25 maja br, po grandzie z ogłaszaniem wyników eurowyborów napisałem tekst pt. "Jarrusowe zwycięstwa"*, który, jak to z moimi tekstami bywa, nie tylko jest wciąż aktualny, ale jest też dowodem na niewiarygodną zupełnie niezdolność PiSu do elementarnej refleksji, o stawianiu diagnoz nie wspominając.
***
Dawno, dawno temu - tak dawno, że ostatni Polacy już tego nie pamiętają - był sobie wódz imieniem Jarrus.
Jego cechą charakterystyczną była, jak to u wodzów - odwaga.
Taki był z niego, używając języka czasów antyku, gieroj, że nikogo się nie bał:
ani Rzymian, ani barbarzyńców (no dobra: giermanców się nie bał), ani nawet ruskich.
Że co? Ze ruskich „dawno, dawno temu” nie było?
He he!
Skoro ruskie są i będą – to i wtedy musiały być.
Zasłynął ten Jarrus w kilku dziedzinach – na przykład słynął z legendarnego wręcz poczucia humoru:
legendarnego do tego stopnia, że nikt go (poczucia) nigdy nie widział. I nie słyszał.
Owszem, pewien trefniś, noszący – a jakże – łacińskie imię Zybertus, próbował to Jarrusowe poczucie humoru sprawdzić i skończył marnie, op.....ny przed kamerami (bo wtedy, to już kamery były).
Ponieważ Jarrus był człowiekiem wszechstronnym (to się wtedy „Inteligent” nazywało) słynął i z bon motów.
Używając terminologii wojskowej, palnął kiedyś, że „woli mieć wojsko pijane i bitne, niż trzeźwe i tchórzliwe.”
Życie, to jednak nie złota rybka i Jarrus miał wojsko i trzeźwe i bitne, a nawet – tym razem użyjmy słowa zapomnianego na amen – ideowe.
Problem w tym, iż wspomniany Jarrus miał taką manierę, że na generałów, oficerów, a nawet na dworzan (bo Jarrus, jak to wtedy bywało, dwór miał) wybierał tylko tych, którzy nosili starogreckie imię Przydupas.
No taką miał manierę, a z manierą, wodzowską w szczególności – nikt jak wiadomo nie wygra.
I te Przydupasy (z dużej litery, bo to imię i w dodatku, jak wspomniałem, starogreckie) prowadziły Jarrusową armię od zwycięstwa – do zwycięstwa.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że te zwycięstwa - wszystkie co do jednego - były wyłącznie moralne.
Ponosząc te zwycięstwa (nie poprawiać – nie „odnosząc” a „ponosząc”) wojsko Jarrusowe siwiało, na zdrowiu podupadało, marniało, nie wspominając o naturalnym na wojnie fakcie, że wykruszało się padając w walce, nie doczekawszy zwycięstwa zwykłego, nie moralnego.
Aż znikło.
Tak zwyczajnie.
A co z Jarrusem, zapytacie Państwo?
No cóż – jak to w takich razach bywa – przeszedł do historii.
I nikt już więcej o nim nie usłyszał.
Nawet wspomniani na wstępie, ostatni (nie poprawiać – nie „najstarsi” a „ostatni” właśnie) Polacy.
* http://naszeblogi.pl/46767-jarrusowe-zwyciestwa
---------------------
Informacja dla Czytelników:
w związku z permanentnym trollowaniem moich tekstów, wzorem pisowskich europosłów pp. Czarneckiego i Kuźmiuka, nie odpowiadam na żadne komentarze.
EF
"Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że PiS wciąż musi się obawiać FIZYCZNEJ LIKWIDACJI i strach ten jest w pełni uzasadniony. Bloger UPARTY napisał dzisiaj / http://blogmedia24.pl/no…
„Otóż rzeczywiście sam fakt istnienia PiS`u jest dla nich śmiertelnym zagrożeniem (…)Gdy okazało się, ze propaganda jest nieskuteczna doszło do zamachu smoleńskiego w celu likwidacji PiS, bo dłużej w bezruchu trwać się nie dawało.”. Potem doszło jeszcze morderstwo w Łodzi.
elig, 24 listopada 2014 o 13:04:
Droga Elig – wszystko pięknie pasuje w tej układance (nie kpię), ale… z konkluzją „Upartego” się nie zgadzam fundamentalnie:
PiSowi żadna likwidacja nie grozi, bo tylko PiS gwarantuje tak nieprawdopodobną, że aż podejrzaną bezradność, dezorganizację, w wyniku której kandydat na prezydenta stolicy 36 milionowego państwa jest ogłaszany na miesiąc przed wyborami i po dwóch kolejnych tygodniach okazuje się, że jest to kolo co nie mieszka i nie płaci podatków w stolicy, a w jakimś miasteczku o nazwie Ząbki [:-)]
Pan Darski (Jerzy Targalski) opisał to fenomenalnym bon motem: „PiS brał kandydata z łapanki i Sasin najwolniej uciekał”.
Ewaryst Fedorowicz, 24 listopada 2014 o 15:15: