Jako doświadczony oszołom i katolicki rudyment intelektualny pomyślałem sobie, że warto może rzucić okiem na sprawę wojny krymskiej z perspektywy paranoicznego wyznawcy spiskowej teorii dziejów. Liczni komentatorzy składają się bowiem w paragraf, by jakoś przeprowadzić linię logicznego komentarza powikłaną ścieżką wiodącą między Scyllą zdradzieckiej prorosyjskości a Charybdą karygodnie naiwnego zachwytu Majdanem. Z jednej strony grozi posądzenie o sprzyjanie partii ruskiej, omalże o dołączenie do hord internetowego specnazu, z drugiej zaś oskarżenia o merkantylnie motywowaną obojętność wobec ofiar banderowców, narażanie województwa podkarpackiego na oderwanie od macierzy i aneksję przez agresywną Ukrainę. A tymczasem sprawa jest taka prosta…
Wyobraźmy więc sobie siebie samych w roli monsieur Putina, który uporawszy się z Kaukazem i zgromadziwszy niezbędne informacje o reakcjach Zachodu na brutalne poszturchiwanie Gruzji, przystępuje do poważnego planowania odbudowy Imperium. Jak zwykle, najważniejsze jest zdefiniowanie szczegółowych celów, rozpoznanie własnych ograniczeń i znalezienie sposobu na neutralizację reakcji przeciwnika.
Punkt pierwszy został właściwie załatwiony przez tego nieznośnego Polaka, co w Tbilisi wyliczał: Gruzja, Ukraina, Pribałtika, a potem może i Polska. Nic nowego, ale że potencjalne ofiary zaczynały go słuchać, trzeba było go uciszyć, jasna sprawa. Punkt drugi na razie pomińmy. Weźmy się za najgorsze.
Oczywistą oczywistością jest, że plan trzeba realizować zgodnie z przepisem na ugotowanie żaby -- stopniowo, powoli, dwa kroki w przód, jeden w tył. Nie wszystko na raz. Każdorazowo trzeba przygotować solidne alibi. Nie dla siebie -- dla polityków Unii i USA. A zwłaszcza -- Niemiec. Interesy niemieckie muszą być bezwzględnie dopieszczone, wtedy nie będzie jedności wśród państw Unii i nikt palcem nie kiwnie. Pogadają i przywykną. Temu się posmaruje, tamtemu zaświeci w oczy kompromatami, innemu pogrozi, jeszcze innych się na siebie napuści -- w końcu nie od parady agentura działa pełną parą, za darmo dienieg nie bierze. Najważniejsze, by nikomu nie zależało na zerwaniu więzi gospodarczych -- bez tej kroplówki matuszka Rassija daleko nie zajedzie.
Najtrudniej zacząć poważne operacje -- Gruzja i Smoleńsk to były tylko niezbędne przygotowania, swego rodzaju uwertura i razwiedka bojam. Krym nasuwa się sam przez się -- jako wrota do Ukrainy. Bez Ukrainy Rosja może być najwyżej mocarstwem regionalnym. Z Ukrainą może wrócić do roli imperium. Krym i Ukraina zabezpieczają też kluczową południową flankę -- w końcu Turcja to nie byle jaki przeciwnik, w siłach konwencjonalnych i potencjale gospodarczym najgroźniejszy w Europie. A więc Krym, a więc Syria -- jakoś tę Turcję trzeba związać. Szkoda, że tak się porobiło z Izraelem, ale trudno, nie można mieć wszystkiego.
Ukrainę trzeba więc konsumować począwszy od Krymu. W tym celu jednak wypadałoby mieć dogodny pretekst. Sprawa prosta -- nasi ludzie od dawna już podgrzewają antyrosyjskie i proeuropejskie nastroje we Lwowie, Stanisławowie, Kijowie. Janukowycz stopniowo osłabnie, parę prowokacji i mamy majdan. Wówczas posyłamy paru specnazowców, by paroma celnymi strzałami upuścić nieco złej krwi i zwijamy Janukowycza, niby to że nie dał rady.
Jednocześnie po cichu dogadujemy się z niektórymi majdaniarzami, że w zamian za Krym zgodzimy się uznać nową władzę. Im to pasuje, choć nie mogą się do tego przyznać w mediach -- najlepiej pozbyć się Krymu, tego prorosyjskiego wrzodu na dupie. Ten trik mamy przećwiczony od Rygi w dwudziestym roku -- nacjonaliści wolą rządzić na mniejszym nawet, ale jednolitym etnicznie terytorium. Och, będą zbijać kapitał na resentymentach, ale po paru latach postulaty polityczne zmienią się w historyczny folklor, nostalgiczne wspomnienia więdnących staruszków. Banderowcy wierzą więc, że pozbycie się Krymu da im chwilę wytchnienia, czas na uporządkowanie bałaganu i przygotowanie do obrony ważniejszych okolic. Uważają, że zachodni sojusznicy nie pozwolą na prawdziwy rozbiór Ukrainy, na zasilenie Rosji Donieckiem. Naruszy to bowiem równowagę sił nie tylko na Morzu Czarnym, ale w całej Europie.
Wot, duraki, nie kapują, że sprawa dawno już jest dogadana ze starą towarzyszką Angelą, z tym idiotą Hollandem i "konserwatystą" Cameronem. Przecież całe brukselskie lewactwo siedziało kiedyś w kieszeni Kremla, jak przed wiekami Wolter w mieszku u Katarzyny. A co do Anglików, nawet w tej naszej wikipedii (swoją drogą, dobra robota, trzeba pamiętać o wyrazach wdzięczności dla towarzyszy internetowego truda) piszą, że udana współpraca carycy z ambasadorem Londynu była podstawą europejskich sukcesów jej polityki. Banderowcy nieuki, nic nie czytają, nic nie pojmują.
Tak więc, sprawa dogadana na europejskich salonach i dłużej czekać nie nada -- USA, swołocz, naciskają. Czarnuch zaraz zrobi wypad z Waszyngtonu i trudno powiedzieć, czy uda się przepchnąć jakiegoś następnego sprawdzonego towarzysza, a przynajmniej pożytecznego idiotę. Tym bardziej, że republikańskie jastrzębie (sępy, job'ich mat'!) zwęszyły nowe możliwości -- gaz tanieje, przeklęte łupki, Ameryka wychodzi z kryzysu. Z Chinami niełatwo się dogadać, tylko patrzyć, jak położą łapę na Sybirze. No, jeszcze parę lat, jeszcze trochę. Ale skoro Zachód tak nas nawołuje, żebyśmy stawali się bardziej europejscy, to proszę bardzo, czemu nie -- staniemy się Europejczykami całą gębą. W końcu Wilno, Tallin i Warszawa to Europa, czyż nie?
Sankcje będą, nie ma rady. Cała sztuka w tym, żeby dobrze wyglądały, ale nie uwierały za mocno. Przychylni nam pismacy opiszą wszystko jak trzeba i publika z Berlinie, Paryżu i Londynie będzie ukontentowana. Podobnie jak akcjonariusze, których inwestycjom nic wielkiego nie zagrozi. Przy okazji będzie okazja pozbyć się paru zbędnych aktywów, zerwać kilka niewygodnych kontraktów, nie ma tego złego… Ta glizda Schroeder już zadba o prawidłowy wynik konsultacji ze Steinmeierem, którego niemiecki przemysł i tak trzyma na krótkiej smyczy -- przydały się dobry handel enerdowskimi resztówkami i sute apanaże za bałtycką rurę.
Jak już osiągniemy pierwszy cel, to w odpowiednim momencie odpali się z góry przygotowaną akcję, dla odwrócenia uwagi. Może Liban, albo, powiedzmy, Pakistan? Może wzrost napięcia na granicy indyjsko-chińskiej? Ważne żeby ropa poszła w górę, bo przy tych cenach to normalnie nie da się prowadzić energicznej polityki zagranicznej, a i w samej Moskwie naród niespokojny. Niby klaszczą i cieszą się jak dzieci, ale wystarczy drobny błąd i zapłoną opony. A to niehigieniczne i zatruwa środowisko, lody Arktyki niszczy. Nie można do tego dopuścić. Tak więc, jakieś większe "bum" dla odwrócenia uwagi -- a wówczas Stany same przyjdą po prośbie i wszystko się uspokoi. Potem odczekamy rok lub dwa i weźmiemy się za pribałtikę, w końcu tam też faszyści gnębią spokojną mniejszość rosyjską. Ech, całe życie nic, tylko robota i robota…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 10726
I tak na koniec. Liczę jednak na zmianę miękkiego stanowiska USA i zakończenia przez nie polityki "resetu" w stosunkach z Rosją. Na UE raczej nie ma co liczyć. Na czym ta zmiana miałaby w szczególności dla Polski (i nie tylko dla niej) polegać? Otóż m.in. na:
- powrocie do budowy przez USA i NATO tarczy antyrakietowej na terenie Polski i Czech bez jakiegokolwiek oglądania się na stanowisko Rosji. Rosja nie oglądając się na żadne opinie zamieściła sobie u naszych granic Iskandery...,
- zrozumieniu przez USA faktu, że Polska stanowi wschodnioą granicę NATO i winna być odpowiednio dozbrojona liczebnie i sprzętowo (podobnie jak kiedyś RFN - liczę tu też na odpowiednią pomoc finansową i sprzętową a może nawet na stworzenie kontyngentu wojsk amerykańskich w Polsce),
- zaostrzeniu sankcji wobec Rosji i wpłynięciu na ostrzejsze stanowisko wobec niej reprezentowane przez kraje UE (USA ma odpowiednie środki i metody - szczególnie chodzi o Niemcy),
- przyspieszeniu możliwości eksportu gazu skroplonego z USA do krajów UE,
- wpłynięciu na kraje OPEC na zwiększenie dostaw ropy na rynkach światowych a tym samym obniżenie ich cen, co mogłoby bezpośrednio uderzyć w rosyjską gospodarkę (poza tym same USA już dziś mogą stać się potentatem w zakresie wydobycia ropy łupkowej - oprócz oczywiście gazu),
- skłonieniu amerykańskich firm na szybsze prace poszukiwawcze gazu łupkowego i ropy łupkowej w Polsce (a także - po ustabilizowaniou się sytuacji - na Ukrainie),
- dalszym zamrożeniu i izolacji Rosji na arenie międzynarodowej (Putin pokazał, że nie jest politykiem respektującym standardy demokratyczne),..
Pzdrawiam serdecznie
Cały czas zastanawiam się, na ile zachowanie USA podyktowane jest zaszłościami Obamy i jego środowiska, na ile zaś grą mającą za zadanie wciągnąć Rosję w konflikt z UE i Zachodem w ogóle. Tym bardziej, że coraz wyraźniej rysuje się pęknięcie w łonie UE, między Niemcami i resztą, co na pewno jest na rękę amerykańskim Republikanom. Może chodzi o to, by utrzeć nosa szkopom, by Europa ponownie prosiła o przybycie kawalerii zza oceanu? Czyli o odbudowę niebezpiecznie nadwątlonych wpływów Waszyngtonu.
Inwestycje obronne NATO w Polsce są mało prawdopodobne w sytuacji, gdy rządzące Polską środowiska (sitwy, agentury, układy -- jak zwał, tak zwał) są rozdarte między lojalnością wobec dwóch panów, z których jeden siedzi w Moskwie, a drugi w Berlinie. Pięknie pokazały to ostatnie dni, jak nasi wspaniali politycy miotają się i dławią własnymi językami, lekceważeni przez wielkich graczy, co najwyżej rozstawiani przez nich po kątach. Joe Biden dopieścił oczywiście Tuska, ale to wyłącznie celem zaznaczenia, że pogłoski o wycofaniu się Stanów z tego regionu są przedwczesne. Po prostu Waszyngton nie ma tu innych pionków. Trudno mi sobie wyobrazić, by Stany zbudowały w Polsce jakieś poważne bazy i instalacje pomyślane jako bariera przeciwko Rosji, skoro bardzo tego nie chcą Niemcy. Pozostaje więc sfera szumnych deklaracji i skromnych demonstracji.
Możliwość eksportu LNG z USA do Polski pojawi się najwcześniej za trzy-cztery lata. Tyle, że to iluzoryczna możliwość -- nasz gazoport leży w bardzo niekorzystnym miejscu i będzie miał zbyt małą przepustowość, by zapewnić nam faktyczną niezależność. Poza tym, niezależność ta jest bardzo nie na rękę nie tylko Rosji, ale i Niemcom. Więc łatwo nie będzie.
Manipulacja cenami ropy na rynkach światowych jest czynnikiem, którego Rosja może obawiać się najbardziej. Właśnie dlatego robi wszystko, by podgrzewać atmosferę na Bliskim Wschodzie, zaś kontrolowane przez brytyjski biznes międzynarodowe firmy wydobywcze robią co mogą, by skierować przepływy inwestycyjne na złoża rosyjskie, a nie np. nigeryjskie czy brazylijskie. Jednak postępująca niezależność energetyczna Stanów i presja ze strony Chin będą sprzyjać spadkowi cen ropy i zamykać Rosji "okienko przeżycia". Jest tu jednak haczyk -- Stany i Chiny nie mogą doprowadzić do sytuacji grożącej nagłą destabilizacją Rosji, bo to oznaczałoby chaos i wojnę. Docelowo obaj światowi hegemoni dążą do rozczłonkowania Rosji poprzez oderwanie Syberii i stopniowe rozczłonkowanie części europejskiej. nie osiągnęły jednak zgody co do tego, jak podzielić się Syberią (w kolejce czeka też Japonia), do tego wszystkie kraje europejskie obawiają się zdominowania okrojonej Rosji przez Niemcy. A i my powinniśmy obawiać się tego nie mniej, niż obecnej ekspansji Rosji na zachód. Więc chora Rosja będzie nadal krwawić na rzecz Londynu i Berlina, i miotać się wściekle, zagrażając takim płotkom jak Gruzja, Ukraina czy Polska, do czasu, gdy dojrzeje amerykańsko-chiński konflikt o dominację.
Standardy demokratyczne to taki sam wytrych polityczny jak przywództwo proletariatu. Szermuje się nimi wtedy, gdy jest to wygodne, ale kiedy samemu trzeba podeprzeć jakiegoś "naszego sukinsyna", wtedy chowa się je w zanadrze, żeby się zanadto nie zużyły i nie sfatygowały. Jeśli owych standardów nie przestrzega się nawet w Skandynawii, nawet w Wielkiej Brytanii, o Stanach nie wspominając, to o czym tu gadać? To tak samo, jak z tą panną co ceniła swą cnotę…
Czekają nas ciekawe czasy...
Pozdrawiam
Czyli jak? Ropoczynamy kluczową zagrywkę odkrywając karty po to tylko by na wstępie stracić te wszystkie fajne rzeczy, które zyskaliśmy jako "demokratyczne" państwo? Rozpoczynamy podbój świata od tańca w Ukrainie będącej drugim sercem Imperium? A potem co? Kraje bałtyckie i Polska? Imperium atakuje odzyskując to co miało jeszcze przed miesiącem? Atakuje od wikłania się w lokalne wojenki na granicach?
Jest inaczej. Przypomnę starą maksymę teoretyka wojny mistrza Sun Tsu: "Gdy jesteś mocny udawaj słabego. Gdy jesteś słaby udawaj mocnego". Ta starożytna maksyma lepiej tłumaczy obecne zdarzenia na Ukrainie niż przesadnie wyrafinowane spiski Putina. Czy znowu przesadnie proste uznawanie go za ujawnionionego przed paroma dniami imperatora.
Imperium? Rosja to nie imperium, to kandydat. Nie może zaatakować inaczej, niż na obrzeżach, bo tylko w taki sposób -- metodą salami -- pozwala politykom Zachodu na skuteczne mydlenie oczu wyborcom. I na to, by wyborcy ci ochoczo na to mydlenie oczu przyzwalali. Stąd to porównanie z gotowaniem żaby. Opinia publiczna zniesie wszystko, aby tylko powoli.
Druga sprawa -- czy ja w którymkolwiek punkcie odniosłem się do Komorowskiego czy Tuska? No właśnie.
Napisałeś "jest inaczej". czyli jak?
Ukraina jest jakiegoś rodzaju rozgrywką, która nie jest prowadzona samodzielnie przez Putina. Ta rozgrywka ma jakiś cel. Z pewnością inny niż nic nie wnosząca aneksja Krymu, walki na Ukrainie ani nawet ewentualne dalsze naciski na Polskę.
Czego Putin mógłby chcieć od Polski a czego nie miał jeszcze miesiąc temu?