplecie pochodzenia żydowskiego. (-)
Bezstronnemu obserwatorowi narzuca się najsampierw kilka spostrzeżeń zmysłowo uchwytnych, banalnych wydawałoby się, ale jednak znaczących. Jest to przede wszystkim specjalny charakter dzielnicy, w której mieszka trzon "komandosów" i gdzie rozlokowane było, by tak rzec, ich życie duchowe. Między Aleją Róż a Parkową, w centrum Warszawy, pośród urzędowych gmachów, w sąsiedztwie ambasad i cichego szumu ministerialnych limuzyn sunących gładkimi jezdniami najlepiej wyasfaltowanych ulic stolicy, w kamienicach, w których sama lista lokatorów mogła skromnego prowincjusza, gdyby nie miał odrobiny ironicznego dystansu wobec rzeczywistości, przyprawić o zawrót głowy, rośli w spokoju i ciszy, w mieszkaniach nie mających nic wspólnego z normalnymi standardami przyszli "raczkujący rewizjoniści". W tym samym czasie, w którym raczkowali jeszcze w sposób najzupełniej dosłowny, poznając zakamarki rodzicielskich pomieszczeń, wprowadzono właśnie pierwsze ograniczenia normatywów mieszkaniowych, a młodzi inżynierowie tracili miesiące własnej energii i czasu urzędników na uzyskanie niebotycznego stałego zameldowania. (-)
W tych samych mieszkaniach ledwie tylko zaczęli kojarzyć pierwsze spostrzeżenia oraz darzyć bliskich przebłyskami swojej wrodzonej inteligencji dowiadywali się, nie wiedząc co to znaczy, ponieważ w rozmowach familiarnie używano imion, a nie nazwisk, że, z grubsza rzec biorąc, cały ten świat, zamknięty w orbicie ich dziecięcego wzroku, jest ich światem, ponieważ wszyscy się tu znają od bardzo dawna i żyją niby w jednej wielkiej rodzinie. W szczególnej zresztą rodzinie, jak potem niektórzy z nich spostrzegą, mianowicie rodzinie współdziałającej w obliczu nieznanego im, bo nieco poza kwadrat czterech ulic wybiegającego kraju. Ówczesny prezydent Rzeczpospolitej częstował ich cukierkami, [gdy] jako kilkuletnie pędraki o roześmianych i dobrze odżywionych buziach wizytowali Belweder, gdy trzeba było wypełnić odpowiednie kadry kroniki filmowej, gdy zaś Rzplita obchodziła swoje XX-lecie, na rozlepionych w mieście kolorowych plakatach "ja mam 20 lat" rozpoznawali swoich kolegów z tej samej dzielnicy, występujących jako żywy symbol Polski Ludowej. W tym samym też czasie, w którym ofiarowano im owe luksusowe mieszkania w warszawskiej XVI dzielnicy , jeden z prominentów oficjalnej literatury, "ukręciwszy" uprzednio "łby drobnomieszczańskim kanarkom", w wierszu będącym obowiązkową lekturą w szkołach całego kraju, ogłaszał, że "lud wejdzie do śródmieścia". Nie po raz pierwszy prominenci oficjalnej literatury czynili siebie substytutem ludu”.
Nie jestem w stanie z braku miejsca zacytować w całości tego błyskotliwego eseju. Michnik nazwał kiedyś podobne poglądy „ resentymentami nie wpuszczonych na salony”. Zapewne miał rację, pamiętam ironiczne opowieści na temat jakiejś imprezy urządzonej przez Mencwela w jego ubogim z trudem wynajmowanym mieszkanku. Warszawski salon darował jednak Mencwelowi ten wybryk, jest szanowanym profesorem i zasilił szeregi intelektualnego establishmentu. To znaczy, że dostał się jakoś na owe mityczne, wymarzone salony. Podobnie jak Piotr Wierzbicki, któremu ( sadząc z zatrudnienia w latach 2004-2009 w GW ) darowano jego „ Traktat o gnidach” oraz drukowany w tygodniku „Solidarność” tekst „Familia, świta dwór”.
Salony pustoszy biologia. Czas na nowe.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5357
Byłaś niemal w środku tego tygla, więc jesteś w tych wspomnieniach osobą jak najbardziej godną zaufania. Pamiętasz? Od dawna Ciebie namawiałem, byś złamała tabu dobrego wychowania i podzieliła się wiedzą o tych wszystkich taternikach, harcerzach sierpa i młota, komandosach i kominowych alpinistach. Nie ma na co czekać. To nie byli dobrzy ludzie. Jak to dzisiaj widać z całą jaskrawością.
375 kilometrów z dala od Warszawy, w malutkiej Gdyni, środowisko samodzielnie myślące (także znany Tobie Franek F.) miało raczej kiepskie zdanie o tych komandosach. O Paryżu i o x. Gedroyciu herbu Hippocampus zresztą też. Coś to wszystko za bardzo pachniało komuną, powiedzmy - paryską. Nie tylko JP Sartrem i Simone de Beauvoir, ale także Emilem Zolą.
Strzępy wiedzy dostarczał często przybywający ze stolicy pan, który nie tylko przywoził najswieższe plotki, ale i spory karton ciasteczek od Bliklego. Zapamiętałem jako dzieciak tego miłego gościa, gdyż imponował mi tym, że żadna milicja nie mogła go zatrzymać, bo miał specjalną kartę "R".
A co do tych cukierków... Pamiętasz, jaki wtedy dowcip krążył?
Cyrankiewicz wizytuje przedszkole. I chcąc dowcipnie błysnąć, pyta się:
- Co wy dzieci zajadacie, że tak ślicznie wyglądacie.
Na to, jak zwykle, paskudny Jasio odpowiada:
- Irysy, ty ch.. łysy.
Uściski
...są oni niemal w komplecie pochodzenia żydowskiego"
To dwie cechy określające to środowisko. Istotne było kto kompletował i, że nie chodzenie do synagogi było kluczem.
Nie chów a przybytek desantu, krnąbrnych co najmniej, agenturalnie użytecznych.
Po 2015 roku pozbywano się ich z korporacji z racji zawodowej bezużyteczności
lądowali więc w samorządach z widocznym efektem. Poza sprzyjającym środowiskiem
są jak wirus, martwymi intelektualnie komórkami, jednak trafiając na sprzyjające
lewicowe środowisko, zauważyć można efekt trzasku; mocno reklamowani o pompowanym
z zewnątrz ego. Obserwuję u zawiedzionych ewolucję adaptacji do środowiska desantu.
Czują swój bój ostatni stąd dewastacja kościołów i zakłócanie mszy, to większości
potomkowie desantowców. Jak kojarzą się większości; https://www.youtube.com/….
Próżno pytać ich o pradziadów a w dzień zaduszny denerwują się samym faktem święta.
Pozdrawiam serdecznie.