W 2017 roku na uniwersytecie w Waszyngtonie utworzono nowy przedmiot. Od momentu uruchomienia zapisów online do zamknięcia kompletnej już listy studentów minęły... dwie minuty. Przedmiot nosił nazwę: Calling bullshit in the age of the big data (Demaskowanie ściemy w epoce wielkich danych)...
Niewykluczone, że młodzi ludzie dokonali zapisu licząc na przyjemny, łatwy do zdania, mało wymagający tzw. jednokredytowy kurs... Ale, ale - z reguły do zdobycia licencjatu w Stanach Zjednoczonych (bachelor’s degree) potrzeba 120 kredytów - bardziej opłaca się zatem od razu wybierać kursy 3-4 kredytowe... A może studenci zapragnęli uczestniczyć w kursie z powodu dobitnego słowa w nazwie - słowa, które sklasyfikować by można jako typowy przykład clickbitowego wabika? Clickbite przeważnie nie dowozi jednak tego, co obiecuje - pozostawia nas rozczarowanych i zirytowanych, a kurs Calling bullshit już w następnym roku akademickim rozszerzono do kursu 3-kredytowego... Takie było zapotrzebowanie... Zapotrzebowanie na detekcję bullshit w obecnym świecie.
Usankcjonowanie mocnego, potocznego terminu „bullshit” w obszarze nauki zawdzięczamy Harremu Frankfurtowi, amerykańskiemu filozofowi, który w 1986 roku opublikował esej, pt. „On bullshit”. Tekst wydany potem w formie małej, niespełna 80 stronicowej książeczki stał się bestsellerem. W Polsce pozycja ukazała się w 2005 roku i wyszła pod tytułem: „O wciskaniu kitu”. Uniwersytet w Princeton z okazji 40-lecia pierwszej publikacji wznowił właśnie wydanie tej niewielkiej objętościowo pozycji. Niech nas jednak nie zwiedzie mało imponująca ilość stron - Frankfurt, uczeń Wittgensteina wie, że „o czym nie można mówić, o tym należy milczeć” i wyrzekając się lania wody, umieszcza w dziełku tylko precyzyjne wywody, przez co tekst jest wymagający... Bez kitu... Przynajmniej dla mnie takim był.
Frankfurt bierze się za zjawisko na gruncie filozofii praktycznie niezbadane. Co prawda kilka lat wcześniej Max Black, brytyjski filozof publikuje tekst pt. „O powszechności blagi”, ale dopiero praca Harrego Frankfurta odbija się szerszym echem.
Podczas, gdy Black umiejscawia blagę (tj. według swojej definicji - oszukańczo fałszywe przedstawienie własnych myśli, uczuć lub stanowiska) jako zjawisko plasujące się gdzieś na kontinuum prawda-kłamstwo, Frankfurt zwraca uwagę na inny aspekt tworzący podwaliny bullshit. Jest nim obojętny stosunek do prawdy. Nawet kłamca - mówi Frankfurt - w jakiś sposób uznaję prawdę za ważną, chociaż próbuje ją przed nami ukryć przedstawiając jej opozycję...Wciskanie kitu zaś jest zupełnym novum, wobec którego jesteśmy bezradni – nie mamy względem niego uświęconych tradycją piętnujących, jak w przypadku kłamstwa, reakcji... Reagujemy konsternacją, irytacją, wzruszeniem ramion... Tymczasem: słowa, wypowiadane przez wciskającego kit są jak mówi Frankfurt – hot air – nie dostarczają większej ilości informacji, niż gdyby mówiący ograniczył się tylko do wydechu... Nie niosą ze sobą treści, mijają się z funkcją mowy – są pustosłowiem – nie służą komunikacji... A to nie jest już bagatelna kwestia...
Frankfurt nie mówił o tym wprost, ale wiele wskazuje na to, iż esej On bullshit jest hołdem oddanym Wittgensteinowi, a może nawet w zamyśle kontynuacją jego misji... Frankfurt nie odważył się nigdy do Wittgensteina porównać – twierdził, że był to dla niego ideał, do którego pod kątem intelektualnych możliwości, nie miał nadziei nawet się zbliżyć... Nieraz powraca jednak w eseju myślą do mistrza, m. in. na anegdocie z życia Wittgensteina buduje swoją definicję bullshit i przeczucie konsekwencji tego fenomenu.
Przypomina, że Wittgenstein poświęcił znaczną część życia rozprawianiu się z tzw. zdradzieckimi formami niedorzeczności, czyli takimi wypowiedziami, które choć pozornie wyglądają na zdania filozoficzne są - w istocie, nonsensem, gdyż wykraczają poza reguły sensownego użycia języka. Dodatkowo: nie są ewidentne, dlatego uwodzą filozofów, którzy mocują się z nimi na poważnie, podczas, gdy są one iluzją znaczenia. Frankfurt rozpatruje bullshit z perspektywy etyki – relacji do prawdy i intencji wypowiadającego się. Czytelnikowi stawia pytanie i z tym pytaniem czytelnika pozostawia: dlaczego jesteśmy bardziej pobłażliwi wobec wciskającego kit niż wobec kłamcy? Czy nie razi nas obojętny stosunek do prawdy? Słowa obliczone na efekt, wyjście z opresji, udzielenie wymijającej odpowiedzi, czyli, de facto – cały powszechny dziś PR?
Dlaczego dominująca coraz częściej narracja korzystająca z wciskania kitu jako narzędzia może być rozpatrywana jako zdradziecka? Ponieważ zwrotnie kontaminuje także i nas. Na skutek tego przejmujemy ów zwyczaj i każdy – jak pisze Frankfurt – „dorzuca swój kamyczek” do bullshitowego krajobrazu. Kiedyś uważano – mówi Michael Patrick Lynch, autor książki, pt. „On truth in politics. Why democracy demends it.”, że jeśli tylko zabezpieczymy społeczeństwu wolność, prawda automatycznie zatroszczy się o samą siebie... Już tak nie uważamy, mówi Lynch... Ale ponieważ zostaliśmy już trochę skażeni na celownik bierzemy obiekt zewnętrzny różny od nas - świat polityki - wcale przecież nie niesłusznie…. Co i ja niniejszym uczynię - poprzez pewien cytat. Cytat - kontrast, pochodzący z pre-bullshitowej ery. Autorem słów jest nieżyjący już brytyjski polityk, George Brown, członek Partii Pracy. Tłumaczenie zrobiłam ja i AI, a tekst pochodzi z książki Browna, pt. „In my way”, poleconej mi niegdyś przez przyjaciela. Wypowiedź ma miejsce mniej więcej w 1970 roku, po przegranych przez Partię Pracy na rzecz Edwarda Heatha, wyborach:
„Wszystko to każe mi się zastanowić nad sytuacją Partii Pracy. Tak, jak mówiłem – martwię się kierunkiem, w którym zmierza kraj. Nie jestem jednocześnie wcale przekonany, że ci wszyscy, którzy pozbyli się złudzeń co do rządu pana Heatha - czyli praktycznie wszyscy, z którymi rozmawiam – muszą się koniecznie zwrócić z powrotem ku Partii Pracy – tak, jakbym sobie tego życzy... Chyba, że sama Partia Pracy zdecyduje, czego właściwie chce.
Napisałem w tej książce, dlaczego – jak sądzę – przegraliśmy wybory. Prowadzi mnie to do stwierdzenia, że sposób, w jaki Partia Pracy prowadzi obecnie swoją opozycję wobec rządu jest niemal tak samo głupi, jak sposób, w jaki prowadziła kampanię wyborczą... Nie darzę wielkim szacunkiem rządu Pana Heatha ani jego członków. Uważam, że to zbiór ludzi o małej wadze, ale – powiedziawszy to - utrzymuję, że niezależnie od tego, kto rządzi, problemy pozostawałyby takie same i nadal by istniały, nawet gdyby Partia Pracy powróciła do władzy. Musimy znaleźć na nie odpowiedź; musimy na nowo przemyśleć nasz stosunek do niektórych tradycyjnie zajmowanych w pewnych kwestiach, stanowisk”.
Może jednak chodziło o ściemę na randce?
Co w tym złego?
😁
@Tri
Tak drwić ze mnie?
@Ely
Nie, to nie drwina. Kobieta, względu na jej różno - wobec mnie - imienność, zawsze jest obiektem, który mnie przyciąga. Co najmniej.
@Tri
A opublikujesz w końcu kiedyś ten crush-test AI?
@Adam66
Bardzo dziękuję za zwrócenie uwagi.
Droga Edeldredo z Ely.
Pamiętam, jak wiele lat temu po raz pierwszy znany polityk Janusz Palikot przyznał się oficjalnie, na wizji, do kłamstwa w programie Moniki Olejnik. Wtedy to był dla mnie szok! Dziś już wszyscy do tego przywykliśmy, bo lemingowy elektorat daje zgodę na wszystkie rodzaje łamania przykazań Dekalogu - byle tylko SKUTECZNIE wykończyć konkurencję...
Z tomiku "Pro publico bono" (2012r)
KŁAMAĆ KAŻDY MOŻE...
Kłamać każdy dziś może
Trochę lepiej, lub trochę gorzej
Ale nie o to chodzi
Kryć się z tym trzeba
Jak złodziej...
Jeden tylko Palikot
Monisi szczerze wyznał:
„Kłamałem! Kłamać będę!
Aż Kaczora „wyślizgam”!
Nie wiem, jak się z tym czuje
Ten, co prawdę ma za nic...
Dziwi mnie nieroztropność
Ludzi okłamywanych...
Nim znów przy urnie głosy
Oszustom przekażecie,
Pomyślcie! Głosowanie
Nie dla idiotów przecież...
@ Lech Makowiecki
Dziękuję za wiersz. Udany ten tomik :) Widziałam też okładeczkę nowego dzieła dla dzieci - wygląda zachęcająco. Czy pozycja już się ukazała?
PS w jednej z pierwszych rozmów, tu, na NB z naszym nieodżałowanym Tadeuszem, rozmawialiśmy właśnie o J. Palikocie https://naszeblogi.pl/64…
@Edeldreda z Ely.
Na stronie wydawnictwa można już zamawiać"Historię we fraszkach: od Mieszka po Staszka"... Za chwilę ruszy sprzedaż w księgarniach.
PS 21.11. br, o godz. 17'00", wspominamy Tadeusza w Miejskiej Bibliotece w Redzie...
"Przyczyna błądzenia istot żywych zasadza się na tym,że sądzą,że fałsz można odrzucić,a prawdę zgłębić.
Wszelako kiedy zgłebisz samego siebie,fałsz staje się prawdą i nie ma żadnej innej prawdy,którą należałoby
dalej zgłebiać."
Wielka masa łatwiej padnie ofiarą wielkiego kłamstwa niż drobnego fałszu.
W naszym kraju,w którym nie ma społeczeństwa,narodu a nawet 30% ludzi myślących...zarówno wielkie kłamstwa
jak też drobne fałsze...stanowią podstawę rządów...każdej opcji!
Masz komentarz Konfucjusza na temat Twojej notki...cóż nowego teraz wymyslili?
@Ijon
No to jak ten Konfucjusz tym drzewem prawdy trząsł? :-)
„O wciskaniu kitu”
Tutaj niedościgłym mistrzem jest Donaldinho Tusk. Tak wcisnąć 100 konkretów w 100 dni potrafi tylko On. Onci jak mawiali w trylogii Sienkiewicza, prapradziadka Sienkiewicza Bartłomieja, który oburzał sie, że w Polsce rządzi Hamas, bo Cricot 2 odmówił Noblistce Hercie Mueller występu w Krakowie pod wpływem gróźb islamistów. Nota bene Bartłomiej Sienkiewicz to sam potomek islamistów Tatarów. Jak widać możliwa jest konwersja na anty-islam, bez obcinania głów.
PS. Na niekonczące się zarzuty "silniczków" (silni razem od Giertycha i Pińskiego), że PiS ukradł miliardy stawiam im sprytne pytanie, czy skazali już jakiegoś pisowca za kradzież? To zwykle zamyka dyskusję :)
@U2
Siemka, U2 :-)
A jak podsumowujesz 100 dni Karola Nawrockiego?
PS muszę Ci się pochwalić, że mój syn ostatnio zdobył złoty medal w szkolnym turnieju szachowym :-)
"100 dni Karola Nawrockiego"
70 podpisanych ustaw, 13 zawetowanych. Przedstawione projekty własnych ustaw, czyli realizacja swojego 21-punktowego progamu. Jest wola Prezydenta do dzielenia się władzą z koalicją Tuska. Tyle że trzeba brać pod uwagę, że Tusk to pasażer tylnego wagonu europejskiego, który ma mocodawców nie w Polsce, tylko za granicą. Skończy się to zapewne wojenką polską-niemiecką, zgodnie z wizjami Mariana Węcławka z Leszna, którą szczerze odradzam dla Tuska i jego akolitów.
"mój syn ostatnio zdobył złoty medal w szkolnym turnieju szachowym"
Gratulacje, ale jako stary wyga szachowy przestrzegam jednak przed robieniem z szachów swojej profesji. Szachy to probierz intelektu jak mawiał Goethe, ale na szachach świat się nie kończy i warto wyrabiać inne rodzaje inteligencji, które są przydatne w życiu. Szachy podobnie jak kierowanie samochodem trzeba znać i opanować jak najlepiej, ale to tylko środki do życia, a nie cel sam w sobie. :)
@U2
Przeczytałam synowi Twoje słowa - aż pokraśniał z zadowolenia, że mistrz szachowy daje mu rady. Dziękuję.
Moim zdaniem. syn powinien jeszcze wystartować w turnieju klasyfikacyjnym gdzie mógłby uzyskać 5 lub 4 kategorię, wtedy stanie się kwalifikowanym szachistą i łatwiej mu będzie startować w różnych zawodach. Będzie miał potwierdzenie czarno na białym i jeszcze swoim dzieciom będzie mógł pokazywać. 5 kategorię jest najtrudniej zdobyć jeżeli liczyć punkty potrzebne do jej uzyskania! Zdobywanie wyższych kategorii jest po pierwsze bardzo czasochłonne, po drugie kosztowne. Szach i mat ;-)
@u2
A propos Bartłomieja Sienkiewicza:
Z tomiku "Ja tu zostaję" (2015r)
KU POKRZEPIENIU SERC
„Henryku Sienkiewiczu! Larum w Polszcze grają!
Ponoć kraj nasz już przepadł! (Tak w karczmie gadają...)
Karczmarz Sowa rozmowy ministrów podsłuchał
(Z tego w Rzeczpospolitej tęga zawierucha!),
Ratuj, Mistrzu, rodaków – my znowu w potrzebie!
Podobno Polski nie ma, więc błagamy Ciebie:
Pisz ku serc pokrzepieniu! Znowu zacznij tworzyć,
Bo inaczej trza Wolność do mogiły złożyć...
Wskrześ przewagi Polaków, wspomnij chwile chwały,
Które Polskę zbawiły, wiarę przywracały...
Wyciągnij z zapomnienia wiktorie Jej synów;
Opisz nam cud nad Wisłą. I Monte Cassino.
Przypomnij Sobieskiego... Przybliż Piłsudskiego...
Kto, jeśli nie Ty, Mistrzu, dokonać ma tego?”
„Ciszej, waści!” – Duch rzecze. – „Po co mnie przyzywać
I w sto lat po mej śmierci z grobowca wyrywać?
Kto tu prawi, że Polska już nie funkcjonuje?”
„Bartłomiej!” – rzecze naród. – „On tak informuje.
Z domu jak wy – Sienkiewicz. Prawnukiem się mieni...”
„A to huncwot! Przez niego muszę się rumienić...
(Opisałem jednego o takim imieniu;
Zwał się Bartek Zwycięzca! Ale to był cienias...)
Nie znam ja waszych władców, aniołów ni biesów;
Turek, Szwed, Krzyżak, Moskal – nie grożą dziś kresom...
Jako stado baranów wiodą was w manowce;
Polska nie zginie nigdy! Ruszcie tyłki, chłopcy!
Wszystkich, co plotą bzdury, radzę (wzorem Piastów)
Wytarzać w smole z pierzem! I pogonić z miasta!
Jest wybór: Kuklinowski lub droga Kmicica...
Szlachectwo trza wysłużyć! A nie odziedziczyć...”
@Admin
Jak pan już manipuluje stroną główną i nie przestrzega kolejności publikowanych blogów, to niech pan o to lepiej zadba, by artykuł z datą 15/11/2025 i godziną publikacji około 12:00 umieszczal na czele o godzinie - jak właśnie przeglądam o 08:45. To raczej żenujące.
PS Droga @Edeldreda z Ely, przepraszam, to nie jest żaden atak na Ciebie. To podobno uczciwe Nasze Blogi tak przestrzegają przyzwoitości i uczciwości.
Artykuł był z 14 listopada, nie 15. Można to sprawdzić po pierwszym komentarzu pod artykułem. Trudno raczej napisać pierwszy komentarz zanim pojawi się miejsce na komentarz, nieprawdaż?
Co jest zatem tak żenująceż?
@Marek Michalski & @Silentium Universi
Przepraszam, właśnie zauważyłam, że tego się nie da czytać w układzie na telefon :-( Dlatego wklejam, korzystając z pomysłu Spike'a jako odrębny komentarz.
To jeszcze ja. Ja też chcę się wypowiedzieć na temat przenikliwości :-)
Czytam obecnie O rewolucji, Arendt: "Wkrótce zresztą okazało się, że litość, uważana za źródło cnoty, bywa okrutniejsza od samego okrucieństwa. (...) "Z litości, z umiłowania ludzkości bądźcie nieludzcy" - słowa te, wyjęte na chybił trafił z petycji jednego z oddziałów Komuny Paryża do Zgromadzenia Narodowego, nie są ani przypadkowe, ani szczególnie radykalne, lecz stanowią autentyczny język litości. Ich konsekwencją była brutalna - aczkolwiek precyzyjna i bardzo powszechna - racjonalizacja okrucieństwa litości: "Tak właśnie zręczny i niosący pomoc chirurg swym okrutnym i dobroczynnym nożem odcina zgangrenowaną kończynę, by uratować ciało chorego”. Poza tym sentymenty (jako coś różnego od pasji i od zasady) nie znają granic i jeśli nawet Roberspierre rzeczywiście kierował się współczuciem, to i tak musiało ono zmienić się w litość, kiedy wyszedł z nim na forum publiczne, gdzie nie mógł go już zwrócić ku konkretnemu cierpieniu i skupić na poszczególnych osobach. To, co może naprawdę było pasją, przekształciło się teraz w bezgraniczną emocję, która aż nadto trafnie zdawała się odzwierciedlać bezgraniczne cierpienie mas przytłaczających samą swą liczebnością. Tym samym Robespierre utracił zdolność nawiązywania i utrzymywania stosunków z konkretnymi osobami. Ocean cierpienia wokół niego i wzburzone morze emocji w nim samym zatopiły wszelki szczegółowy wzgląd: zarówno względy przyjaźni, jak też wzgląd na sztukę polityczną i zasadę działania. I w tych właśnie czynnikach - bardziej niż w jakichś szczególnych ułomnościach charakteru - musimy upatrywać przyczyn zaskakującej niewierności Robespierre’a zapowiadającej jeszcze większą wiarołomność, która miała odegrać tak ogromną rolę w tradycji rewolucyjnej. Od czasów rewolucji francuskiej ta bezgraniczność sentymentów czyniła rewolucjonistów dziwnie obojętnymi na rzeczywistość w ogóle, a na rzeczywistość osób w szczególności. Osoby bowiem bez skrupułów poświęcało się na rzecz „zasad”: w imię historii lub rewolucji jako takiej.".
W sprawie przenikliwości - da się czytać na telefonie w trybie landscape.
Właśnie tak odpisuje - poziomo nad podłogą 😁.
Tak, w serwisie słabo dostosowanym do ekranów telefonów trzeba nam robić kombinacje prawą ręką przez lewe ramię. Właśnie przerabiam podobny serwis, responsywny - czyli dostosowany co prawda i do telefonów i do komputerów, ale archaiczny. Ogólnie wściec się można.
A litość typu Robespierre'a niech praktykują chirurdzy, nie politycy.
@Tri
Przecież ja nie o swojej mówiłam... Moja przenikliwość jest niesamowita - czego przykładem niech będzie ta opowieść: Jeżdżę od czterech tygodni w pewne miejsce. Podczas ostatniego pobytu byłam z siebie bardzo zadowolona, bo już nie musiałam iść z nawigacją od miejsca, gdzie akurat uda mi się zaparkować samochód do celu (wcześniejsze trzy razy musiałam i dopiero teraz w moim mózgu powstała mapa gdzie jest co i gdzie są poszczególne punkty orientacyjne). I taka dumna z siebie doszłam do klatki i wpisuję kod do domofonu - coś zapiszczało, ale drzwi się nie otworzyły, ale, że akurat napatoczył się jakiś młodzieniec z kluczami, który otworzył kluczami, "wejszłam" do środka. Wchodząc do windy, sprawdziłam jeszcze tradycyjnie piętro i numer mieszkania. Wysiadłam na odpowiednim piętrze i... konsternacja - drzwi wygładają trochę inaczej niż poprzednio, no i numer się nie zgadza... Różni się środkową cyfrą... Zeszłam jeszcze piętro niżej w poszukiwaniu odpowiedniego numeru mieszkania i nie znalazłam go... :( Powstała we mnie obawa, że jak w Vabank ktoś zrobił mi brzydkiego psikusa... W to było mi łatwiej uwierzyć, niż w to, że pomyliłam klatki ;) https://m.youtube.com/wa…
Nie pij kolorowych wódek, nie wierz kolorowym filmom nie ulegaj kolorowym pokusom ;-)
@Henry
Dziękuję za Twe rady.
A to jak się da przeczytać...żeby nie pęc ze śmiechu?
https://www.salon24.pl/newsroom/1473185,daniel-olbrychski-odpowiedzial-krytykom-moja-pozycja-zobowiazuje-mnie-do-tego