Jeszcze do niedawna zwrot: przed wojną, dotyczył czasów sprzed 1939 roku. Ale wkrótce, odpukać, może nabrać złowieszczej aktualności, bo Rosjanie coraz bezczelniej sondują wstrzemięźliwość defensywną, nie wspominając o zaczepnej, NATO. I nie trzeba być Clausewitzem, by domniemywać, że ewentualna wojna z Zachodem, ściślej najpierw z państwami wschodniej flanki, nie musiałaby ogarnąć reszty Europy, gdyż na mocy artykułu 5, po rytualnej wymianie ciosów nastąpiłby rozejm. A linia frontu z dnia zawieszenia broni stałaby się linią demarkacyjną, czyli w praktyce nową granicą między dwoma światami. Wolę nie zgadywać po której stronie znalazłyby się spore obszary Polski.
Pointując w czarnej tonacji, wszelkie decyzje o terminie, kierunku i skali agresji, będzie podejmował wyłącznie Kreml. Zaś sojusz pozostanie jedynie reaktywny. I obawiam się, że ograniczy prężenie bicepsów do minimum koniecznego do zachowania twarzy. Tyle przeczuć dyletanta, ku któremu dobiegają z niedalekiej historii dźwięki radosnego marsza: „Nikt nam nie zrobi nic, my nie boimy się, bo z nami jest marszałek Śmigły Rydz!”
Po tej pryncypialnej glossie do istoty polityki globalnej, kilka marginaliów w takoż mrocznym klimacie niby wojny. W trakcie nalotu ruskich dronów rakieta wystrzelona z naszego myśliwca chybiła celu i zniszczyła dach domu we wsi Wyryki. Łapiąc się lewą nogą za prawe ucho oficjalna propaganda dokonywała cudów, głównie po to, by winą za nagłośnienie wypadku obciążyć środowisko prezydenta, a konkretnie BBN. Mój ulubiony radiowęzeł z Oszczerskiej wznosił się na szczyty manipulacji. Do dzisiaj zresztą nikt jednoznacznie nie potwierdził, że obiekt demolujący dach nie był marsjańskim UFO, lecz polskim pociskiem.
Dyskusję z właściwym sobie wdziękiem przeciął premier. Wara od polskich żołnierzy! To jest wojna. I wypadki stanowią jej tragiczny, acz nieunikniony suplement. Pochlebcy przypominali, że w okolicach poligonów także można oberwać. Jednym słowem, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Kiedyś na przykład pechowo rzucony młot zabił kibica na widowni w trakcie mityngu lekkoatletycznego.
Po takim dictum z ulgą odetchnęli zwłaszcza krótkowzroczni myśliwi. Przecież o zmierzchu gajowy w zaroślach może do złudzenia przypominać dzika. I jakże innej wymowy nabiera stary wierszyk: „operacja już zaczęta, noga na wpół już ucięta, a chłop krzyczy: o laboga, przeć to nie ta noga”. Na to chirurg: gdzie drwa rąbią…
Echo tej drwalskiej mądrości rozbrzmiało niedawno w USA, gdy lewicowy ekstermista, homoseksualny Murzyn zastrzelił charyzmatycznego republikanina, 31-letniego Charliego Kirka. Zabity od dawna był glanowany przez progresywny menstrim za swe ultraprawicowe przekonania. Twierdził na przykład, że śmiertelne ofiary strzelanin w amerykańskich szkołach stanowią jedynie ponury koszt ponoszony przez społeczeństwo w imię wyższych racji, prawa do swobodnego posiadania broni gwarantowanego drugą poprawką do konstytucji.
Taki pogląd również elity 3 RP uznały za karygodny, już nie tylko Kirka, lecz całego ruchu MAGA czy szerzej, trumpizmu. Ciekawe, że jeszcze żaden cyngiel wolnych mediów nie wykorzystał gry słów: trumpizm – turpizm.
Uff. Przyznaję, że rozstrzygnięcie dylematu w jakich sytuacjach można rąbać drwa zdając sobie sprawę z groźnych skutków ubocznych wymachiwania siekierą, zasługuje najmarniej na traktacik etyczny o nadrzędnych racjach. Tu zanucę a propos: „pan prokurator Żurek ma rację, mamy w Polsce demokrację.
Decyzja, którą mieli podjąć radni Warszawy, nie wymagała aż takiej ekwilibrystyki aksjologicznej. Chodziło o wprowadzenie zakazu sprzedawania nocą alkoholu w stolicy. Pomysłodawcą takiej prohibicji był sam prezydent Rafał Trzaskowski, przeciwnikiem, Marcin Kierwiński, szef struktur PO na Mazowszu, mający posłuch wśród radnych PO, szara eminencja reżymu Tuska. I pan minister pokazał miejsce w szyku panu prezydentowi, osłabionemu porażką w niedawnych wyborach. A sedno problemu ugrzęzło w partyjnych waśniach.
Media bez opamiętania ekscytowały się… Właśnie, czym? Pozornie przepychanką rajców w sprawie nocnego wyszynku. Przyznam, że mnie ten dylemat ani ziębi, ani parzy. Od dawna dbam bowiem, by mój barek nie świecił pustkami. I w ogóle deliberowanie nad handlem wódką uważam za stratę czasu. Ale próba sił na szczytach nieudolnej władzy istotnie warta była grzechu. Wspomnę na marginesie, że nadmierne ambicje platformerskiej kamaryli zawsze kończyły się podobnie. Kto za wysoko wystawiał głowę, odpadał. Lista „zdekapitowanych”” przez Tuska jest długa. Ciekawe, jak w tym kontekście potoczą się losy Radosława Sikorskiego?
A wracając, że zażartuję, do meritum, zakazami jeszcze nikt nie ograniczył alkoholizmu, poczynając od amerykańskiej prohibicji z lat dwudziestych ubiegłego wieku i kończąc na oczekiwanej przez spragnionych godzinie 13.00, za Jaruzelskiego. W tak zwanym międzyczasie tępiono bimbrowników i meliny. Opowieści o słynnej Januarii do dziś krążą po Ursynowie.
W trosce o zdrowie klasy robotniczej nie sprzedawano w godzinach pracy wódki klientom w strojach roboczych. Pamiętam rysunek satyryczny, na którym kasjerka odmawia obsłużenia faceta we fraku trzymającego skrzypce.
Być może jestem aspołeczny i mało empatyczny. Ale sądzę, że profilaktyka antyalkoholowa wykorzystująca zakazy i nakazy: „kierowco, piłeś, nie jedź, nie piłeś, napij się”, nie jest, oględnie oceniając, zbyt skuteczna. I co z innymi legalnymi nałogami, które rujnują zdrowie? Wprawdzie miejsc gdzie nie wolno palić wciąż przybywa, ale sprzedaż machory nie maleje. Co z hazardem? Co z lekomanią? Ba, żądania legalizacji niektórych specjałów dla narkomanów, są coraz głośniejsze. I jak traktować seksoholizm, alkoholizm czy patologiczny konsumpcjonizm, którego ikony, Barbara i Marian, kupili właśnie trzynastą lodówkę?
Ja tu sobie dworuję, tymczasem powoli wraca klimat minionych lat. – Gdzie pędzisz? – zagadnął mnie kolega, gdy truchtałem osiedlową uliczką. – Przed siebie, dla zdrowia – odparłem zwalniając tempo. – A ja na strychu – westchnął, w pierwszej chwili pomyślałem, że zagadkowo, ale szybko mnie olśniło.
Sekator
Ps.
-Kolega z ciebie zakpił -prycha mój komputer. - Nie sposób pędzić na strychu, bo tam brak przestrzeni.
- Na aparaturę wystarcza -mruczę, jeszcze bardziej zwiększając dezorientację Eustachego.
"Twierdził na przykład, że śmiertelne ofiary strzelanin w amerykańskich szkołach stanowią jedynie ponury koszt ......"
Chcącemu nie dzieje się krzywda.
Zawsze jest przed wojną...tylko niekiedy jest po wojnie...
"Linia frontu z dnia zawieszenia broni stałaby się w praktyce nową granicą między dwoma światami."
Prosze Autora,
Wolę nie zgadywać, jak ONZ wpisał mi się wczorajszym "abordażem". Nie krytykuję postaw polityków, nawet nie piszę, komu jestem wdzięczny, choć zdecydowanie inaczej to widzę niż społeczeństwo, które miało wszelkie szanse... Podsumowując, mniej czarno, trochę się wczoraj zmieniło.
Ot, popisowe popisy.